Punk 57 - Penelope Douglas - Fragment powieści
ROZDZIAŁ 1
MISHA
Drogi Misho!
Czy wyznałam Ci kiedyś swój
wstydliwy sekret?
I
nie, wcale nie oglądam Nastoletnich
matek,
ale wiem, że ty to robisz. Możesz zaprzeczać, ile tylko chcesz,
lecz przecież nie musisz siedzieć z siostrą przed telewizorem,
stary. Jest już na tyle duża, że może sama oglądać telewizję.
Mój
sekret jest jednak jeszcze gorszy. Tak naprawdę trochę wstydzę Ci
się o nim powiedzieć, ale myślę, że powinniśmy chociaż raz dać
upust negatywnym emocjom. Prawda?
Widzisz,
chodzi o taką jedną dziewczynę z mojej szkoły. Znasz ten typ.
Popularna cheerleaderka, która zawsze dostaje wszystko, czego
zapragnie… Teraz wstydzę się do tego przyznać, zwłaszcza Tobie,
lecz dawno, dawno temu chciałam być taka jak ona.
Jakaś część mnie wciąż
tego pragnie.
Wiem,
że od razu byś ją znienawidził. Jest wszystkim tym, czego nie
możemy znieść. Jest złośliwa, arogancka i płytka… To typ
dziewczyny,
którą męczy nawet samo zastanawianie się nad czymś, rozumiesz?
Jednak zawsze mnie fascynowała.
I
nie przewracaj teraz oczami. Wyczuwam, że to robisz.
Po prostu… pomimo tych
wszystkich okropnych cech ona nigdy nie jest sama. Rozumiesz?
Tak
jakby jej tego zazdroszczę. No dobrze. Autentycznie
jej
tego zazdroszczę.
Samotność
jest do bani. Być w miejscu pełnym ludzi i czuć się tak, jakby
nikt cię tam nie chciał. Czuć się jak na imprezie, na którą
nikt cię nie zaprosił. Nikt nie wie, jak się nazywasz, i nikt nie
chce cię poznać. Nikogo nie obchodzisz.
Czy
oni się z ciebie śmieją? Obgadują cię? Wykrzywiają się na twój
widok, bo ich idealny świat byłby bez ciebie znacznie lepszy?
Może
mają nadzieję, że w końcu to zrozumiesz i po prostu sobie
pójdziesz?
Często
tak właśnie się czuję.
Wiem,
że chęć posiadania własnego miejsca wśród ludzi jest żałosna,
i wiem, że powiesz mi, że lepiej jest być samotnym i mieć rację
niż być w grupie i jej nie mieć, ale… ja wciąż czuję tę
potrzebę. Przez cały czas. A Ty? Czułeś ją kiedykolwiek?
Zastanawiam
się, czy ta cheerleaderka też to czuje. Gdy muzyka w końcu cichnie
i wszyscy idą do domu. Gdy dzień dobiega końca, a ona nie ma już
nikogo, kto mógłby ją zabawiać. Kiedy zmywa z twarzy makijaż,
ściąga maskę odważnej dziewczyny i pozwala by demony, które w
niej drzemią, zaczęły swoją zabawę.
Chyba
nie. Narcystyczni ludzie nie mają takich słabości, prawda?
To musi być przyjemne.
Nagle
słyszę, jak mój telefon, który leży na centralnej konsoli w moim
samochodzie, zaczyna wibrować. Spoglądam znad listu Ryen i widzę,
że ktoś napisał do mnie kolejną wiadomość.
Cholera.
Jestem strasznie spóźniony.
Wszyscy
pewnie już główkują, gdzie się podziewam, a ja mam ciągle
jeszcze dwadzieścia minut drogi, zanim dojadę na miejsce. Dlaczego
nie mogę być gitarzystą basowym, od którego nikt nic nie chce?
Ponownie
patrzę na jej słowa i powtarzam je w myślach. Kiedy
zmywa z twarzy makijaż, ściąga maskę odważnej dziewczyny...
Gdy
kilka lat temu przeczytałem to zdanie po raz pierwszy, naprawdę
mocno mnie ruszyło. Od tamtej chwili zrobiłem to już setki razy.
Ryen potrafi tak wiele powiedzieć, używając tak niewielu słów.
Przesuwam
wzrokiem po papierze i wracam do ostatniej części. Wiem, jak kończy
się list, ale uwielbiam sposób, w jaki opisuje świat i to że
zawsze potrafi mnie rozśmieszyć.
No
dobrze, przepraszam. Właśnie dowiedziałam się, jak to jest na
chwilę wyłączyć Facebooka, ale czuję się już lepiej. Nie wiem,
kiedy stałam się taką idiotką, ale cieszę się, że to znosisz.
Ale dość już o mnie.
Chcę
tylko wyjaśnić coś w związku z tym, o co się ostatnim razem
pokłóciliśmy. Kylo Ren NIE JEST dzieckiem. Zrozumiałeś? Jest
młody i impulsywny, w dodatku należy do krewnych Anakina i Luke’a
Skywalkerów. Przecież to oczywiste, że będzie na wszystko
narzekał! Jak możesz być tym zaskoczony? Założę się, że
odkupi wszystkie swoje winy. O co tylko chcesz.
No
dobra, muszę już lecieć. Ale odpowiem tylko jeszcze na Twoje
pytanie: ten tekst, który wysłałeś mi ostatnim razem, brzmi
naprawdę świetnie. Pisz dalej. Nie mogę się doczekać, aż będę
mogła przeczytać całą piosenkę.
Dobranoc. Dobra robota. Śpij
dobrze.
Pewnie skończę pisać do
Ciebie dopiero nad ranem.
Ryen
Śmieję się, gdy widzę jej
odniesienie do Narzeczonej dla księcia. Od siedmiu lat kończy
swoje listy tym zdaniem. A wszystko zaczęło się w piątej klasie,
kiedy uczniowie z jej szkoły musieli w ramach projektu korespondować
z uczniami z mojej.
My
jednak po zakończeniu roku szkolnego nie przestaliśmy do siebie
pisać. Chociaż mieszkamy od siebie zaledwie pięćdziesiąt
kilometrów i żyjemy w erze Facebooka, wciąż rozmawiamy ze sobą
tylko za pomocą listów. To sprawia, że nasza znajomość jest
inna, w pewnym sensie wyjątkowa.
I
nie, wcale nie oglądam Nastoletnich mam. Robi to moja
siedemnastoletnia siostra, a ja pewnego razu po prostu dałem się
wciągnąć. Tylko ten jeden raz. Nie mam pojęcia, dlaczego
powiedziałem o tym Ryen. Powinienem przewidzieć, że wykorzysta to
do robienia sobie ze mnie jaj. Cholera.
Ponownie
składam list. Pomarszczony i zagnieciony czarny papier wygląda tak,
jakby, jeśli rozłożę i przeczytam go jeszcze raz, rozpadnie się
na kawałki. Podczas tych wszystkich lat nasze listy bardzo się
zmieniły. Rozmawiamy o innych rzeczach i kłócimy się o inne
sprawy, nawet jej pismo jest inne… Proste i wielkie litery
dziewczynki, która właśnie nauczyła się pisać kursywą,
zmieniły się w pewne siebie, zgrabne pociągnięcia piórem
kobiety, która dobrze wie, kim jest.
Natomiast
czarny papier pozostał identyczny. Tak samo jak srebrny tusz, którym
pisze swoje listy. Widok jej czarnych kopert w stosie poczty na
kuchennym blacie zawsze jest dla mnie przyjemnym zastrzykiem
adrenaliny.
Wsuwam
list do schowka pomiędzy kilka innych od Ryen, tych które
szczególnie lubię. Wyjmuję długopis i trzymam go w dłoni nad
leżącym na moich kolanach notatnikiem.
Rozłóż
swoją odwagę jak płótno, narysuj oczy i usta – szepczę podczas
pisania na kartce tekstu nowej piosenki. – Posklejaj pęknięcia i
zamaluj rozdarcia.
Zatrzymuję
się i kombinuję, przygryzając kolczyk w dolnej wardze.
– Trochę
tu – mamroczę, a w mojej głowie kłębi się natłok wyrazów –
by ukryć worki pod oczami, i trochę różu na policzki, by zalać
świat kłamstwem.
Szybko
notuję słowa na papierze, ledwie widząc w ciemnym samochodzie
własne bazgroły.
Nagle
słyszę, jak mój telefon ponownie brzęczy. Krzywię się.
– No
dobra, dobra – warczę, pragnąc, by te pieprzone SMS-y w końcu
przestały mnie nękać.
Czy moi kumple z zespołu nie
potrafią imprezować beze mnie, nawet przez pięć minut?
Ponownie przykładam długopis do
papieru. Chcę dokończyć myśl, ale zacinam się i usiłuję sobie
przypomnieć, co chciałem napisać. Co miało być następne? Trochę
tu, by ukryć worki pod oczami…
Zaciskam
powieki i powtarzam w myślach to zdanie, by odtworzyć jego koniec.
Wypuszczam
powietrze. Cholera. Przepadło.
Niech
to szlag.
Nakładam
nakrywkę na długopis i rzucam go razem z notatnikiem na siedzenie
pasażera w moim raptorze.
Przypominam
sobie ostatnie zdanie w jednej z części jej listu. O co tylko
chcesz?
Może
więc wygraną będzie rozmowa przez telefon i po raz pierwszy
pozwoliłabyś mi usłyszeć swój głos?
Nie.
Ryen chce, żeby nasza przyjaźń została właśnie taka, jaka jest
teraz. Przecież wszystko jest w porządku. Dlaczego mielibyśmy
ryzykować i coś w niej zmieniać?
Sądzę,
że ma rację. A co, jeśli dźwięk jej głosu wpłynąłby na to,
jak odbieram jej listy? Jej słowa pozwalają mi sobie wyobrazić,
jaka jest. Może, gdybym usłyszał, jak je wypowiada, wszystko by
się zmieniło.
Ale
co by się stało, gdyby dźwięk jej głosu mi się spodobał? Gdyby
brzmienie jej śmiechu w słuchawce i odgłos oddechu tak samo nie
pozwalały mi spać, jak jej słowa? Co by się stało, gdybym chciał
czegoś więcej?
Przecież
już teraz mam obsesję na punkcie jej listów. Właśnie dlatego
siedzę w samochodzie na pustym parkingu i czytam te, które
nadesłała dawno temu. Jej słowa stały się inspiracją dla mojej
muzyki.
Ryen
jest moją muzą i nie ma mowy, żeby nie zdawała sobie z tego
sprawy. Przecież od tylu lat wysyłam jej swoje teksty i pytam ją o
zdanie.
Mój
telefon zaczyna dzwonić, zerkam na ekran. To Dane.
Wzdycham
i przykładam do ucha słuchawkę.
– Co?
– Gdzie
jesteś?
– W
drodze.
Odpalam silnik i wrzucam bieg.
– Akurat.
Znowu siedzisz na jakimś parkingu i piszesz teksty, prawda?
Przewracam
oczami i rozłączam się, po czym rzucam telefon na siedzenie
pasażera.
Jazda
samochodem pomaga mi się skupić i Dane nie musi truć mi o to dupy.
Przecież nie mam wpływu na to, kiedy przychodzą mi do głowy
pomysły.
Wyjeżdżam
na ulicę i wciskam gaz do dechy, kierując się w stronę starego
magazynu poza miastem. Nasz zespół zorganizował scavenger hunt1,
żeby zebrać pieniądze na nasze letnie tournée, które rozpocznie
się za kilka miesięcy. Osobiście uważam, że powinniśmy po
prostu zorganizować serię koncertów – może we współpracy z
paroma innymi lokalnymi zespołami – ale Dane stwierdził, że coś
oryginalniejszego przyciągnie więcej ludzi.
Niedługo
się przekonamy, czy miał rację.
Przenikliwy
chłód lutego przebija się przez moją bluzę, więc włączam
ogrzewanie, a potem długie światła. Ich promienie przecinają
roztaczającą się przed maską głęboką ciemność.
To
droga, która prowadzi do Falcon’s Well, gdzie mieszka Ryen. Jeśli
nie zjadę z trasy, minę magazyn i skręt do The Cove – starego
parku rozrywki, od dawna opuszczonego – to w końcu trafię do jej
miasta. Odkąd dostałem prawo jazdy, wiele razy miałem ochotę tam
pojechać. Zżerała mnie ciekawość, ale nigdy się jej nie
uległem. Jak już mówiłem, ryzyko popsucia naszej przyjaźni nie
jest tego warte. Chyba że ona również zgodziłaby się na
spotkanie.
Przechylam
się w stronę siedzenia pasażera i w poszukiwaniu zegarka przesuwam
na bok notatnik oraz inne papiery. Położyłem go tam wczoraj, gdy
myłem samochód. To jedna z niewielu rzeczy, za którą czuję się
odpowiedzialny. Ten zegarek jest rodzinną pamiątką.
W
pewnym sensie.
Znajduję
go i przytrzymując kierownicę, zapinam zamszowy czarny pasek wokół
nadgarstka. Zegarek jest umieszczony pomiędzy dwiema klamrami.
Należał do mojego dziadka, który dał go mojemu tacie w dniu ślubu
moich rodziców – w podarunku dla ich pierworodnego syna. Ojciec
przekazał mi go w zeszłym roku. Od razu dostrzegłem, że
oryginalny jest tylko pasek. Ojciec zgubił zabytkowy zegarek od
Jaeger-LeCoultre, który był w naszej rodzinie od osiemdziesięciu
lat.
Odnajdę go, ale zanim to nastąpi, muszę zadowolić się tym
złomem, który włożyłem w jego miejsce na pasek dziadka.
Zapinam
go i podnoszę wzrok. Zauważam coś na drodze.
Zbliżam
się i dostrzegam biegnącą poboczem postać. Widzę związane w
warkocz blond włosy i czarną kurtkę. Wszędzie poznałbym ten
neonowy kolor niebieskich butów do biegania.
Chyba
sobie żartujesz. Do jasnej cholery.
Światło
reflektorów pada na plecy mojej siostry, oświetlając ją w mroku
nocy. Ściszam muzykę, a ona spogląda przez ramię i spostrzega, że
ktoś się do niej zbliża.
Gdy
mnie rozpoznaje, uśmiecha się, nie przestając biec, a jej twarz
się rozjaśnia.
Oczywiście
w uszach ma te swoje pieprzone słuchawki. Wspaniale dbasz o
własne bezpieczeństwo, Annie.
Zwalniam
i podjeżdżam do niej, opuszczając szybę.
– Czy
ty wiesz, jak wyglądasz?! – krzyczę, zacisnąwszy w gniewie
pięści wokół kierownicy. – Jak idealna ofiara dla seryjnego
mordercy!
Annie
śmieje się tylko bezgłośnie i kręci głową, po czym zaczyna
biec prędzej, zmuszając mnie do przyspieszenia.
– A
czy ty wiesz, gdzie jesteśmy? – pyta. – Jesteśmy na drodze
pomiędzy Thunder Bay i Falcon’s Well. To droga, po której nikt
nie jeździ. Nic mi nie będzie. – Unosi brew. – Brzmisz jak
tata.
Krzywię
się z odrazą.
– Po
pierwsze – zaczynam – ja właśnie jadę tą drogą, więc
nie jest opuszczona. Po drugie, nie kręć mi tutaj głową, bo
jesteś jedyną osobą, która jest tak głupia, by wybrać się na
samotną przebieżkę w środku nocy. Ja tylko nie chcę, żeby ktoś
cię zgwałcił i zamordował. A po trzecie, nie musiałaś tego
mówić. Wcale nie brzmię jak tata, więc więcej mnie tak nie
obrażaj. To nie jest miłe. A teraz wsiadaj do tego pieprzonego
samochodu – rozkazuję ostrym tonem.
Ona
jednak tylko ponownie kręci głową. Uwielbia się ze mną drażnić.
Identycznie jak Ryen.
Annie
jest moją jedyną siostrą. Z tatą nie układa mi się –
delikatnie mówiąc – najlepiej, lecz z Annie naprawdę dobrze się
rozumiemy.
Wciąż
biegnie obok samochodu i głęboko oddycha. Dostrzegam jej podkrążone
oczy i wklęsłe policzki. Mam ochotę ją skarcić, ale się
powstrzymuję. Annie ma za dużo zajęć i prawie w ogóle nie sypia.
– Skończ
z tym – mówię, niecierpliwiąc się. – Poważnie. Nie mam czasu
na zabawę.
– To
co tu robisz?
Zerkam
przed siebie na pustą drogę i upewniam się, że z niej nie
zjeżdżam.
– Jadę
na imprezę, którą zorganizowaliśmy na dzisiejszy wieczór. Muszę
się tam zjawić. A ty dlaczego nie biegasz w dobrze oświetlonym
parku w bezpiecznym towarzystwie dwóch tuzinów innych biegaczy? Co?
– Przestań
mnie niańczyć.
– Przestanę,
gdy nie będziesz zachowywać się jak idiotka – odpowiadam.
Poważnie.
Co ona sobie myśli? Samotne bieganie po tej drodze nie jest
bezpieczne nawet w dzień, a co dopiero w nocy.
Jestem
od niej rok starszy i w maju kończę szkołę, ale z nas dwojga to
ona zwykle zachowuje się bardziej odpowiedzialnie.
Co
mi o czymś przypomina.
– Hej
– mamroczę. – Wzięłaś rano z mojego portfela sześćdziesiąt
dolarów?
Wczoraj
je wypłaciłem i dziś zauważyłem ich brak. Nie wydałem tych
pieniędzy, a to już trzeci raz, gdy moja kasa ginie w tajemniczych
okolicznościach.
Annie
przybiera minę smutnej dziesięciolatki. Wie, że to zawsze na mnie
działa.
– Nigdy
nie wydajesz swojej kasy, a ja potrzebowałam paru rzeczy na mój
projekt naukowy. Uznałam, że nie powinny się marnować.
Przewracam
oczami.
Moja
siostra doskonale wie, że może poprosić o pieniądze naszego ojca.
Jest jego ukochanym aniołkiem i zawsze daje jej wszystko, czego
chce.
Jak
jednak mam być na nią zły? Robi coś ze swoim życiem i jest
szczęśliwa. Powinienem się cieszyć, że mogę jej w tym pomóc.
Gdy
dostrzega, że łagodnieję, szczerzy się i podbiega bliżej, chwyta
za drzwi i staje na stopniu pod nimi.
– Hej,
możesz mi przywieźć piwo korzenne, kiedy będziesz wracał z tej
imprezy? – pyta. – Lodowato zimne piwo korzenne. Oboje
wiemy, że spędzisz tam maksymalnie pięć minut. No, chyba że
będzie tam jakaś fajna laska, dla której staniesz się bardziej
towarzyski.
Śmieję
się pod nosem. Trafiła w punkt.
– Dobrze.
– Kiwam głową. – Jeśli wsiądziesz do samochodu, podwiozę cię
na stację benzynową. Co ty na to?
– Weź
mi jeszcze trochę karmelków – dodaje, ignorując moją
propozycję. – Weź cokolwiek, co można żuć.
Zeskakuje ze stopnia i zaczyna
biec. Szybko się ode mnie oddala.
– Annie!
– Wciskam pedał gazu i podjeżdżam do niej. – Wsiadaj. Teraz!
Zerka
na mnie i prycha.
– Misha,
mój samochód jest tutaj! – Wskazuje przed siebie. – Spójrz.
Patrzę
na drogę. Rzeczywiście. Jej niebieski mini cooper stoi na prawym
poboczu. Wygląda tak, jakby na nią czekał.
– Zobaczymy
się w domu – mówi Annie.
– Skończyłaś
już biegać?
– Taaaaaaak.
– Potakuje ruchem głowy w wyjątkowo dramatyczny sposób. –
Zobaczymy się, gdy wrócisz, dobrze? Nie zapomnij o moim piwie
korzennym i słodyczach.
Posyłam
jej żartobliwy uśmiech.
– Chciałbym
ci je przywieźć, ale nie wziąłem żadnych pieniędzy.
– Masz
kasę w konsoli – odparowuje. – Nie udawaj, że nie powciskałeś
jej wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinieneś. Założę się, że
w całym samochodzie znalazłoby się ze sto dolców.
Parskam.
Tak, to cały ja. Jestem tym złym starszym bratem, który po sobie
nie sprząta i je na śniadanie paluszki serowe.
Dodaję
gazu, a z tyłu dociera do mnie jeszcze wrzask:
– I
chipsy z koperkiem!
W
lusterku wstecznym widzę, jak krzyczy, trzymając dłonie po obu
stronach ust. Trąbię dwa razy, dając znać, że ją usłyszałem,
i jeszcze bardziej przyspieszam, po czym zatrzymuję się przed jej
samochodem.
W
lusterku widzę, jak siostra kręci głową. Zachowuje się tak,
jakbym był niezwykle apodyktyczny, bo nie chcę odjechać, zanim nie
wsiądzie do swojego auta.
No
sorry, ale nie zamierzam zostawiać swojej ładnej siedemnastoletniej
siostry na skąpanej w mroku drodze o dziesiątej w nocy.
Annie
wyciąga kluczyki z kieszeni kurtki i otwiera drzwi, po czym macha do
mnie i wsiada do środka. Gdy włącza przednie światła, wrzucam
bieg i odjeżdżam.
Wciskam
gaz do dechy i rozsiadam się wygodnie, jadąc prosto do opuszczonego
magazynu. Reflektory samochodu Annie znikają z mojego lusterka,
kiedy wjeżdżam na niewielką górkę. Zaczynam się martwić. Nie
wyglądała najlepiej. Nie sądzę, żeby była chora, ale sprawiała
wrażenie wycieńczonej.
Jedź
do domu i idź prosto do łóżka, Annie. Przestań ciągle wstawać
o czwartej trzydzieści rano i w końcu porządnie się wyśpij.
Z
naszej dwójki to ona jest tym idealnym dzieckiem. Ma średnią
powyżej czterech i gra w szkolnej drużynie siatkarskiej, a w
dodatku sama trenuje drużynę juniorek w softballu, nie wspominając
o klubach, do których należy, i różnych projektach, których się
podejmuje…
Ściany
mojej sypialni pokryte są plakatami i tekstami piosenek, które
zapisałem na nich czarnym markerem. Natomiast jej ściany pełne są
półek z trofeami, medalami i nagrodami.
Byłoby
fajnie, gdybyśmy wszyscy mogli pożyczyć trochę jej energii, bo
wydaje się niewyczerpana.
Wjeżdżam
na żwirową drogę, biorę kilka zakrętów i widzę otoczoną
ciemnymi drzewami polanę. Przede mną stoi wysoki, imponujący
budynek. Większość okien jest wybitych i przez dziury po szybach
widzę światło oraz cienie poruszających się w środku ludzi.
Wcześniej
była tu chyba fabryka butów albo coś takiego, ale odkąd
mieszkańcy Thunder Bay stali się bogatą, wpływową społecznością,
produkcję przeniesiono do miasta, oszczędzając hałasu i smrodu
wrażliwym uszom i nosom tutejszych mieszkańców.
Chociaż
magazyn powoli popada w ruinę, ludzie wciąż robią z niego użytek.
Odbywają się w nim ogniska, imprezy, Diabelskie Noce… Magazyn
stał się przestrzenią do dokazywania, a dzisiejszej nocy nadeszła
nasza kolej.
Parkuję
i wysiadam z samochodu. Upewniam się, czy zamknąłem auto, lecz
bardziej zależy mi na bezpieczeństwie listów Ryen i moich zapisków
niż leżącego na konsoli portfela.
Wchodzę
do środka, ale nie przystaję, by się rozejrzeć. Z głośników
rozlega się Square Hammer zespołu Ghost, a ja manewruję
przez tłum do miejsca, gdzie na pewno znajdę resztę chłopaków.
Gdy przychodzimy imprezować, zawsze zajmują tę samą część
magazynu.
– Misha!
– słyszę nagle czyjś głos.
Podnoszę
wzrok i kiwam głową w stronę stojącego z kumplami przy kolumnie
gościa, ale się nie zatrzymuję. Kilka osób klepie mnie po plecach
i wita się ze mną. Wszędzie krążą ludzie. Ich śmiech jest
prawie tak głośny jak muzyka, a błyski ekranów telefonów
rozświetlają ciemność, kiedy robią sobie zdjęcia.
Wygląda
na to, że Dane miał rację. Wszystkim chyba podoba się nasza
impreza.
Chłopaki
siedzą oczywiście tam, gdzie się ich spodziewałem, czyli na
kanapach w kącie sali. Dane pracuje na swoim iPodzie, prawdopodobnie
zarządzając naszym wydarzeniem w sieci. Ma na sobie krótkie
bojówki i T-shirt – strój, który nosi niezależnie od panującej
na dworze temperatury. Louis związuje czarne włosy w kucyk i
rozmawia z paroma laskami, a Malcolm podnosi do ust bongo i rozpala
cybuch. Jego kręcone brązowe włosy opadają mu na oczy, na pewno
już nieźle przekrwione.
Świetnie.
– Dobra,
jestem. – Schylam się do stolika i wyciągam gitarowe kable z
rozlanego drinka, po czym rzucam je na kanapę. – Do czego mnie
potrzebujecie?
– A
jak myślisz? – odpowiada szorstko nasz perkusista, Malcolm.
Wskazuje głową na tłum za mną, wypuszczając z ust kłęby dymu.
– Oni wszyscy pragną ciebie, piękny chłopczyku. Idź, zrób
obchód.
Krzywiąc
się, zerkam przez ramię.
– Dzięki, ale nie.
Śpiewanie przed tłumem lub
granie na gitarze to zupełnie coś innego. To konkretne zajęcie i
wiem, co mam robić.
Ale
zabawianie ludzi, których nie znam, by zebrać od nich pieniądze?
Potrzebujemy szmalu, a ja mam wiele talentów, lecz rozmawianie z
innymi nie jest jednym z nich. Nie umiem wmieszać się w tłum.
– Zajmę
się ochroną – mówię.
– Nie
potrzebujemy ochrony. – Dane wstaje z kanapy z uśmieszkiem na
ustach, który chyba nigdy nie znika z jego twarzy. – Rozejrzyj się
dookoła. Wszystko jest super. – Podchodzi do mnie i spoglądamy na
tłum. – Rozluźnij się i idź z kimś pogadać. Przyszła masa
fajnych dziewczyn.
Krzyżuję
ramiona na piersiach. Może i tak. Nie mam jednak zamiaru
zostawać zbyt długo. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewają słowa
zaczętej przeze mnie piosenki i chcę skończyć ją pisać.
Dane
i ja przyglądamy się zebranym. Po chwili spostrzegam ludzi z
kartkami w dłoniach. Dostali je przy wejściu. Na każdej z nich
wypisane są zadania, które muszą wykonać na dzisiejszej imprezie.
Zrób
zdjęcie piramidzie składającej się z sześciu osób.
Zrób
zdjęcie mężczyźnie z pomalowanymi ustami.
Zrób
zdjęcie sobie, gdy całujesz się z kimś, kogo nie znasz.
Niektóre
z zadań są sprośniejsze.
Uczestnicy
muszą wrzucić swoje zdjęcia na Facebooka, oznaczyć stronę
naszego zespołu, a my wylosujemy kogoś, kto wygra… coś.
Zapomniałem co. Nie zwracałem na to zbyt dużej uwagi.
Każda
z tych osób musiała kupić bilet, ale wygląda na to, że
ściągnięcie ludzi nie mogło być jakoś specjalnie trudne. Bar
jest pełny, a wszędzie kręci się mnóstwo ludzi. Barmani powinni
pytać wszystkich o dowód, ale wiem, że to jedna wielka ściema. W
tym mieście pije każdy i nikt sobie nic z tego nie robi.
– Co
u ciebie słychać? – pyta Dane. – Tata znowu nie daje ci
spokoju?
– Wszystko
w porządku.
Przez
chwilę się nie odzywa, ale wiem, że chce mnie przycisnąć. W
końcu się jednak poddaje.
– Powinieneś
przyprowadzić Annie. Spodobałaby się jej ta impreza.
– Nie
ma mowy. – Śmieję się, a w moje nozdrza wdziera się zapach
zioła. – Moja siostra nie jest dla ciebie. Zrozumiałeś?
– Ej,
przecież nawet niczego nie sugerowałem. – Udaje niewinnego, a
mimo to uśmiecha się z aluzją. – Pomyślałem tylko, że skoro
tak ciężko pracuje, przydałaby się jej odrobina zabawy.
– Zabawy…
tak, ale nie kłopotów – poprawiam go. – Annie ma swoje cele i
nie potrzebuje niczego, co może ją rozproszyć. Ma przed sobą
przyszłość.
– A
ty nie masz?
Czuję
na sobie jego wzrok. Wyzwanie wisi w powietrzu. Przecież tego nie
powiedziałem, prawda?
Dane
znowu przez chwilę milczy. Pewnie zastanawia się, czy mu odpowiem,
ale ostatecznie zmienia temat.
– No
dobra, w takim razie ogarnij to – mówi, wychylając się w moją
stronę i pokazując iPoda. Przesuwa palcem po jego ekranie. –
Czterysta pięćdziesiąt osób zakomunikowało swoją obecność na
naszej imprezie. Wrzucają zdjęcia i filmiki, oznaczają siebie i
znajomych, a niektórzy nawet robią LIVE’A na swoich profilach…
Jest nawet lepiej, niż się spodziewałem. Ten rozgłos już zaczyna
zarabiać. Wyświetlenia naszych filmików na YouTubie wzrosły
czterokrotnie.
Zerkam
na ekran i zauważam nazwę naszego zespołu, a pod nią masę zdjęć.
Widzę uniesione drinki i uśmiechnięte dziewczyny, a jak Dane
scrolluje ekran to też krótkie filmiki wrzucane na żywo, na
których widać magazyn.
– Doskonała
robota. – Ponownie obrzucam wzrokiem salę. – Zdaje się, że
właśnie zarobiliśmy na trasę.
Muszę
mu to przyznać. Wszyscy doskonale się bawią, a my zbieramy forsę.
– Wpadnij
jutro – mówię. – Mam parę tekstów, które chcę przećwiczyć.
– Dobra
– odpowiada. – Ale teraz zrób mi przysługę i idź się trochę
zabawić. Wyglądasz, jakbyś był na turnieju szachowym.
Wykrzywiam
usta w grymasie i wyrywam mu iPoda z dłoni, a on rechocze, po czym
wraca do chłopaków.
Idę
powoli i przeglądam tablicę na iPodzie. Widzę, że wielu znajomych
z klasy i naszych przyjaciół wrzuciło informacje, żeby nas
wesprzeć. Żar małych ogników z wykopanych w ziemi dołów drażni
moje nozdrza. Przyglądam się zdjęciu kolesia, który ma tuż nad
rozporkiem wypisane słowo KOŃ. Obok stoi dziewczyna, która
wskazuje palcem na napis, a drugą dłonią zakrywa usta, udając
zaskoczenie. Zdjęcie podpisano jednym zdaniem: Znalazłam konia!
Dobre.
Oczywiście niektórych zadań, na przykład zrobienia sobie zdjęcia
z koniem, nie da się wykonać bez prawdziwej kreatywności. Jej się
udało.
Zdjęć
i filmików są całe setki. Nie mam pojęcia, jak Dane jutro przez
nie wszystkie przebrnie. Znając go, zdaję sobie sprawę, że ten
konkurs wcale nie będzie losowy i uczciwy. Wybierze po prostu
najładniejszą dziewczynę.
Przewijam
ekran w dół. Zaczyna się odtwarzać jeden z filmików. Patrzę,
jak jakaś dziewczyna bierze z baru dozownik, celuje nim w sufit i
strzela z niego wodą, która po chwili opada na ziemię. Panienka
wykonuje krótki seksowny taniec i śmieje się do obiektywu.
– Stoję
w fontannie! – oznajmia, a piersi prawie wyskakują jej z bluzki.
Włożyła
koszulkę na ramiączkach. W lutym w Nowej Anglii, kiedy jest zimno
jak cholera.
Nagle
jeden z barmanów wyrywa jej z dłoni dozownik i odkłada go na
miejsce, posyłając jej podirytowane spojrzenie.
Słyszę
cichy śmiech osoby, która kręci film. Dziewczyna w koszulce na
ramiączkach sięga po telefon.
– Dobra,
to było żenujące. Daj mi ten telefon. Muszę edytować ten filmik,
zanim wrzucę go do sieci.
– Uh,
uh – pokrzykuje drwiąco dziewczyna trzymająca komórkę i odsuwa
się od koleżanki, ale ta szarżuje na nią z piskiem.
– Ryen!
Słyszę śmiech, po którym
filmik nagle się urywa.
Stoję
w miejscu, wpatrując się w iPoda. Serce zaczyna walić mi w
piersiach.
Ryen?
Dziewczyna,
która nagrała ten filmik, ma na imię Ryen?
Nie,
to niemożliwe. To nie może być ona. Tysiące dziewczyn mają tak
na imię. Nie ma jej tutaj.
Spoglądam
jednak na filmik i zwracam uwagę na umieszczone nad nim oznaczenia.
Otagowano nasz zespół i kilka osób, ale ja szukam tej, która
wrzuciła nagranie do sieci.
Ryen
Trevarrow.
Prostuję
się, mój oddech przyspiesza, a tors wznosi się i opada.
O
cholera.
Podrywam
wzrok, nie mogę powstrzymać się od szukania jej w tłumie.
Sprawdzam twarz po twarzy.
Każda
z tych dziewczyn może być nią. Jest tutaj? Co, do cholery?
Ponownie
spoglądam na iPoda. Trzymam palec nad jej imieniem, wahając się.
Znam
ją od siedmiu lat, ale nigdy nie widziałem jej twarzy. Jeśli
zobaczę ją teraz, nie będzie już odwrotu.
Ona
tutaj jest. Nie mogę tego zignorować. Nie teraz, gdy wiem, że jest
tak blisko.
To
zbyt wiele.
Obiecaliśmy
sobie, że nie będziemy szukać siebie na Facebooku. Uzgodniliśmy,
że nie będziemy też ze sobą rozmawiać przez social media, ale
przecież ona mogła mnie z łatwością na nich znaleźć. Może
właśnie to zdobiła i wie, do jakiego zespołu należę, i że to
nasza impreza. Może właśnie dlatego na nią przyszła?
Pierdolę
to. Naciskam jej imię i stoję bez ruchu, kiedy na ekranie wyświetla
się profil.
Wtedy
ją widzę.
Widzę
jej zdjęcie. Coś w moim żołądku przestaje działać i czuję, że
tracę oddech.
Jezu.
Na
jej seksowne ramiona spływają długie jasnobrązowe włosy. Ma
piękną twarz, pełne różowe usta i zadziorne spojrzenie w jasnych
niebieskich oczach. A jej ciało... cholera, niesamowite.
A
przynajmniej tak prezentuje się na zdjęciu.
Odchylam
głowę i głęboko oddycham. Niech cię szlag, Ryen Trevarrow.
Okłamała
mnie.
Nie
okłamała mnie dosłownie, ale kiedy czytałem jej listy, nie
odniosłem wrażenia, że tak wygląda. Wyobraziłem sobie kujonkę w
okularach, z purpurowymi pasmami we włosach, ubraną w koszulkę z
Gwiezdnych wojen.
Jeszcze
raz patrzę na zdjęcie i moją uwagę zwracają fragmenty nagiej
skóry na plecach, które wyłaniają się spod bluzki, kiedy patrzy
przez ramię w stronę aparatu. Czuję, jak robi mi się gorąco.
Zaczynam szybko przeglądać jej profil w poszukiwaniu czegokolwiek,
co wskazywałoby, na to, że to jednak nie ona.
Proszę,
nie bądź nią. Proszę, bądź tą zwyczajną, niczym
niewyróżniającą się dziewczyną, tym wszystkim, co zdążyłem
pokochać przez te siedem lat. Nie komplikuj naszych relacji,
okazując się gorącą laską.
Jednak
fakty mówią same za siebie. Wszystko potwierdza, że ta dziewczyna
to Ryen. Moja Ryen.
Była
w Gallo’s, jej ulubionej pizzerii, oznaczyła piosenki, których
słucha, i filmy, które ogląda, a wszystko to zrobiła ze swojego
najnowszego iPhone’a. Telefonu, który uwielbia najbardziej na
świecie.
Cholera.
Wyłączam
iPoda Dane’a i przebijam się przez tłum. Grzejniki ocieplają
nieco lodowate powietrze. Mijam kolejne dołki z ogniskami i czuję
zapach pieczonych pianek. Zaciskam szczękę, próbując uspokoić
bicie swojego serca. Z głośników rozlega się ogłuszająca
muzyka.
Podchodzę do baru i kładę iPoda na ladzie, krzyżując ramiona na
piersiach. Nie ruszaj się. Jeśli przyszła tu dla ciebie, to
cię odnajdzie. A jeśli nie… to co wtedy? Mam po prostu tak to
zostawić?
– Hej.
Gwałtownie
podnoszę wzrok, tętno czuje aż w swoim żołądku. Tuż przy mnie
stoi dziewczyna z filmiku.
A
razem z nią…
Nie
mogę oderwać wzroku od Ryen. Wiem, że jej koleżanka właśnie się
ze mną przywitała, ale nic mnie to nie obchodzi. Ryen stoi obok
niej i delikatnie mruży oczy, patrząc na mnie z wahaniem.
Ma
długie proste włosy, a nie kręcone, jak na zdjęciu z Facebooka.
Ubrana jest w czarny sweter z odkrytymi ramionami i obcisłe dżinsy,
mocno poprzecierane. Przez strzępy materiału widzę skórę jej ud.
Ryen.
Moja Ryen.
Zaciskam dłonie w pięści i
napinam mięśnie.
Nic
nie mówi. Czy wie, kim jestem?
Słyszę,
jak jej koleżanka odchrząkuje, więc mrugam, w końcu na nią
spoglądając.
– Cześć
– odpowiadam.
Dziewczyna
z filmiku przekrzywia głowę i patrzy na mnie.
– Muszę
kogoś pocałować – mówi bez ogródek.
Oddycham
płytko, a świadomość obecności Ryen sprawia mi niemalże
fizyczny ból.
– Musisz?
– pytam, dostrzegając jej długie czarne włosy opadające na
szalik, który ma na sobie, i na bluzkę bez rękawów.
A tu jest naprawdę cholernie
zimno.
– Tak.
Mam to na mojej liście. – Wskazuje na kartkę, którą trzyma w
dłoni.
Nagle
jej spojrzenie przesuwa się po moim ciele, a na jej ustach pojawia
się uśmiech. Czy to znaczy, że chce pocałować właśnie mnie?
Robi
krok do przodu, ale zanim zdąży się zbliżyć, biorę kartkę z
jej dłoni i sprawdzam, co tam jest napisane.
– To
ciekawe, bo tu nic takiego nie ma – stwierdzam i oddaję jej
świstek papieru.
– Robię
to dla niej – wyjaśnia, zerkając na koleżankę. – Jest
nieśmiała.
– Jestem
wybredna – wtrąca się Ryen, a ja ponownie na nią spoglądam.
Podoba mi się jej bezceremonialna odpowiedź.
Zadziera
lekko brodę i prowokująco patrzy mi w oczy.
Czy
to ma znaczyć, że nie spełniam jej wymagań? No, no…
Powstrzymuję się od uśmiechu.
– Lyla!
– woła ktoś. – O mój Boże, musisz to zobaczyć!
Koleżanka
Ryen odwraca głowę w stronę stojącej niedaleko grupki ludzi i
śmieje się z tego, co tam widzi. Teraz wiem, że ma na imię Lyla.
Obraca się z powrotem do mnie.
– Zaraz
wrócę. – Jakby mnie to obchodziło. – Proszę, pocałuj
ją. Ona tego potrzebuje.
Zauważa,
że Ryen wbija w nią zabójcze spojrzenie, więc szybko dodaje:
– To jedno z zadań.
Odchodzi
ze śmiechem. Myślałem, że Ryen za nią pójdzie, ale się
myliłem.
Zostaliśmy
sami.
Spoglądam
na nią, a po karku zaczyna spływać mi zimny pot. Oboje boimy się
przełamać niezręczną ciszę.
Dlaczego
ona nic nie mówi? Przecież musi wiedzieć, kim jestem. Oczywiście
nie mówiłem jej, że niedawno założyłem zespół, bo za kilka
miesięcy, gdy skończymy szkołę, chciałem ją zaskoczyć i
sprezentować jej prawdziwą staroświecką kasetę demo, ale mimo
wszystko bycie niewidzialnym w dzisiejszych czasach jest prawie
niemożliwe. Imiona i zdjęcia są na naszej stronie na Facebooku
oraz na stojakach z kartkami przy wejściu. Czy ona robi sobie ze
mnie jaja?
Ryen
przestępuje z nogi na nogę, widzę, jak jej klatka piersiowa się
unosi, kiedy bierze głęboki oddech. Wygląda tak, jakby czekała,
aż w końcu coś powiem. Ale się nie odzywam, więc wzdycha i
spogląda na swoją kartkę.
– Potrzebuję
jeszcze zdjęcia ze sceną jedzenia niczym z Zakochanego kundla.
Znowu
zakładam ręce na piersiach. Patrząc na nią, mrużę oczy. Długo
zamierza tak udawać?
– Albo
– kontynuuje zirytowanym głosem, pewnie dlatego, że nie
odpowiadam – może być zdjęcie zdjęcia zdjęcia. Cokolwiek to
znaczy.
Wciąż
milczę. Jej zachowanie zaczyna mnie denerwować. Po siedmiu
latach właśnie w taki sposób chcesz, żebyśmy się poznali,
skarbie?
Kręci
głową tak, jakbym to ja był nieuprzejmy.
– No
dobra, nieważne. – Odwraca się i chce odejść.
– Zaczekaj!
– ktoś nagle woła.
Dane
podbiega do Ryen i zatrzymuje ją, a potem podchodzi do mnie.
– Człowieku,
dlaczego patrzysz na nią tak, jakby właśnie pobiła twoją babcię?
– mruczy pod nosem, po czym odwraca się do Ryen i posyła jej
uśmiech. – Cześć. Jak się masz?
Spuszczam
wzrok, ale tylko na chwilę. Czyżby naprawdę nie wiedziała, kim
jestem?
Domyślam
się, że dziś jest tu masa ludzi, którzy nawet o nas nie słyszeli.
Nie jesteśmy znanym zespołem, a nasza impreza prawdopodobnie jest
jedynym wydarzeniem w obrębie pięćdziesięciu kilometrów, więc
dlaczego miałaby tu nie przyjść, skoro w pobliżu nic innego się
nie dzieje? Może nawet nie mieć pojęcia, że właśnie stoi przed
nią Misha Lane. Chłopak, do którego pisze listy, odkąd skończyła
jedenaście lat.
– Jak
masz na imię? – pyta Dane, a ona odwraca się i podejrzliwie na
mnie zerka.
Ma się na baczności. To moja
wina.
– Ryen
– odpowiada. – A ty?
– Dane
– mówi i zwraca się w moją stronę. – A to jest… –
zaczyna, ale ja nagle delikatnie uderzam go w brzuch.
Nie.
Nie w taki sposób.
Ryen
marszczy brwi. Pewnie się zastanawia, dlaczego tak się zachowuję.
– Jesteś
z Falcon’s Well? – kontynuuje Dane, rozumiejąc znaczenie mojego
zachowania i zmieniając temat.
– Tak.
Dane
przytakuje i ponownie zapada niezręczna cisza.
– No
dobra. – Klaszcze. – Słyszałem, że musisz coś zjeść tak,
jak w Zakochanym kundlu…
Nie
czekając na odpowiedź, sięga przez bar i zaczyna grzebać w
pojemnikach z jedzeniem.
Wyciąga
kawałek cytryny, na którego widok Ryen się krzywi.
– Cytrynę?
– Wyzywam
cię – oznajmia Dane.
Ona
jednak kręci głową.
– No
dobra, zaczekaj – rzuca i gdzieś znika.
Wpatruję się w Ryen. Nie mogę
oderwać od niej wzroku. Jeszcze do mnie nie dociera, że to
faktycznie ona.
Jej
szczupłe palce napisały do mnie pięćset osiemdziesiąt dwa listy.
Wiem, że gdy miała osiem lat, przewróciła się na lodowisku, a
makijaż ma ukryć niewielką bliznę pod brodą. Wiem, że każdej
nocy związuje włosy, bo nie ma nic gorszego niż obudzenie się z
ustami pełnymi kosmyków.
Byłem
z sześcioma dziewczynami, ale żadnej z nich nie znałem tak dobrze,
jak znam ją.
A
ona rzeczywiście nie wie, że to ja…
Dane
wraca z drewnianym szpikulcem w dłoni, na którego czubku znajduje
się pieczona pianka z jednego z ognisk. Podchodzi do mnie i wpycha
mi ją do ręki.
– Współpracuj
trochę.
Odwraca
się do Ryen i chwyta jej telefon.
– Śmiało.
Zrobię wam zdjęcie.
Oczy
Ryen zdradzają rozbawienie, ale ciemnieją, gdy na mnie spogląda.
Ewidentnie nie ma ochoty na zabawę w Zakochanego kundla
akurat ze mną.
Jednak
nie wycofuje się ani nie udaje nieśmiałej. Podchodzi do baru,
chwyta jeden ze stołków i staje na jego drewnianej podpórce, by
dodać sobie parę centymetrów. Nie jest niska, ale wiele jej
brakuje do mojego metra osiemdziesiąt. Przybliża się do mnie i
delikatnie rozchyla wargi, patrząc mi w oczy. Serce wali mi w
piersiach jak oszalałe. Z trudem się powstrzymuję, żeby nie objąć
jej ramionami i jej nie dotknąć.
Niespodziewanie
ona się zatrzymuje.
– Zbliżam
się do ciebie z otwartymi ustami. – Wskazuje na siebie. – Musisz
mi pokazać, że naprawdę tego chcesz.
Nie
wytrzymuję i kącik moich ust unosi się w lekkim uśmiechu.
Cholera.
Jest seksowna.
Nie
spodziewałem się tego.
Łamię
się. Podnoszę piankę i patrząc jej w oczy, otwieram usta. Oboje
wychylamy się do przodu i delikatnie ją gryziemy, zastygając na
chwilę, by Dane mógł zrobić zdjęcie. Jej oczy świdrują moje, a
piersi wznoszą się i opadają. Czuję jej oddech na swoich wargach.
Całe
moje ciało płonie, a gdy Ryen przybliża się jeszcze bardziej i
bierze kolejnego gryza, jej usta muskają moje. Słyszę swój cichy
jęk i odsuwam się, połykając kawałek pianki. Cholera.
Ryen
przez chwilę żuje swoją część, po czym oblizuje wargi i schodzi
ze stołka.
– Dziękuję.
Kiwam
głową. Czuję na sobie wzrok Dane’a. Jestem pewien, że on wie,
że coś nie gra. Rzucam drewniany szpikulec na ladę i patrzę mu w
oczy. Przygląda mi się z niewinnym uśmieszkiem.
Co
za kutafon.
No
dobra, fajny pomysł z tą pianką, Dane. Z tą dziewczyną mógłbym
zjeść dwanaście takich. Może jednak nie wrócę od razu do domu,
okej?
W
mojej kieszeni zaczyna wibrować telefon, więc wyjmuję go i widzę
na ekranie imię siostry. Odrzucam połączenie. Pewnie się
zastanawia, gdzie zniknąłem z jej zamówieniem. Oddzwonię za
minutę.
– Słuchaj
– zaczyna Dane – te wszystkie zdjęcia, które wrzucasz na
Facebooka… Nie masz chłopaka, który je zobaczy i będzie nas za
nie ścigał, prawda?
Napinam
się. Ryen nie ma chłopaka. Powiedziałaby mi o tym.
– Nic
z tych rzeczy – odpowiada. – On wie, że nie jestem jego
własnością.
Dane
śmieje się, a ja stoję bez ruchu, uważnie słuchając.
– Nie,
nie mam chłopaka – oznajmia już na poważnie.
– Trudno
mi w to uwierzyć…
– I
nikogo nie szukam – przerywa mu w pół zdania. – Kiedyś miałam
jednego i musiałam go myć, karmić i wychodzić z nim na spacer…
– I
co się zmieniło?
– Najwyraźniej
miałam małe wymagania. – Wzrusza ramionami. – Potem stałam się
wybredna.
– Czy
istnieje jakiś facet, który mógłby sprostać twoim nowym
wymaganiom?
– Tylko
jeden. – Zerka na mnie, po czym ponownie patrzy na Dane’a. –
Ale jeszcze go nie poznałam.
Jeden.
Tylko jeden facet spełnia jej wymagania. Czyżby miała na myśli
mnie?
Mój
telefon ponownie zaczyna wibrować, więc wsuwam dłoń do kieszeni i
wyłączam dźwięk.
Zerkam
do góry i widzę błysk skupionych na jednym miejscu fleszy. Ludzie
robią sobie zdjęcia przy ścianie z graffiti.
Podchodzę
do Ryen i ku jej zaskoczeniu zabieram jej telefon. Staję za nią,
włączam aparat, wybieram tryb selfie i schylam się, obejmując
obiektywem nasze twarze. W kadrze zamykam jednak też stojącego za
nami faceta, który robi zdjęcie dwóm dziewczynom przy ścianie z
graffiti.
– Zdjęcie…
– szepczę jej cicho do ucha, wskazując nasze selfie – zdjęcia…
– wskazuję w ekranie telefonu na stojącego za nami faceta –
zdjęcia. – Pokazuję ścianę, przed którą stoją fotografowane
dziewczyny.
Na
jej twarzy w końcu pojawia się uśmiech.
– Sprytne.
Dzięki.
Klikam
i zachowuję ten moment na zawsze.
Przez
chwilę wdycham jej zapach i uśmiecham się do siebie – zanim będę
musiał się odsunąć i pożegnać.
Znienawidzisz
mnie za to, skarbie, gdy kiedyś w końcu naprawdę się spotkamy i
zrozumiesz, co się właśnie stało.
Ryen
bierze ode mnie komórkę i zaczyna powoli odchodzić. Zerka przez
ramię i patrzy na mnie, po czym znika w tłumie ludzi.
A
ja już chcę, żeby wróciła.
Wyciągam
telefon z kieszeni i dzwonię do siostry. Jak bardzo mnie
znienawidzi, jeśli powiem jej, żeby sama sobie kupiła swoje
przekąski? Chyba nie mam ochoty jeszcze wychodzić.
Jednak
kiedy oddzwaniam, nikt nie odbiera.
ROZDZIAŁ 2
RYEN
Trzy
miesiące później…
Drogi Misho!
Co.
Do. Diabła?
Tak,
dobrze przeczytałeś. Mogłabym również napisać, że to mój
ostatni list do Ciebie, ale wiem, że to nie byłaby prawda. Nie
zamierzam z Ciebie rezygnować. Wymusiłeś na mnie obietnicę, że
tego nie zrobię. Wciąż jestem tą Pieprzoną Niezawodną Panienką,
nawet gdy Ty przez trzy miesiące nie odzywasz się ani słowem. Mam
nadzieję, że dobrze się bawisz, gdziekolwiek teraz jesteś, dupku.
(A
tak na poważnie, nie bądź martwy, dobrze?)
Masz
moje uwagi na temat Twoich tekstów, które wysłałam z poprzednimi
listami. Teraz trochę żałuję, że nie zrobiłam kopii. Czuję się
tak, jakbyś zniknął na dobre, ale co z tego? Te słowa były
przeznaczone dla Ciebie i tylko dla Ciebie – i nawet jeśli nie
czytasz już moich listów lub w ogóle ich nie otrzymujesz, wciąż
muszę je wysyłać. Lubię wiedzieć, że ONE usiłują Cię
odnaleźć.
Co
u mnie nowego? Dostałam się do college’u. Tak właściwie to do
kilku. Zabawne. Strasznie długo chciałam, by moje życie całkowicie
się zmieniło, a kiedy nareszcie ma to nastąpić, moja chęć
ucieczki od wszystkiego zaczyna słabnąć. Chyba właśnie dlatego
ludzie tak długo pozostają w tym poczuciu beznadziei, wiesz?
Łatwiej jest trwać w tym, co znajome.
Czy
Ty też to zauważyłeś? Że wszyscy chcemy przejść przez życie
tak szybko i tak łatwo, jak to tylko możliwe? Że chociaż dobrze
wiemy, że nie ma nagrody bez ryzyka, boimy się je podjąć?
Przyznam
szczerze: sama się boję. Zaczęłam myśleć, że pójście do
college’u niczego nie zmieni. Wciąż nie wiem, co chciałabym
robić w życiu. I nagle z dnia na dzień nie stanę się pewniejsza
swoich decyzji. Nadal będę wybierała nieodpowiednich przyjaciół
i spotykała się z nieodpowiednimi chłopakami.
Bardzo
chciałabym, żebyś się odezwał. Możesz mi powiedzieć, że
jesteś zbyt zajęty lub że oboje robimy się za starzy na tę
korespondencyjną przyjaźń, ale powiedz mi tylko, że we mnie
wierzysz i że wszystko będzie w porządku. Takie banały zawsze
brzmią lepiej, gdy słyszę je od Ciebie.
Nie
tęsknię za Tobą. Wcale. Ani trochę.
Ryen
PS
Jeśli się dowiem, że
porzuciłeś mnie dla nowego samochodu, innej dziewczyny lub
najnowszej części Grand Theft Auto, zacznę pisać bzdury na
forach poświęconych The Walking Dead podając się za
Ciebie.
Nakładam
nasadkę na długopis ze srebrnym tuszem i podnoszę dwie kartki
czarnego papieru, po czym delikatnie stukam nimi o biurko i zginam je
na pół. Wkładam do dopasowanej czarnej koperty, biorę laseczkę
czarnego wosku i trzymam ją nad świecą, która stoi na stoliku
nocnym. Zapalam knot.
Trzy
miesiące.
Krzywię
się. Nigdy nie milczał aż tak długo. Misha często potrzebuje
przestrzeni, więc zdążyłam się przyzwyczaić do ciszy, ale teraz
coś musi być na rzeczy.
Parafina
zaczyna się topić, więc przesuwam laseczkę nad kopertę i
pozwalam kroplom wosku na nią opaść. Podnoszę swoją pieczęć i
wciskam ją w gorący wosk. Patrzy teraz na mnie odcisk eleganckiej
czarnej czaszki.
To
prezent od Mishy. Znudził mu się stempel, który dostałam, gdy
miałam jedenaście lat. Tamten miał znak Gryffindoru z Harry’ego
Pottera. Annie, jego siostra, wciąż się z niego śmiała.
Zawsze wrzeszczała, że dostał list z Hogwartu.
Misha
wysłał mi bardziej „męską” pieczęć i powiedział, żebym
używała właśnie jej lub nie używała niczego.
Rozbawiło
mnie to. Niech ci będzie.
Zaczęliśmy
do siebie pisać wiele lat temu – w zasadzie przez pomyłkę. W
piątej klasie nauczyciele chcieli dobrać do korespondencji uczniów
z naszych klas według płci, żebyśmy czuli się swobodniej, ale on
ma na imię Misha, a ja Ryen. Jego nauczyciel pomyślał, że jestem
chłopcem, a mój, że on jest dziewczynką. I tak to się zaczęło.
Na
samym początku nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze, ale szybko
odkryliśmy, że mamy jedną wspólną cechę. Kiedy byliśmy
dziećmi, nasi rodzice się rozstali. Jego mama odeszła, gdy miał
dwa lata, a ja nie widziałam swojego taty ani nie dostałam od niego
żadnej wiadomości, odkąd skończyłam cztery. Oboje niezbyt dobrze
ich pamiętamy.
Od
tamtej pory minęło siedem lat. Jest prawie koniec liceum, a on stał
się moim najlepszym przyjacielem.
Schodzę
z łóżka i naklejam znaczek na kopertę, po czym kładę list na
biurku. Wyślę go rano. Podchodzę do nocnego stolika i odkładam
papier oraz przybory do pisania.
Prostuję
się i opieram dłonie o biodra, a następnie wypuszczam niespokojny
oddech.
Misha,
gdzie ty jesteś, do cholery? Przecież ja tu tonę.
Chyba
mogę go wygooglować, skoro tak się martwię? Albo odnaleźć na
Facebooku, albo pójść do niego do domu. W końcu mieszka niecałe
pięćdziesiąt kilometrów ode mnie i mam jego adres.
Obiecaliśmy
sobie jednak, że tego nie zrobimy. A właściwie to ja go zmusiłam,
żeby mi to obiecał. Nie będziemy się szukać, nie pojedziemy do
miast, w których mieszkamy, nie poznamy osób, o których mówimy
sobie w naszych listach. To zniszczyłoby stworzony w nich przez nas
świat.
W
tej chwil Misha Lare jest dla mnie idealny. W mojej głowie. Ze
wszystkimi swoimi niedoskonałościami. Słucha mnie, motywuje i
uspokaja, nie oczekując niczego w zamian. Zawsze mówi prawdę i
jest jedyną osobą, przed którą nigdy nie muszę niczego ukrywać.
Jak
wielu ludzi ma kogoś takiego?
Chociaż
tak bardzo pragnę odpowiedzi, nie mogę zrezygnować z tego, co
mamy. Jeszcze nie. Piszemy do siebie od siedmiu lat. Nasze listy
stały się częścią tego, kim jestem, i nie wiem, co bym bez nich
zrobiła. Jeśli go odszukam, wszystko całkowicie się zmieni.
Nie.
Jeszcze trochę poczekam.
Zerkam
na zegarek, już prawie czas. Moi przyjaciele będą tu za kilka
minut.
Podnoszę
z tacki na biurku kawałek kredy i podchodzę do ściany przy
drzwiach mojej sypialni. Dookoła czterech zdjęć, które do niej
przykleiłam, maluję niewielkie ramki.
Pierwsze
z nich zostało zrobione ostatniej jesieni. Jestem cheerleaderką i
stoję wśród wyglądających tak samo jak ja dziewczyn. Kolejne
zrobiono ostatniego lata. Siedzę w swoim jeepie, a moi przyjaciele
są upchani z tyłu. Następne jest z ósmej klasy, z Dnia Lat
Osiemdziesiątych. Uśmiecham się i pozuję razem z całą klasą.
Na
każdym z nich widnieję na pierwszym planie. Jestem w centrum,
dominuję. Wyglądam na szczęśliwą.
Ostatnia
fotografia jest sprzed kilku lat. Z czwartej klasy. Siedzę sama na
ławce na placu zabaw i zmuszam się do słabego uśmiechu – dla
mamy, która przyprowadziła mnie na Wieczór Filmowy w mojej szkole.
Dookoła mnie biegało i bawiło się mnóstwo dzieci, ale za każdym
razem, kiedy próbowałam do nich dołączyć, wszystkie zachowywały
się tak, jak gdyby mnie tam nie było. Biegły dalej, nie czekając
na mnie. Rozmawiały ze sobą, nigdy ze mną.
Łzy
napływają mi do oczu. Wyciągam dłoń i dotykam własnej twarzy na
zdjęciu. Pamiętam to uczucie tak dobrze, jakby to było wczoraj.
Odnosiłam wrażenie, że znalazłam się na imprezie, na którą
nikt mnie nie zaprosił.
Boże,
jak bardzo się zmieniłam.
– Ryen!
– woła mnie ktoś z holu.
Pociągam
nosem i szybko ocieram łzy, a moja siostra bez pukania otwiera drzwi
pokoju. Zerka na mnie zza progu. Chrząkam i udaję, że jestem
zajęta rysowaniem po ścianie.
– Czas
spać – mówi.
– Mam
osiemnaście lat – przypominam jej, jakby to miało wszystko
wyjaśnić.
Nie
patrzę na nią, tylko maluję tę samą część ramki, którą
skończyłam wczoraj. Serio? Dopiero dziesiąta, a ona jest starsza
ode mnie tylko o rok. W dodatku to ja jestem tu bardziej
odpowiedzialna.
Czuję
zapach perfum siostry i kątem oka dostrzegam, że jej blond włosy
są rozpuszczone. Doskonale. To znaczy, że zaraz pewnie
przyjdzie do niej jakiś chłopak i oboje będą sobą bardzo zajęci,
a ja po cichu wymknę się z domu.
– Mama
wysłała mi wiadomość – informuje. – Odrobiłaś pracę domową
z matematyki?
– Tak.
– A
z WOS-u?
– Skończyłam
zarys – odpowiadam. – Zrobię ją w weekend.
– A
angielski?
– Opublikowałam
swoją recenzję Nowego wspaniałego świata na Goodreads i
wysłałam link mamie.
– Jaką
następną książkę wybrałaś?
Krzywię
się do ściany, gdy kawałki kredy spadają z niej na podłogę.
– 451˚
Fahrenheita.
– Grzęzawisko,
Nowy wspaniały świat, 451˚ Fahrenheita… – szydzi,
wyliczając moje najnowsze pozaszkolne lektury, za które mama daje
mi dodatkowe kieszonkowe. – Boże, czytasz same nudy.
– Mama
powiedziała, żebym wybrała klasykę literatury współczesnej –
oznajmiam. – Sinclair, Huxley, Orwell…
– Jej
chyba chodziło o Wielkiego Gatsby’ego albo coś w tym
stylu.
Zamykam
oczy, odchylam głowę i drwiąc z niej, udaję, że chrapię, po
czym znowu prostuję szyję.
– Straszny
z ciebie bachor. – Przewraca oczami.
– Jeśli
wejdziesz między wrony…
Moja
siostra skończyła szkołę w zeszłym roku i zaczęła uczęszczać
do miejscowego college’u, ale wciąż mieszka z nami. To doskonałe
rozwiązanie dla naszej mamy, która jest organizatorką różnego
typu imprez i często wyjeżdża poza miasto na festiwale, koncerty i
wystawy. Nie chce, bym była tu sama.
Nie
mam pojęcia, dlaczego zdecydowała, by to właśnie Carson była za
wszystko odpowiedzialna. Dostaję lepsze oceny w szkole, unikam
kłopotów i wychodzi mi to o wiele lepiej niż jej. A przynajmniej
takie sprawiam wrażenie.
Poza
tym moja siostra wygania mnie do łóżka tylko dlatego, że chce
mieć mnie z głowy, by dobrać się do chłopaka, który właśnie
do niej jedzie.
Zachowuje
się tak, jakby uważała, że wygadam się mamie.
Jakby
w ogóle mnie to obchodziło.
– Tak
tylko mówię – odpowiada, kładąc dłoń na biodrze. – Te
książki są dość skomplikowane.
– Masz
całkowitą rację – gram w jej grę. – Nie wiem, jak te
wszystkie wielkie idee mieszczą się w moim maleńkim móżdżku.
Przez nie czuję się głupia jak gęś. Ale nie martw się –
uspokajam ją. – Dam ci znać, jeśli będę potrzebowała pomocy.
Mogę już iść spać? Potrzebuję tych dziewięciu godzin. Jutro
rano trenerka da nam wycisk na bieżni.
Carson
coś odburkuje i zerka na moją ścianę.
– Nie
mogę uwierzyć, że mama pozwoliła ci zrobić coś takiego w
pokoju.
Potem
odwraca się na pięcie i zamyka drzwi.
Patrzę
na ścianę. Niecały rok temu pomalowałam ją czarną farbą i od
tamtej pory piszę po niej, rysuję i szkicuję, gdy tylko chcę. Po
całej powierzchni rozrzucone są teksty piosenek Mishy – razem z
moimi przemyśleniami, pomysłami i innymi zapiskami.
Są
tu zdjęcia, plakaty i setki słów, a każde z nich znaczy dla mnie
coś wyjątkowego. Cały pokój tak wygląda, a ja to kocham. To
miejsce, do którego nie muszę nikogo zapraszać. Szczególnie
koleżanek. Zaczęłyby sobie tylko żartować z moich naprawdę
kiepskich rysunków (które i tak uwielbiam), i ze słów Mishy, i
moich.
Już
dawno temu zrozumiałam, że nie muszę wyjawiać otaczającym mnie
na co dzień ludziom, wszystkich tajemnic. Oni często lubią innych
oceniać, a ja jestem szczęśliwsza, kiedy nikt nie przyczepia mi
etykiety. Dlatego niektóre z moich sekretów na zawsze pozostaną
sekretami.
Na
łóżku wibruje telefon, więc czytam wiadomość.
Zawiera
tylko trzy słowa. Czekamy na zewnątrz.
Szybko
odpisuję, wybierając litery na ekranie środkowym palcem. Już
wychodzę.
Nareszcie.
Muszę się stąd wyrwać.
Rzucam
komórkę na łóżko, ściągam koszulkę i spodenki do spania.
Wszystko rzucam na podłogę, a następnie podbiegam do krzesła, z
którego biorę dżinsowe szorty.
Wkładam
je i naciągam biały T-shirt, na niego zakładam szarą bluzę z
kapturem.
Mój
telefon ponownie wibruje, ale to ignoruję.
Moment,
moment, już schodzę.
Wsuwam
do kieszeni komórkę i trochę pieniędzy, chwytam japonki i
otwieram okno. Rzucam je przez dach werandy, spadają na ziemię.
Zgarniam
włosy, wiążę je w koński ogon i wychodzę przez okno, po czym
delikatnie je zamykam. Zostawiam swój pokój pogrążony w ciszy i
ciemności, czyli zupełnie tak, jakbym teraz spała. Ostrożnie
stąpam wzdłuż dachu i schodzę po drabince z boku domu. Podnoszę
klapki i biegnę przez trawnik do ulicy, na której czeka na mnie
samochód.
Podchodzę
do auta i otwieram drzwi.
– Hej
– wita mnie siedząca za kierownicą Lyla.
Wsiadam do środka. Zerkam przez
ramię, na tylnym siedzeniu widzę Tena. Kiwam mu głową na
powitanie.
Zamykam
drzwi, schylam się, by włożyć japonki. Czuję gęsią skórkę na
ciele.
– Cholera.
Nie mogę uwierzyć, że jest tak zimno. Poranny trening będzie
prawdziwym koszmarem.
Jest
kwiecień, więc dni stają się cieplejsze, ale temperatura podczas
wczesnych ranków i wieczorów wciąż spada poniżej dziesięciu
stopni. Powinnam była założyć długie spodnie.
– Japonki?
– pyta mnie Lyla zdziwionym głosem.
– Tak.
Przecież idziemy na plażę.
– Nie
idziemy – wtrąca się Ten. – Idziemy do Cove. Trey ci nie
powiedział?
Spoglądam
na niego przez ramię. Cove?
– Myślałam,
że postawili tam stróża, który ma przeganiać nieproszonych
gości.
Ten
wzrusza ramionami, ale patrzy na mnie zadziornym wzrokiem.
Aaahaaaa.
– Jeśli
nas tam złapią, zwalę wszystko na was.
– A
my zwalimy na ciebie – odpowiada Lyla melodyjnym głosikiem,
patrząc na drogę.
Ten
rechocze, a ja kręcę głową. Wcale mnie to nie bawi. Ryzykiem
bycia liderem jest to, że ktoś zawsze czyha na twoją pozycję. Ja
tylko żartowałam ze swoim komentarzem, ale coś mi mówi, że Lyla
mówiła całkiem serio.
Lyla
i Ten, znany także jako Theodore Edward Neilson, są moimi
przyjaciółmi. Znamy się od gimnazjum i chodzimy do jednego liceum.
Razem z Lylą jesteśmy cheerleaderkami, a we dwójkę są dla mnie
jak pancerz.
Tak,
czasami potrafią zachowywać się żenująco, robią za dużo hałasu
i nie zawsze czuję się przy nich swobodnie, ale i tak ich
potrzebuję. Nikt nie chce być w liceum sam, a jeśli masz
przyjaciół, dobrych czy nieco gorszych, to masz również lekką
przewagę.
W
pewnym sensie liceum przypomina trochę więzienie. Nie przetrwasz w
pojedynkę.
– Gdzieś
z tyłu są moje trampki – Lyla zwróciła się do Tena. – Podaj
jej, dobra?
Ten
schyla się i przeszukuje podłogę, która najprawdopodobniej
pokryta jest kupą śmieci. Lyla jeździ BMW z lat
dziewięćdziesiątych, dostała je od mamy.
Ten
rzuca jeden trampek i po chwili podaje mi drugi.
– Dziękuję.
Biorę buty i zsuwam ze stóp
japonki. Wkładam trampki.
Jestem
wdzięczna Lyli. W Cove będzie mokro i brudno.
– Szkoda,
że nie wiedziałam o tym wcześniej – myślę na głos. –
Wzięłabym ze sobą aparat.
– A
kto chciałby tam robić zdjęcia? – odpowiada szorstko Lyla. –
Kiedy tam przyjedziemy, znajdź jakąś karuzelę i zrób z Treya
prawdziwego mężczyznę.
Opieram
się wygodnie na siedzeniu i szczerzę zęby we wszystkowiedzącym
uśmiechu.
– Myślę,
że zrobiło to już wystarczająco dużo dziewczyn.
Trey
Burrowes nie jest moim chłopakiem, ale z całą pewnością czegoś
ode mnie chce. Trzymam go na dystans już od wielu miesięcy.
Podobnie
jak my, niedługo skończy szkołę. To gość, który ma wszystko.
Przyjaciół, popularność i cały świat klęczący u jego stóp…
Ale w przeciwieństwie do mnie on to uwielbia. To coś, co określa
jego charakter.
Trey
jest aroganckim głąbem, który ma papkę zamiast mózgu i ego tak
ogromne, jak jego męskie cycki. Och, przepraszam. Ogromne jak jego
klata.
Zamykam
na sekundę oczy i wypuszczam powietrze. Gdzie ty, do cholery,
jesteś, Misha? To jedyna osoba, której mogę się wygadać.
– Tak,
ale – mówi powoli Lyla, patrząc przez szybę – ciebie jeszcze
nie miał i zdecydowanie jest zainteresowany tym, żeby to zmienić.
Pamiętaj jednak, że nie będzie się za tobą uganiał przez całą
wieczność. Szybko znajdzie sobie kogoś innego.
Czy
to miało być ostrzeżenie? Zerkam na nią kątem oka i czuję, jak
serce zaczyna walić mi w piersiach.
Co
zamierzasz zrobić, Lyla? Wślizgnąć się na moje miejsce, jeśli
nie rozłożę przed nim nóg? Cieszyć się moją stratą, gdy w
końcu znudzi mu się czekanie i zacznie pieprzyć jakąś inną
dziewczynę? Czyżby już zabawiał się z kimś innym? Może z tobą?
Splatam
ramiona na piersiach i wyglądam przez okno.
– Nie
przejmuj się mną – odpowiadam, odbijając piłeczkę. – Trey
przybiegnie do mnie, kiedy będę gotowa. Niezależnie od tego, czy
teraz kogoś ma, czy też nie.
Z
tyłu dobiega cichy śmiech Tena. Zawsze mnie wspiera, chociaż nie
ma pojęcia, że teraz mam na myśli Lylę.
Zresztą
nic mnie to nie obchodzi, czy Trey będzie się za mną uganiał czy
nie. Wiem natomiast, że Lyla usiłuje mnie sprowokować, a przecież
dobrze wie, że nie powinna tego robić.
Obie
jesteśmy niepokorne, ale bardzo się różnimy. Lyla potrzebuje
zainteresowania facetów i prawie zawsze daje im to, czego od niej
chcą, myląc płytki afekt z prawdziwymi uczuciami. Pewnie, spotyka
się z J.D., który jest kumplem Treya, ale nie zdziwiłabym się,
gdyby zaczęła podrywać także jego.
Kiedy
zdobędzie jakiegoś gościa, wydaje jej się, że jest ponad nami
wszystkimi. Faceci, nawet ci, którzy mają swoje dziewczyny, pragną
jej, przez co czuje się silna.
A
przynajmniej do momentu, w którym zda sobie sprawę, że tak
naprawdę zadowoli ich jakakolwiek kobieta. Wtedy wraca do punktu
wyjścia.
A
ja? Ja jestem słaba. Chcę po prostu bezproblemowo przetrwać każdy
dzień. Nieważne, na czyj odcisk będę musiała nadepnąć, żeby
to osiągnąć. Zrozumiałam to niedługo po tym, jak ktoś zrobił
mi tamto zdjęcie, na którym w samotności siedzę na ławce.
Teraz
już nie jestem sama, ale czy stałam się przez to szczęśliwsza?
Jeszcze nie wiem.
Zbieraj,
zbieraj, zbieraj, bo nawet nie wiesz, że zbierasz cierpienie, które
sam zasiałeś.
Uśmiecham
się lekko, przypominając sobie ten tekst Mishy. Przysłał mi go
kiedyś w jednym ze swoich listów i chciał poznać moją opinię. W
tych słowach jest dużo racji. Przecież sama tego chciałam,
prawda?
– Nienawidzę
tej drogi – wkurza się nagle Ten.
Pełen niepokoju ton jego głosu
wyrywa mnie z zamyślenia. Mrugam i spoglądam przez szybę, żeby
zobaczyć, o co mu chodzi.
Światła
reflektorów samochodu Lyli wypalają dziurę w mroku nocy. Liście
podrygują na gałęziach drzew, poruszane delikatnym wiatrem, co
jest jedyną oznaką życia na tej, przypominającej ciemny, pusty i
cichy tunel, autostradzie.
Jesteśmy
na Old Pointe Road, pomiędzy Thunder Bay i Falcon’s Well.
– Ludzie
giną wszędzie – rzucam do Tena, zerkając na niego przez ramię.
– Ale
nie tak młodo – odpowiada, wiercąc się niespokojnie. – Biedna
dziewczyna.
Kilka
miesięcy temu na poboczu tej drogi znaleziono ciało biegaczki,
Anastasii Grayson. Była tylko o rok młodsza od nas i dostała
zawału serca. Nie pamiętam dokładnie przyczyny. Tak jak powiedział
Ten, nie zdarza się często, by ktoś tak młody zginął właśnie
w taki sposób.
Napisałam
o tym Mishy. Byłam ciekawa, czy ją zna, bo oboje mieszkali w tym
samym mieście, ale to był jeden z wielu listów, na które nie
odpowiedział.
Lyla
skręca w prawo i wjeżdża na Badger Road, po czym wyciąga z
konsoli tubkę z błyszczykiem do ust. Opuszczam szybę i oddycham
świeżym, chłodnym powietrzem znad oceanu.
Atlantyk
chowa się jeszcze za wzgórzami, ale ja już teraz czuję w
powietrzu smak soli. Mieszkając na co dzień kilka kilometrów od
oceanu, prawie w ogóle go nie zauważam, ale gdy przyjeżdżam na
plażę – a właściwie do Cove, starego parku rozrywki niedaleko
plaży – czuję się tak, jakbym znalazła się w innym
świecie. Obmywa mnie morska bryza i prawie czuję piasek pod
stopami.
Wolałabym,
żebyśmy jechali na plażę.
– J.D.
już tu jest – oznajmia Lyla, kiedy wjeżdżamy na opuszczony stary
parking.
Światła
reflektorów jej samochodu rzucają smugę na zaparkowany byle jak
ciemnoniebieski samochód marki GMC Denali. Widocznie farba znakująca
miejsca dla pojazdów musiała się zmyć już dawno temu.
Z
pęknięć w chodniku wyrosły wysokie do pasa chwasty, które
kołyszą się na wietrze. Przestrzeń za zniszczonymi budkami
bileterów i wejściami do parku oświetla jedynie światło
księżyca. W odległej ciemności majaczą wyniosłe wieże i
budynki, a ja dostrzegam kilka gigantycznych konstrukcji, z której
jedna ma kształt koła – to najpewniej diabelski młyn.
Kiedy
obracam głowę w drugą stronę, widzę podobne budowle, rozrzucone
po okolicy. Przyglądam się szczątkom starych kolejek górskich,
które wydają się być ciche i niepokojące.
Lyla
wyłącza silnik, chwyta telefon i wyjmuje kluczyki ze stacyjki, po
czym wszyscy wysiadamy z samochodu. Staram się coś dostrzec przez
bramy i zniszczone budki, zobaczyć, co znajduje się za tym ogromnym
parkiem, ale widzę tylko ciemne otwory dawnych wejść, dziesiątki
zakrętów i chodniki, które wydają się nie mieć końca. Wiatr
przepływa przez rozbite okna i brzmi tak, jakby do mnie szeptał.
Zbyt
wiele tu szczelin i zakamarków. Zbyt dużo miejsc, w których mogło
się coś ukryć.
Podciągam
rękawy bluzki. Nagle nie jest mi już tak zimno. Dlaczego w ogóle
tu przyjechaliśmy, do cholery?
Patrzę
w prawo i dostrzegam czarnego forda raptora, zaparkowanego pod
drzewami na skraju parkingu. Ma przyciemniane szyby. Czy ktoś jest w
środku?
Dreszcz
przebiega wzdłuż moich pleców. Masuję ramiona.
Może
jeden z przyjaciół J.D. lub Treya przyjechał dziś własnym
samochodem?
– Huu,
huu! – słyszymy znienacka kogoś naśladującego sowę.
Odrywam wzrok od raptora.
Spoglądamy w kierunku, z którego dobiegł głos.
– Jezu
Chryste! – Lyla zaczyna się głośno śmiać. – Jesteście
szaleni!
Kręcę
głową, podczas gdy Lyla i Ten głośno krzyczą i biegną w stronę
diabelskiego młyna, znajdującego się tuż za bramą. Chłopak
Lyli, J.D., i jego kumpel Bryce wspinają się na wstrętne żółte
słupy i są już około piętnastu metrów nad ziemią, pomiędzy
starymi wagonikami.
– No
chodź – zachęca mnie Lyla, pokonując barierkę. – Chodź,
idziemy zobaczyć.
– Zobaczyć
co? – pytam. – Niedziałające karuzele?
Lyla
mnie ignoruje i biegnie w ich stronę, a Ten się śmieje.
– Chodź.
– Chwyta moją dłoń i odciąga od diabelskiego młyna.
Idę
za nim. Wkraczamy głębiej w park, podążając wzdłuż szerokich
alei, które kiedyś wypełnione były tłumami ludzi. Rozglądam
się, jednocześnie zafascynowana i przerażona.
Drzwi
wiszą na zawiasach i skrzypią od podmuchów, a światło księżyca
odbija się od leżących na ziemi pod rozbitymi oknami kawałków
szkła. Wiatr wieje przez dziecięce wagoniki w kształcie słoni i
balonów, wszędzie jest pusto i mrocznie. Mijamy karuzelę, na
platformie widzę kałuże i brud pokrywający łuszczącą się
farbę mechanicznych koni.
Pamiętam,
jak na niej jeździłam, gdy byłam mała. To jedno z niewielu
wspomnień związanych z moim tatą, które pamiętam z okresu zanim
od nas odszedł.
Kiedy
coraz bardziej zagłębiamy się w park, wrzaski i piski naszych
znajomych powoli cichną. Zwalniamy, a ja przyglądam się temu, co
jeszcze pozostało z wesołego miasteczka.
Dawniej
pełne było śmiechu i entuzjastycznych okrzyków, teraz marnieje –
porzucone i pozostawione samemu sobie. Nikt już nie pamięta
pulsującej tu niegdyś radości.
Wystarczyło
tylko kilka krótkich lat. Tylko tyle czasu minęło, odkąd
Adventure Cove po raz ostatni zamknął swoje bramy.
Jednak
wbrew wszystkiemu wciąż tu jest, samotny i zaniedbany. Oddycham
głęboko, wciągając zapach starego drewna, wilgoci i soli.
Samotny i zaniedbany, wciąż tu jestem. Wciąż tu jestem, zawsze tu
będę…
Śmieję
się sama do siebie. To byłby dobry tekst dla jednej z twoich
piosenek, Misha.
Idę
za Tenem i myślę o wszystkich swoich przemyśleniach, które przez
lata wysyłałam swojemu korespondencyjnemu przyjacielowi, a które
on potem wykorzystywał w swoich piosenkach. Jeśli kiedyś zostanie
gwiazdą, wystawię mu rachunek.
– To
trochę smutne – stwierdza Ten, mijając stare budki z grami i
dotykając ich drewnianych ram. – Pamiętam, jak tu przychodziłem.
To wszystko wciąż wydaje się prawdziwe, prawda?
Podmuch
nocnego wiatru omiata nagle puste alejki pomiędzy budkami oraz
dawnymi stoiskami z jedzeniem i rozwiewa mi włosy. Powietrze oplata
moje nogi i przyciska mi koszulkę do ciała jak drugą skórę,
wywołując dreszcze wzdłuż szyi.
Nagle
czuję się osaczona.
Jakbym
stała w oku rozszalałego tornada.
Jakbym
była obserwowana.
Osłaniam
się ramionami jak tarczą i doganiam Tena.
– Co
robisz? – pytam, usiłując zagłuszyć strach zirytowaniem.
Ten
ciągnie okiennicę jednej z drewnianych budek z grami. Udaje mu się
ją lekko podważyć, ale nie może jej otworzyć, gdyż jest
zamknięta na solidną kłódkę.
– Zdobywam
dla ciebie misia – oznajmia w taki sposób, jakby nie rozumiał
mojego zdziwienia.
– Myślisz,
że te nagrody wciąż tam są? Po tylu latach?
– Przecież
nie zamknęliby tych budek bez powodu, prawda?
Chichoczę
i przyglądam się, jak trzyma dłońmi okiennicę i znów zaczyna za
nią ciągnąć.
– J.D.,
przestań! – dobiega do nas z oddali krzyk Lyli.
Patrzę w górę i widzę ciemne
kontury ich ciał, wciąż wspinających się na diabelski młyn.
– Aha!
– woła ktoś i się śmieje.
Ten
poddaje się i przestaje szarpać za okiennicę. Dokładnie ogląda
kłódkę, tak jakby myślał, że może ją ot tak otworzyć. Zerkam
niżej i w dolnej części budki zauważam brudną i porwaną ceratę.
Szturcham
ją stopą i czuję, jak się porusza. Tędy można się wśliznąć
do środka.
Ten
od razu zapomina o kłódce i krzywi się, patrząc na ceratę.
– Wiedziałem
o niej – mówi.
– Więc
idź i zdobądź dla mnie tego misia – żądam, uśmiechając się
lekko.
– Tak
jest, wasza wysokość – mamrocze, opada na kolana i przeciska się
do środka.
– Poświeć
telefonem! – krzyczę, gdy znika.
– Jasne.
Śmieję
się, kiedy słyszę ton jego głosu. Ze wszystkich ludzi w szkole,
których nazywam moimi przyjaciółmi, Ten najbardziej zasługuje na
to miano. Nie jest mi aż tak bliski jak Misha, ale niewiele do tego
brakuje. Przy nim nie muszę aż tak bardzo udawać.
Jedyne,
co powstrzymuje mnie przed większą bliskością, to jego przyjaźń
z Lylą. Stanąłby za mną, gdybym zdecydowała się opuścić
bezpieczeństwo mojego niewielkiego kręgu przyjaciół?
Nie
znam odpowiedzi na to pytanie.
– Nie
ma tu żadnych misiów! – woła. – Ale są jakieś nadmuchiwane
rzeczy!
Takie
jak piłki plażowe?
– I
wciąż są dobre? – żartuję, ale Ten nie odpowiada.
Schylam
się, wytężając słuch.
– Ten?
Cisza.
Włosy
stają mi dęba. Prostuję się i wołam go ponownie, tym razem
głośniej.
– Ten?
Wszystko w porządku?
Nagle
coś zaciska się wokół mojej talii. Podskakuję przerażona i
wciągam mocno powietrze. Wtedy słyszę głęboki głos przy uchu.
– Witamy
na zabawie, mała dziewczynko.
Serce
wali mi w skroniach, gdy wyrywam się i obracam. To Trey. Trzyma pod
brodą latarkę. Jej światło rozjaśnia mu twarz, podkreślając
diabelski uśmiech.
Dupek.
Trey
szczerzy się od ucha do ucha, a jego jasnobrązowe włosy i kawowe
oczy błyszczą. Opuszcza latarkę. Daje mi zaledwie chwilę na
złapanie oddechu, zanim przerzuca mnie sobie przez ramię.
– Trey!
– warczę, kiedy jego łopatka wbija mi się w brzuch. –
Przestań!
Lecz
on tylko się śmieje i klepie mnie w tyłek. Krzywię się, czując,
jak przesuwa dłoń wzdłuż mojego uda.
– Przestań,
idioto! – krzyczę i biję go po plecach.
Stawia
mnie na ziemi, ale wciąż obejmuje mnie w pasie i chichocze.
– Mmmm,
chodź tutaj – mruczy, przyciskając mnie do ściany budki. –
Lubisz mnie drażnić, co?
Jego
kłykcie muskają moje nagie uda.
– Nosisz
krótką spódniczkę cheerleaderki do szkoły, gdzie nie mogę cię
dotknąć, a zakładasz szorty wtedy, kiedy mogę.
– Co
takiego? – pogrywam sobie z nim. – Moje nogi wyglądają inaczej
w spódnicy?
– Zawsze
wyglądają wspaniale. – Wychyla się do przodu, a ja krzywię się
lekko, czując w jego oddechu zapach piwa. – Po prostu nie mogę
wsunąć dłoni w szorty.
I
wtedy zaczyna to, żeby mi zademonstrować, co ma na myśli, ale
odpycham jego ręce.
– Tak,
ale właśnie w tym rzecz – mówię. – Chłopcy narzekają.
Mężczyźni nie pozwalają, aby cokolwiek stanęło im na
drodze. Szorty lub nie.
Opuszcza
wzrok i obrzuca wzrokiem moje ciało, a potem spogląda mi prosto w
oczy.
– Chcę
zabrać cię na randkę.
– Tak,
wiem, czego chcesz.
Trey
flirtuje ze mną już od jakiegoś czasu. Dobrze wiem, o co mu
chodzi. Nie chce zabrać mnie tylko na kolację czy na film. Jeśli
dam mu palec, urwie mi całe ramię. Nie potrzebuję obietnicy
pierścionka, by się z kimś zabawić, ale nie mam ochoty być
jedynie jego kolejną zdobyczą.
Dlatego
mu nie ulegam, ale też go nie odrzucam. Wiem, co stało się z
ostatnią dziewczyną, która to zrobiła.
– Ty
też tego chcesz – odpowiada, napierając na mnie szerokimi barkami
i twardym torsem. – Jestem gorący kotku i zawsze zdobywam to,
czego chcę. To tylko kwestia czasu.
Prześwietlam
na wylot jego ego i widzę faceta, który się boi, że inni nie
dostrzegą tego, jaki jest wspaniały, więc dlatego musi się wciąż
przechwalać. Trey Burrowes jest jak domek z kart, który w każdej
chwili może się rozsypać.
Coś
muska moją łydkę. Zerkam w dół i dostrzegam wychodzącego spod
ceraty Tena. Przesuwam się w bok i odpycham Treya. Zauważam, że
Ten trzyma coś w dłoni.
– Mam
miecz. – Macha nadmuchiwaną plastikową zabawką.
Trey podłapuje dwuznaczność
tego stwierdzenia.
– Ja
też mam miecz.
Przełykam
ten obleśny dowcip, który pozostawił w moich ustach ohydny posmak.
Trey
odwraca się i milknie, skupiając nagle całą swoją uwagę na
diabelskim młynie.
Tak
łatwo się rozprasza. Tak szybko się nudzi.
– Wiesz
co? – zwracam się do niego, po czym podchodzę do Tena i biorę go
pod ramię. – Pozwolę ci odwieźć Tena do domu.
Trey
obraca głowę w naszą stronę i patrzy na mnie tak, jakbym straciła
zmysły.
– A
potem odwieziesz mnie – kończę i widzę, jak jego brwi się
unoszą. Zdobyłam jego uwagę.
Za
sześć tygodni kończy się szkoła, mogę jeszcze przez jakiś czas
poudawać. Nie mam ochoty iść z nim na randkę, ale nie chcę jutro
rano znaleźć na Facebooku obleśnych plotek na swój temat. Trey
Burrowes potrafi być miły, ale potrafi również być prawdziwym
dupkiem.
Kąciki
jego ust unoszą się w delikatnym uśmiechu, odwraca się na pięcie.
– Musisz
mnie tylko złapać. – Chwytam Tena za dłoń. – Policz do
dwudziestu.
– Lepiej
do pięciu – żartuje Ten, podążając za mną. – On nie potrafi
liczyć do dwudziestu.
Mój
brzuch aż trzęsie się ze śmiechu, ale nie śmieję się na głos.
Trey
uśmiecha się ironicznie i patrzy na mnie tak, jakbym była
posiłkiem, na który ma ochotę, a on właśnie postanowił, że
zrobi wszystko, żeby go dostać. Zaczyna powoli iść w naszą
stronę i odliczać.
– Jeden…
Na
ten sygnał Ten i ja odwracamy się od niego i zaczynamy biec.
Oboje
śmiejemy się głośno i ścigamy wzdłuż pokrytej mokrymi liśćmi
oraz oberwanymi gałęziami drogi, mijając zniszczone budki.
Biegniemy obok Orbitera, Log Flume i Tornada. Pamiętam, że w części
z kolejką górską często leciało Def Leppard.
Zipper wciąż stoi, mroczny i
zardzewiały, a my przeciskamy się pomiędzy starymi huśtawkami.
Zimne łańcuchy ocierają się o moje ramiona, a huśtawki skrzypią,
prawdopodobnie zdradzając, gdzie jesteśmy.
– Tu
jestem! – krzyczy Ten.
Wciągam
powietrze i podążam za nim. Wbiega do niewielkiego budynku, który
wygląda na pomieszczenie dla pracowników. Wkraczając za nim w
ciemności, zamykam za sobą drzwi. Wykrzywiam usta, gdy zatęchłe
powietrze dociera do mojego nosa.
Ten
wyciąga telefon i rozjaśnia wnętrze sztucznym światłem. Ja robię
to samo. Teraz widać, że podłogę pokrywają śmieci. Z oddali
dobiega mnie dźwięk kapiącej wody.
Ale
nie przystajemy, by się rozejrzeć. Ten idzie w kierunku czegoś, co
wygląda na schody, mija poręcz i robi krok w dół.
To
dziwne. Stopnie prowadzą pod ziemię.
– Chcesz
tam zejść? – pytam cicho, zerkając nad zielonymi stalowymi
prętami i widząc w dole tylko nieprzenikniony mrok. Czuję
narastający strach, a po plecach przechodzą mi ciarki.
– Nie
bój się. – Ten zaczyna schodzić. – To tylko stary tunel. Wiele
lunaparków takie ma.
Zatrzymuję
się na chwilę. Zdaję sobie sprawę z tego, co może skrywać ten
tunel. Zwierzęta, bezdomnych… trupy.
– Kiedyś
obsługiwali mechaniczne zwierzaki i inne rzeczy właśnie stąd –
dodaje Ten, świecąc sobie latarką z telefonu. – Podziemne
przejścia pozwalały obsłudze parku szybko się po nim poruszać.
Chodź!
Skąd
on to wszystko wie, do cholery? Nie wiedziałam, że w wesołym
miasteczku był ukryty tunel.
Mam
wrażenie, że czuję niemalże oddech Treya na plecach, więc nie
zatrzymuję się i przeskakuję przez barierkę.
– Tu
są włączone światła – słyszę Tena, gdy jest już na samym
dole.
Staję za nim i patrzę mu zza
pleców.
Mój
żołądek się zaciska z nerwów. Widzę długą podziemną drogę,
całkowicie zbudowaną z betonu. To kwadratowy korytarz, szeroki i
wysoki na jakieś trzy metry. Dostrzegam kałuże, utworzone
prawdopodobnie przez wciekający przez pęknięcia deszcz lub na
skutek nieszczelnej rury, lub może z powodu szczelin w ścianach,
przez które może się tu dostać woda z oceanu. Szpary odbijają
blask zawieszonych na suficie żarówek.
Na
samym końcu majaczy czarna dziura. Czuję, jak przenika mnie zimno,
więc zaczynam pocierać dłońmi swoje ramiona.
– Te
żarówki są zapewne podłączone do zasilania z miasta –
stwierdzam. – Może zawsze się świecą.
Oczywiście
nie mam pojęcia, czy tak rzeczywiście jest. Zresztą dlaczego
zawsze miałyby się świecić? Ale okłamywanie samej siebie w tym
momencie, pomaga mi się uspokoić.
Nagle
słyszę dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Dochodzi z góry. Aż
podskakuję i przez ułamek sekundy zerkam na schody. Kładę dłoń
na ramieniu Tena i popycham go do przodu.
– Cholera
– szepczę. – Ruchy, ruchy, ruchy!
Biegniemy
wzdłuż tunelu. Serce wali mi w piersiach. Mijamy rozmaite drzwi i
korytarze prowadzące do innych przejść, ale nigdzie nie skręcamy.
Czuję, jak rosnące podekscytowanie zaczyna górować nad strachem.
Nie
mogę przestać myśleć o tym, że gdyby to Misha brał udział w
tym pościgu, nie próbowałby mnie dogonić. Co wcale nie oznacza,
że by ze mną przegrał. Znalazłby inny sposób, żeby mnie
przechytrzyć.
Słyszę
kroki za naszymi plecami, zerkam przez ramię. Widzę na schodach
światło.
Wstrzymuję
oddech i chwytam Tena za koszulkę, po czym wciągam go do
pomieszczenia po prawej stronie. We framudze nie ma drzwi, więc
wbiegamy do środka i chowamy się za ścianą, oddychając
gwałtownie i starając się być cicho.
– Uważaj,
kochanie – szepcze Ten. – Zachowujesz się tak, jakbyś nie
chciała, żeby cię złapał.
Bo
tak jest. Nie chcę, żeby mnie złapał. Już wolałabym, żeby ktoś
wydepilował mi całe ciało woskiem tuż przed wrzącą kąpielą
solną.
I
nie chodzi o to, że Trey nie wydaje mi się atrakcyjny. Jest
przystojny i dobrze zbudowany, więc dlaczego miałby mi się nie
podobać?
Nie
mam jednak zamiaru zostać jedną z jego dziewczyn, paradować po
szkolnym korytarzu w obcisłej spódniczce i pozwalać mu klepać się
po tyłku, podczas gdy jego przyjaciele będą gratulować mu
kolejnej panny na koncie.
Potrząsającej
włosami i chichoczącej bez końca.
Nie
ma, kurwa, mowy.
Przyciskam
głowę do ściany i wytężam słuch, usiłując się zorientować,
jak blisko jest Trey.
Czyżby
zawrócił? A może skręcił w jeden z bocznych tuneli?
Naraz
słyszę jakiś niewyraźny dźwięk. Mrużę oczy, nasłuchując.
Brzmi tak, jakby w pomieszczeniu bzyczał komar.
– Słyszysz
to? – szepczę.
W
ciemności widzę kontury twarzy Tena, jego czarna sylwetka
nieruchomieje w nasłuchiwaniu. W końcu jednak Ten zaczyna grzebać
w kieszeniach. Chyba czegoś szuka. Po chwili blask ekranu jego
telefonu słabo rozświetla pokój. Obracam się i otwieram szeroko
oczy, gdy widzę łóżko z rozrzuconą białą pościelą i
niewielki stolik.
Co,
do diabła?
Ten
podchodzi do łóżka.
– Więc
w parku jest dozorca. Cholera.
– Jeśli
jest – mówię cicho, podchodząc do niego i przyglądając się
rzeczom na posłaniu – to dlaczego od razu nas stąd nie wyrzucił?
Ten
unosi dłoń z telefonem i rozgląda się po pomieszczeniu, a ja
patrzę na łóżko i stolik nocny. Widzę stary zegarek z czarnym
zamszowym paskiem. Leży na zdjęciu z podobizną prawdopodobnie
właśnie takiego zegarka. Na poduszce znajduje się kilka książek
oraz iPod ze słuchawkami, a obok nich – notatnik i ołówek.
Podnoszę zeszyt i zaczynam go kartkować. Pismo wygląda na męskie.
Wszystko
przepada, kiedy wszyscy o wszystkim wiedzą.
Gdzie
się schowasz, kiedy ich wzloty będą twoimi upadkami?
To
tak wiele, tak ciężko, tak dużo, to takie męczące.
Nie
przerywaj ich posiłku, aż nie zostanie z ciebie nic.
Nie
zaciskaj w nerwach swoich błyszczących ust,
Bo
to, czym się tak delektują, niedługo straci swój smak.
A
ja chcę cię lizać, dopóki smakujesz jak ty.
Moje piersi wznoszą się i
opadają, kiedy szybko i płytko łapię oddech. Zaciskam uda.
Chcę
cię lizać…
Cholera.
Zimny pot spływa mi
po plecach, gdy wyobrażam sobie, jak ktoś szepcze mi do ucha te
słowa. Nigdy nie byłam wielką fanką poezji, ale z chęcią
przeczytałabym więcej twórczości tego faceta.
Przyglądam się zawijasom w
literze „y” i ostrym końcówkom „s”, które przypominają
błyskawice, i nagle czuję lekkie déjà vu.
Dziwne.
Nie, to niemożliwe. Papier jest
wypełniony bazgrołami, pokrywającymi inne bazgroły. Ten straszny
bałagan w niczym nie przypomina listów od Mishy.
– No nieźle – słyszę,
jak Ten mamrocze. – To wygląda niepokojąco.
– Co? – pytam,
odrywając wzrok od notesu i odwracając głowę, by na niego
spojrzeć.
On jednak nie patrzy na mnie.
Podążam wzrokiem za światłem jego komórki i w końcu zauważam
wymalowane na ścianie słowo.
Odkładam notatnik na łóżko i
przyglądam się napisowi.
SAMOTNOŚĆ.
Litery są jakby postrzępione,
namalowane czarnym sprayem. Każda z nich jest tak wielka jak ja.
– Naprawdę
niepokojąco –
powtarza Ten.
Odsuwam się i rozglądam po
pomieszczeniu, dokładnie je lustrując.
Taaak.
Na ścianie zdjęcia twarzy z wydrapanymi oczami, dołujące słowa,
tajemnicza poezja….
Staram się nawet nie myśleć,
że ktoś tu nocuje. W opuszczonym, mrocznym tunelu.
Po chwili ciche brzęczenie
ponownie przykuwa moją uwagę. Prowadzi mnie w kierunku łóżka.
Dostrzegam leżące tam słuchawki i przykładam je do ucha.
Rozpoznaję Bleed It
Out.
Cholera.
Słuchawki wylatują z moich
rąk, oddech więźnie mi w gardle.
– iPod jest włączony –
informuję, prostując się. – Nie wiem, kto tu mieszka, ale był
tu bardzo niedawno. Musimy się zwijać. Natychmiast.
Ten rusza do wyjścia. Odchodzę
trochę od łóżka, ale jeszcze na chwilę się zatrzymuję.
Odwracam się i wyrywam z
notatnika kartkę z wierszem. Nie wiem, dlaczego ale chcę ją mieć.
Jeżeli mieszka tu jakiś gość,
to pewnie nawet nie zauważy jej braku. A nawet jeśli, to przecież
nie będzie wiedział, co się z nią stało.
– Idź – mówię do
Tena, popychając go do przodu.
Składam kartkę i wsuwam ją do
tylnej kieszeni.
Wychodzimy z pokoju, oświetlając
sobie drogę telefonami, i skręcamy w lewo. Nagle ktoś łapie mnie
i obejmuje ramionami, a ja krzyczę, bo ściska mnie tak, że nie
mogę złapać oddechu.
– Mam cię! – słyszę
pełen dumy męski głos. – Więc jak będzie z tą podwózką?
Trey.
Wykręcam się z jego uścisku i
w końcu udaje mi się wyrwać. Za Treyem stoją Lyla, J.D. i Bryce.
Śmieją się.
– Cholera! – krzyczy
Ten, głośno oddychając. Też jest zaskoczony ich obecnością.
– Mogliście wyłączyć
latarki w telefonach – karci nas Lyla z uśmieszkiem na twarzy. –
Zauważyliśmy je, kiedy tylko zeszliśmy po schodach.
Mijam ich i idę ku wyjściu,
ignorując ją. Gdybyśmy nie weszli do tego pomieszczenia, nie
byłoby potrzeby włączania światła.
– Co wy w ogóle tutaj
robiliście? – pyta J.D.
– Chodźmy już –
mówię, tracąc cierpliwość. – Zbierajmy się stąd.
Idziemy z powrotem wzdłuż
tunelu, a ja zerkam przez ramię na prawie kompletne ciemności za
naszymi plecami i wejście do pokoju, z którego właśnie wyszliśmy.
Nic.
Ciemne kąty i cienie, słabe
światło żarówek odbijające się w kałużach… Nic więcej nie
widzę.
Oddycham głęboko. Nie mogę
pozbyć się nieprzyjemnego odczucia, że ktoś tam jest.
– Nie o takiej zabawie
myślałam, gdy zaproponowaliście wyprawę do Cove – narzeka Lyla,
omijając niewielką kałużę.
Lekceważąc strach, zaczynam
wbiegać po stopniach.
– Nie martw się –
mamroczę na tyle głośno, by wszyscy mogli mnie usłyszeć. –
Tylne siedzenie samochodu J.D. jest już bardzo blisko.
– No jasne. – J.D.
wtóruje.
Powstrzymuję się przed
spojrzeniem w czarny tunel.
Idę po schodach na górę,
wciąż czując na sobie czyjś wzrok.
Interesująca zapowiedź :D
OdpowiedzUsuńMÓJ BLOG
MÓJ FACEBOOK
MÓJ INSTAGRAM
Ta pozycja na pewno nie jest dla mnie.
OdpowiedzUsuńDr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp +2348104102662. I rozwiąż swój problem jak ja.
OdpowiedzUsuń