Punk 57 - Penelope Douglas - Fragment powieści


ROZDZIAŁ 1

MISHA


Drogi Misho!
Czy wyznałam Ci kiedyś swój wstydliwy sekret?
I nie, wcale nie oglądam Nastoletnich matek, ale wiem, że ty to robisz. Możesz zaprzeczać, ile tylko chcesz, lecz przecież nie musisz siedzieć z siostrą przed telewizorem, stary. Jest już na tyle duża, że może sama oglądać telewizję.
Mój sekret jest jednak jeszcze gorszy. Tak naprawdę trochę wstydzę Ci się o nim powiedzieć, ale myślę, że powinniśmy chociaż raz dać upust negatywnym emocjom. Prawda?
Widzisz, chodzi o taką jedną dziewczynę z mojej szkoły. Znasz ten typ. Popularna cheerleaderka, która zawsze dostaje wszystko, czego zapragnie… Teraz wstydzę się do tego przyznać, zwłaszcza Tobie, lecz dawno, dawno temu chciałam być taka jak ona.
Jakaś część mnie wciąż tego pragnie.
Wiem, że od razu byś ją znienawidził. Jest wszystkim tym, czego nie możemy znieść. Jest złośliwa, arogancka i płytka… To typ dziewczyny, którą męczy nawet samo zastanawianie się nad czymś, rozumiesz? Jednak zawsze mnie fascynowała.
I nie przewracaj teraz oczami. Wyczuwam, że to robisz.
Po prostu… pomimo tych wszystkich okropnych cech ona nigdy nie jest sama. Rozumiesz?
Tak jakby jej tego zazdroszczę. No dobrze. Autentycznie jej tego zazdroszczę.
Samotność jest do bani. Być w miejscu pełnym ludzi i czuć się tak, jakby nikt cię tam nie chciał. Czuć się jak na imprezie, na którą nikt cię nie zaprosił. Nikt nie wie, jak się nazywasz, i nikt nie chce cię poznać. Nikogo nie obchodzisz.
Czy oni się z ciebie śmieją? Obgadują cię? Wykrzywiają się na twój widok, bo ich idealny świat byłby bez ciebie znacznie lepszy?
Może mają nadzieję, że w końcu to zrozumiesz i po prostu sobie pójdziesz?
Często tak właśnie się czuję.
Wiem, że chęć posiadania własnego miejsca wśród ludzi jest żałosna, i wiem, że powiesz mi, że lepiej jest być samotnym i mieć rację niż być w grupie i jej nie mieć, ale… ja wciąż czuję tę potrzebę. Przez cały czas. A Ty? Czułeś ją kiedykolwiek?
Zastanawiam się, czy ta cheerleaderka też to czuje. Gdy muzyka w końcu cichnie i wszyscy idą do domu. Gdy dzień dobiega końca, a ona nie ma już nikogo, kto mógłby ją zabawiać. Kiedy zmywa z twarzy makijaż, ściąga maskę odważnej dziewczyny i pozwala by demony, które w niej drzemią, zaczęły swoją zabawę.
Chyba nie. Narcystyczni ludzie nie mają takich słabości, prawda?
To musi być przyjemne.
Nagle słyszę, jak mój telefon, który leży na centralnej konsoli w moim samochodzie, zaczyna wibrować. Spoglądam znad listu Ryen i widzę, że ktoś napisał do mnie kolejną wiadomość.
Cholera. Jestem strasznie spóźniony.
Wszyscy pewnie już główkują, gdzie się podziewam, a ja mam ciągle jeszcze dwadzieścia minut drogi, zanim dojadę na miejsce. Dlaczego nie mogę być gitarzystą basowym, od którego nikt nic nie chce?
Ponownie patrzę na jej słowa i powtarzam je w myślach. Kiedy zmywa z twarzy makijaż, ściąga maskę odważnej dziewczyny...
Gdy kilka lat temu przeczytałem to zdanie po raz pierwszy, naprawdę mocno mnie ruszyło. Od tamtej chwili zrobiłem to już setki razy. Ryen potrafi tak wiele powiedzieć, używając tak niewielu słów.
Przesuwam wzrokiem po papierze i wracam do ostatniej części. Wiem, jak kończy się list, ale uwielbiam sposób, w jaki opisuje świat i to że zawsze potrafi mnie rozśmieszyć.
No dobrze, przepraszam. Właśnie dowiedziałam się, jak to jest na chwilę wyłączyć Facebooka, ale czuję się już lepiej. Nie wiem, kiedy stałam się taką idiotką, ale cieszę się, że to znosisz.
Ale dość już o mnie.
Chcę tylko wyjaśnić coś w związku z tym, o co się ostatnim razem pokłóciliśmy. Kylo Ren NIE JEST dzieckiem. Zrozumiałeś? Jest młody i impulsywny, w dodatku należy do krewnych Anakina i Luke’a Skywalkerów. Przecież to oczywiste, że będzie na wszystko narzekał! Jak możesz być tym zaskoczony? Założę się, że odkupi wszystkie swoje winy. O co tylko chcesz.
No dobra, muszę już lecieć. Ale odpowiem tylko jeszcze na Twoje pytanie: ten tekst, który wysłałeś mi ostatnim razem, brzmi naprawdę świetnie. Pisz dalej. Nie mogę się doczekać, aż będę mogła przeczytać całą piosenkę.

Dobranoc. Dobra robota. Śpij dobrze.
Pewnie skończę pisać do Ciebie dopiero nad ranem.
Ryen
Śmieję się, gdy widzę jej odniesienie do Narzeczonej dla księcia. Od siedmiu lat kończy swoje listy tym zdaniem. A wszystko zaczęło się w piątej klasie, kiedy uczniowie z jej szkoły musieli w ramach projektu korespondować z uczniami z mojej.
My jednak po zakończeniu roku szkolnego nie przestaliśmy do siebie pisać. Chociaż mieszkamy od siebie zaledwie pięćdziesiąt kilometrów i żyjemy w erze Facebooka, wciąż rozmawiamy ze sobą tylko za pomocą listów. To sprawia, że nasza znajomość jest inna, w pewnym sensie wyjątkowa.
I nie, wcale nie oglądam Nastoletnich mam. Robi to moja siedemnastoletnia siostra, a ja pewnego razu po prostu dałem się wciągnąć. Tylko ten jeden raz. Nie mam pojęcia, dlaczego powiedziałem o tym Ryen. Powinienem przewidzieć, że wykorzysta to do robienia sobie ze mnie jaj. Cholera.
Ponownie składam list. Pomarszczony i zagnieciony czarny papier wygląda tak, jakby, jeśli rozłożę i przeczytam go jeszcze raz, rozpadnie się na kawałki. Podczas tych wszystkich lat nasze listy bardzo się zmieniły. Rozmawiamy o innych rzeczach i kłócimy się o inne sprawy, nawet jej pismo jest inne… Proste i wielkie litery dziewczynki, która właśnie nauczyła się pisać kursywą, zmieniły się w pewne siebie, zgrabne pociągnięcia piórem kobiety, która dobrze wie, kim jest.
Natomiast czarny papier pozostał identyczny. Tak samo jak srebrny tusz, którym pisze swoje listy. Widok jej czarnych kopert w stosie poczty na kuchennym blacie zawsze jest dla mnie przyjemnym zastrzykiem adrenaliny.
Wsuwam list do schowka pomiędzy kilka innych od Ryen, tych które szczególnie lubię. Wyjmuję długopis i trzymam go w dłoni nad leżącym na moich kolanach notatnikiem.
Rozłóż swoją odwagę jak płótno, narysuj oczy i usta – szepczę podczas pisania na kartce tekstu nowej piosenki. – Posklejaj pęknięcia i zamaluj rozdarcia.
Zatrzymuję się i kombinuję, przygryzając kolczyk w dolnej wardze.
– Trochę tu – mamroczę, a w mojej głowie kłębi się natłok wyrazów – by ukryć worki pod oczami, i trochę różu na policzki, by zalać świat kłamstwem.
Szybko notuję słowa na papierze, ledwie widząc w ciemnym samochodzie własne bazgroły.
Nagle słyszę, jak mój telefon ponownie brzęczy. Krzywię się.
– No dobra, dobra – warczę, pragnąc, by te pieprzone SMS-y w końcu przestały mnie nękać.
Czy moi kumple z zespołu nie potrafią imprezować beze mnie, nawet przez pięć minut?
Ponownie przykładam długopis do papieru. Chcę dokończyć myśl, ale zacinam się i usiłuję sobie przypomnieć, co chciałem napisać. Co miało być następne? Trochę tu, by ukryć worki pod oczami…
Zaciskam powieki i powtarzam w myślach to zdanie, by odtworzyć jego koniec.
Wypuszczam powietrze. Cholera. Przepadło.
Niech to szlag.
Nakładam nakrywkę na długopis i rzucam go razem z notatnikiem na siedzenie pasażera w moim raptorze.
Przypominam sobie ostatnie zdanie w jednej z części jej listu. O co tylko chcesz?
Może więc wygraną będzie rozmowa przez telefon i po raz pierwszy pozwoliłabyś mi usłyszeć swój głos?
Nie. Ryen chce, żeby nasza przyjaźń została właśnie taka, jaka jest teraz. Przecież wszystko jest w porządku. Dlaczego mielibyśmy ryzykować i coś w niej zmieniać?
Sądzę, że ma rację. A co, jeśli dźwięk jej głosu wpłynąłby na to, jak odbieram jej listy? Jej słowa pozwalają mi sobie wyobrazić, jaka jest. Może, gdybym usłyszał, jak je wypowiada, wszystko by się zmieniło.
Ale co by się stało, gdyby dźwięk jej głosu mi się spodobał? Gdyby brzmienie jej śmiechu w słuchawce i odgłos oddechu tak samo nie pozwalały mi spać, jak jej słowa? Co by się stało, gdybym chciał czegoś więcej?
Przecież już teraz mam obsesję na punkcie jej listów. Właśnie dlatego siedzę w samochodzie na pustym parkingu i czytam te, które nadesłała dawno temu. Jej słowa stały się inspiracją dla mojej muzyki.
Ryen jest moją muzą i nie ma mowy, żeby nie zdawała sobie z tego sprawy. Przecież od tylu lat wysyłam jej swoje teksty i pytam ją o zdanie.
Mój telefon zaczyna dzwonić, zerkam na ekran. To Dane.
Wzdycham i przykładam do ucha słuchawkę.
– Co?
– Gdzie jesteś?
– W drodze.
Odpalam silnik i wrzucam bieg.
– Akurat. Znowu siedzisz na jakimś parkingu i piszesz teksty, prawda?
Przewracam oczami i rozłączam się, po czym rzucam telefon na siedzenie pasażera.
Jazda samochodem pomaga mi się skupić i Dane nie musi truć mi o to dupy. Przecież nie mam wpływu na to, kiedy przychodzą mi do głowy pomysły.
Wyjeżdżam na ulicę i wciskam gaz do dechy, kierując się w stronę starego magazynu poza miastem. Nasz zespół zorganizował scavenger hunt1, żeby zebrać pieniądze na nasze letnie tournée, które rozpocznie się za kilka miesięcy. Osobiście uważam, że powinniśmy po prostu zorganizować serię koncertów – może we współpracy z paroma innymi lokalnymi zespołami – ale Dane stwierdził, że coś oryginalniejszego przyciągnie więcej ludzi.
Niedługo się przekonamy, czy miał rację.
Przenikliwy chłód lutego przebija się przez moją bluzę, więc włączam ogrzewanie, a potem długie światła. Ich promienie przecinają roztaczającą się przed maską głęboką ciemność.
To droga, która prowadzi do Falcon’s Well, gdzie mieszka Ryen. Jeśli nie zjadę z trasy, minę magazyn i skręt do The Cove – starego parku rozrywki, od dawna opuszczonego – to w końcu trafię do jej miasta. Odkąd dostałem prawo jazdy, wiele razy miałem ochotę tam pojechać. Zżerała mnie ciekawość, ale nigdy się jej nie uległem. Jak już mówiłem, ryzyko popsucia naszej przyjaźni nie jest tego warte. Chyba że ona również zgodziłaby się na spotkanie.
Przechylam się w stronę siedzenia pasażera i w poszukiwaniu zegarka przesuwam na bok notatnik oraz inne papiery. Położyłem go tam wczoraj, gdy myłem samochód. To jedna z niewielu rzeczy, za którą czuję się odpowiedzialny. Ten zegarek jest rodzinną pamiątką.
W pewnym sensie.
Znajduję go i przytrzymując kierownicę, zapinam zamszowy czarny pasek wokół nadgarstka. Zegarek jest umieszczony pomiędzy dwiema klamrami. Należał do mojego dziadka, który dał go mojemu tacie w dniu ślubu moich rodziców – w podarunku dla ich pierworodnego syna. Ojciec przekazał mi go w zeszłym roku. Od razu dostrzegłem, że oryginalny jest tylko pasek. Ojciec zgubił zabytkowy zegarek od Jaeger-LeCoultre, który był w naszej rodzinie od osiemdziesięciu lat.
Odnajdę go, ale zanim to nastąpi, muszę zadowolić się tym złomem, który włożyłem w jego miejsce na pasek dziadka.
Zapinam go i podnoszę wzrok. Zauważam coś na drodze.
Zbliżam się i dostrzegam biegnącą poboczem postać. Widzę związane w warkocz blond włosy i czarną kurtkę. Wszędzie poznałbym ten neonowy kolor niebieskich butów do biegania.
Chyba sobie żartujesz. Do jasnej cholery.
Światło reflektorów pada na plecy mojej siostry, oświetlając ją w mroku nocy. Ściszam muzykę, a ona spogląda przez ramię i spostrzega, że ktoś się do niej zbliża.
Gdy mnie rozpoznaje, uśmiecha się, nie przestając biec, a jej twarz się rozjaśnia.
Oczywiście w uszach ma te swoje pieprzone słuchawki. Wspaniale dbasz o własne bezpieczeństwo, Annie.
Zwalniam i podjeżdżam do niej, opuszczając szybę.
– Czy ty wiesz, jak wyglądasz?! – krzyczę, zacisnąwszy w gniewie pięści wokół kierownicy. – Jak idealna ofiara dla seryjnego mordercy!
Annie śmieje się tylko bezgłośnie i kręci głową, po czym zaczyna biec prędzej, zmuszając mnie do przyspieszenia.
– A czy ty wiesz, gdzie jesteśmy? – pyta. – Jesteśmy na drodze pomiędzy Thunder Bay i Falcon’s Well. To droga, po której nikt nie jeździ. Nic mi nie będzie. – Unosi brew. – Brzmisz jak tata.
Krzywię się z odrazą.
– Po pierwsze – zaczynam – ja właśnie jadę tą drogą, więc nie jest opuszczona. Po drugie, nie kręć mi tutaj głową, bo jesteś jedyną osobą, która jest tak głupia, by wybrać się na samotną przebieżkę w środku nocy. Ja tylko nie chcę, żeby ktoś cię zgwałcił i zamordował. A po trzecie, nie musiałaś tego mówić. Wcale nie brzmię jak tata, więc więcej mnie tak nie obrażaj. To nie jest miłe. A teraz wsiadaj do tego pieprzonego samochodu – rozkazuję ostrym tonem.
Ona jednak tylko ponownie kręci głową. Uwielbia się ze mną drażnić. Identycznie jak Ryen.
Annie jest moją jedyną siostrą. Z tatą nie układa mi się – delikatnie mówiąc – najlepiej, lecz z Annie naprawdę dobrze się rozumiemy.
Wciąż biegnie obok samochodu i głęboko oddycha. Dostrzegam jej podkrążone oczy i wklęsłe policzki. Mam ochotę ją skarcić, ale się powstrzymuję. Annie ma za dużo zajęć i prawie w ogóle nie sypia.
– Skończ z tym – mówię, niecierpliwiąc się. – Poważnie. Nie mam czasu na zabawę.
– To co tu robisz?
Zerkam przed siebie na pustą drogę i upewniam się, że z niej nie zjeżdżam.
– Jadę na imprezę, którą zorganizowaliśmy na dzisiejszy wieczór. Muszę się tam zjawić. A ty dlaczego nie biegasz w dobrze oświetlonym parku w bezpiecznym towarzystwie dwóch tuzinów innych biegaczy? Co?
– Przestań mnie niańczyć.
– Przestanę, gdy nie będziesz zachowywać się jak idiotka – odpowiadam.
Poważnie. Co ona sobie myśli? Samotne bieganie po tej drodze nie jest bezpieczne nawet w dzień, a co dopiero w nocy.
Jestem od niej rok starszy i w maju kończę szkołę, ale z nas dwojga to ona zwykle zachowuje się bardziej odpowiedzialnie.
Co mi o czymś przypomina.
– Hej – mamroczę. – Wzięłaś rano z mojego portfela sześćdziesiąt dolarów?
Wczoraj je wypłaciłem i dziś zauważyłem ich brak. Nie wydałem tych pieniędzy, a to już trzeci raz, gdy moja kasa ginie w tajemniczych okolicznościach.
Annie przybiera minę smutnej dziesięciolatki. Wie, że to zawsze na mnie działa.
– Nigdy nie wydajesz swojej kasy, a ja potrzebowałam paru rzeczy na mój projekt naukowy. Uznałam, że nie powinny się marnować.
Przewracam oczami.
Moja siostra doskonale wie, że może poprosić o pieniądze naszego ojca. Jest jego ukochanym aniołkiem i zawsze daje jej wszystko, czego chce.
Jak jednak mam być na nią zły? Robi coś ze swoim życiem i jest szczęśliwa. Powinienem się cieszyć, że mogę jej w tym pomóc.
Gdy dostrzega, że łagodnieję, szczerzy się i podbiega bliżej, chwyta za drzwi i staje na stopniu pod nimi.
– Hej, możesz mi przywieźć piwo korzenne, kiedy będziesz wracał z tej imprezy? – pyta. – Lodowato zimne piwo korzenne. Oboje wiemy, że spędzisz tam maksymalnie pięć minut. No, chyba że będzie tam jakaś fajna laska, dla której staniesz się bardziej towarzyski.
Śmieję się pod nosem. Trafiła w punkt.
– Dobrze. – Kiwam głową. – Jeśli wsiądziesz do samochodu, podwiozę cię na stację benzynową. Co ty na to?
– Weź mi jeszcze trochę karmelków – dodaje, ignorując moją propozycję. – Weź cokolwiek, co można żuć.
Zeskakuje ze stopnia i zaczyna biec. Szybko się ode mnie oddala.
– Annie! – Wciskam pedał gazu i podjeżdżam do niej. – Wsiadaj. Teraz!
Zerka na mnie i prycha.
– Misha, mój samochód jest tutaj! – Wskazuje przed siebie. – Spójrz.
Patrzę na drogę. Rzeczywiście. Jej niebieski mini cooper stoi na prawym poboczu. Wygląda tak, jakby na nią czekał.
– Zobaczymy się w domu – mówi Annie.
– Skończyłaś już biegać?
– Taaaaaaak. – Potakuje ruchem głowy w wyjątkowo dramatyczny sposób. – Zobaczymy się, gdy wrócisz, dobrze? Nie zapomnij o moim piwie korzennym i słodyczach.
Posyłam jej żartobliwy uśmiech.
– Chciałbym ci je przywieźć, ale nie wziąłem żadnych pieniędzy.
– Masz kasę w konsoli – odparowuje. – Nie udawaj, że nie powciskałeś jej wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinieneś. Założę się, że w całym samochodzie znalazłoby się ze sto dolców.
Parskam. Tak, to cały ja. Jestem tym złym starszym bratem, który po sobie nie sprząta i je na śniadanie paluszki serowe.
Dodaję gazu, a z tyłu dociera do mnie jeszcze wrzask:
– I chipsy z koperkiem!
W lusterku wstecznym widzę, jak krzyczy, trzymając dłonie po obu stronach ust. Trąbię dwa razy, dając znać, że ją usłyszałem, i jeszcze bardziej przyspieszam, po czym zatrzymuję się przed jej samochodem.
W lusterku widzę, jak siostra kręci głową. Zachowuje się tak, jakbym był niezwykle apodyktyczny, bo nie chcę odjechać, zanim nie wsiądzie do swojego auta.
No sorry, ale nie zamierzam zostawiać swojej ładnej siedemnastoletniej siostry na skąpanej w mroku drodze o dziesiątej w nocy.
Annie wyciąga kluczyki z kieszeni kurtki i otwiera drzwi, po czym macha do mnie i wsiada do środka. Gdy włącza przednie światła, wrzucam bieg i odjeżdżam.
Wciskam gaz do dechy i rozsiadam się wygodnie, jadąc prosto do opuszczonego magazynu. Reflektory samochodu Annie znikają z mojego lusterka, kiedy wjeżdżam na niewielką górkę. Zaczynam się martwić. Nie wyglądała najlepiej. Nie sądzę, żeby była chora, ale sprawiała wrażenie wycieńczonej.
Jedź do domu i idź prosto do łóżka, Annie. Przestań ciągle wstawać o czwartej trzydzieści rano i w końcu porządnie się wyśpij.
Z naszej dwójki to ona jest tym idealnym dzieckiem. Ma średnią powyżej czterech i gra w szkolnej drużynie siatkarskiej, a w dodatku sama trenuje drużynę juniorek w softballu, nie wspominając o klubach, do których należy, i różnych projektach, których się podejmuje…
Ściany mojej sypialni pokryte są plakatami i tekstami piosenek, które zapisałem na nich czarnym markerem. Natomiast jej ściany pełne są półek z trofeami, medalami i nagrodami.
Byłoby fajnie, gdybyśmy wszyscy mogli pożyczyć trochę jej energii, bo wydaje się niewyczerpana.
Wjeżdżam na żwirową drogę, biorę kilka zakrętów i widzę otoczoną ciemnymi drzewami polanę. Przede mną stoi wysoki, imponujący budynek. Większość okien jest wybitych i przez dziury po szybach widzę światło oraz cienie poruszających się w środku ludzi.
Wcześniej była tu chyba fabryka butów albo coś takiego, ale odkąd mieszkańcy Thunder Bay stali się bogatą, wpływową społecznością, produkcję przeniesiono do miasta, oszczędzając hałasu i smrodu wrażliwym uszom i nosom tutejszych mieszkańców.
Chociaż magazyn powoli popada w ruinę, ludzie wciąż robią z niego użytek. Odbywają się w nim ogniska, imprezy, Diabelskie Noce… Magazyn stał się przestrzenią do dokazywania, a dzisiejszej nocy nadeszła nasza kolej.
Parkuję i wysiadam z samochodu. Upewniam się, czy zamknąłem auto, lecz bardziej zależy mi na bezpieczeństwie listów Ryen i moich zapisków niż leżącego na konsoli portfela.
Wchodzę do środka, ale nie przystaję, by się rozejrzeć. Z głośników rozlega się Square Hammer zespołu Ghost, a ja manewruję przez tłum do miejsca, gdzie na pewno znajdę resztę chłopaków. Gdy przychodzimy imprezować, zawsze zajmują tę samą część magazynu.
– Misha! – słyszę nagle czyjś głos.
Podnoszę wzrok i kiwam głową w stronę stojącego z kumplami przy kolumnie gościa, ale się nie zatrzymuję. Kilka osób klepie mnie po plecach i wita się ze mną. Wszędzie krążą ludzie. Ich śmiech jest prawie tak głośny jak muzyka, a błyski ekranów telefonów rozświetlają ciemność, kiedy robią sobie zdjęcia.
Wygląda na to, że Dane miał rację. Wszystkim chyba podoba się nasza impreza.
Chłopaki siedzą oczywiście tam, gdzie się ich spodziewałem, czyli na kanapach w kącie sali. Dane pracuje na swoim iPodzie, prawdopodobnie zarządzając naszym wydarzeniem w sieci. Ma na sobie krótkie bojówki i T-shirt – strój, który nosi niezależnie od panującej na dworze temperatury. Louis związuje czarne włosy w kucyk i rozmawia z paroma laskami, a Malcolm podnosi do ust bongo i rozpala cybuch. Jego kręcone brązowe włosy opadają mu na oczy, na pewno już nieźle przekrwione.
Świetnie.
– Dobra, jestem. – Schylam się do stolika i wyciągam gitarowe kable z rozlanego drinka, po czym rzucam je na kanapę. – Do czego mnie potrzebujecie?
– A jak myślisz? – odpowiada szorstko nasz perkusista, Malcolm. Wskazuje głową na tłum za mną, wypuszczając z ust kłęby dymu. – Oni wszyscy pragną ciebie, piękny chłopczyku. Idź, zrób obchód.
Krzywiąc się, zerkam przez ramię.
– Dzięki, ale nie.
Śpiewanie przed tłumem lub granie na gitarze to zupełnie coś innego. To konkretne zajęcie i wiem, co mam robić.
Ale zabawianie ludzi, których nie znam, by zebrać od nich pieniądze? Potrzebujemy szmalu, a ja mam wiele talentów, lecz rozmawianie z innymi nie jest jednym z nich. Nie umiem wmieszać się w tłum.
– Zajmę się ochroną – mówię.
– Nie potrzebujemy ochrony. – Dane wstaje z kanapy z uśmieszkiem na ustach, który chyba nigdy nie znika z jego twarzy. – Rozejrzyj się dookoła. Wszystko jest super. – Podchodzi do mnie i spoglądamy na tłum. – Rozluźnij się i idź z kimś pogadać. Przyszła masa fajnych dziewczyn.
Krzyżuję ramiona na piersiach. Może i tak. Nie mam jednak zamiaru zostawać zbyt długo. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewają słowa zaczętej przeze mnie piosenki i chcę skończyć ją pisać.
Dane i ja przyglądamy się zebranym. Po chwili spostrzegam ludzi z kartkami w dłoniach. Dostali je przy wejściu. Na każdej z nich wypisane są zadania, które muszą wykonać na dzisiejszej imprezie.
Zrób zdjęcie piramidzie składającej się z sześciu osób.
Zrób zdjęcie mężczyźnie z pomalowanymi ustami.
Zrób zdjęcie sobie, gdy całujesz się z kimś, kogo nie znasz.
Niektóre z zadań są sprośniejsze.
Uczestnicy muszą wrzucić swoje zdjęcia na Facebooka, oznaczyć stronę naszego zespołu, a my wylosujemy kogoś, kto wygra… coś. Zapomniałem co. Nie zwracałem na to zbyt dużej uwagi.
Każda z tych osób musiała kupić bilet, ale wygląda na to, że ściągnięcie ludzi nie mogło być jakoś specjalnie trudne. Bar jest pełny, a wszędzie kręci się mnóstwo ludzi. Barmani powinni pytać wszystkich o dowód, ale wiem, że to jedna wielka ściema. W tym mieście pije każdy i nikt sobie nic z tego nie robi.
– Co u ciebie słychać? – pyta Dane. – Tata znowu nie daje ci spokoju?
– Wszystko w porządku.
Przez chwilę się nie odzywa, ale wiem, że chce mnie przycisnąć. W końcu się jednak poddaje.
– Powinieneś przyprowadzić Annie. Spodobałaby się jej ta impreza.
– Nie ma mowy. – Śmieję się, a w moje nozdrza wdziera się zapach zioła. – Moja siostra nie jest dla ciebie. Zrozumiałeś?
– Ej, przecież nawet niczego nie sugerowałem. – Udaje niewinnego, a mimo to uśmiecha się z aluzją. – Pomyślałem tylko, że skoro tak ciężko pracuje, przydałaby się jej odrobina zabawy.
– Zabawy… tak, ale nie kłopotów – poprawiam go. – Annie ma swoje cele i nie potrzebuje niczego, co może ją rozproszyć. Ma przed sobą przyszłość.
– A ty nie masz?
Czuję na sobie jego wzrok. Wyzwanie wisi w powietrzu. Przecież tego nie powiedziałem, prawda?
Dane znowu przez chwilę milczy. Pewnie zastanawia się, czy mu odpowiem, ale ostatecznie zmienia temat.
– No dobra, w takim razie ogarnij to – mówi, wychylając się w moją stronę i pokazując iPoda. Przesuwa palcem po jego ekranie. – Czterysta pięćdziesiąt osób zakomunikowało swoją obecność na naszej imprezie. Wrzucają zdjęcia i filmiki, oznaczają siebie i znajomych, a niektórzy nawet robią LIVE’A na swoich profilach… Jest nawet lepiej, niż się spodziewałem. Ten rozgłos już zaczyna zarabiać. Wyświetlenia naszych filmików na YouTubie wzrosły czterokrotnie.
Zerkam na ekran i zauważam nazwę naszego zespołu, a pod nią masę zdjęć. Widzę uniesione drinki i uśmiechnięte dziewczyny, a jak Dane scrolluje ekran to też krótkie filmiki wrzucane na żywo, na których widać magazyn.
– Doskonała robota. – Ponownie obrzucam wzrokiem salę. – Zdaje się, że właśnie zarobiliśmy na trasę.
Muszę mu to przyznać. Wszyscy doskonale się bawią, a my zbieramy forsę.
– Wpadnij jutro – mówię. – Mam parę tekstów, które chcę przećwiczyć.
– Dobra – odpowiada. – Ale teraz zrób mi przysługę i idź się trochę zabawić. Wyglądasz, jakbyś był na turnieju szachowym.
Wykrzywiam usta w grymasie i wyrywam mu iPoda z dłoni, a on rechocze, po czym wraca do chłopaków.
Idę powoli i przeglądam tablicę na iPodzie. Widzę, że wielu znajomych z klasy i naszych przyjaciół wrzuciło informacje, żeby nas wesprzeć. Żar małych ogników z wykopanych w ziemi dołów drażni moje nozdrza. Przyglądam się zdjęciu kolesia, który ma tuż nad rozporkiem wypisane słowo KOŃ. Obok stoi dziewczyna, która wskazuje palcem na napis, a drugą dłonią zakrywa usta, udając zaskoczenie. Zdjęcie podpisano jednym zdaniem: Znalazłam konia!
Dobre. Oczywiście niektórych zadań, na przykład zrobienia sobie zdjęcia z koniem, nie da się wykonać bez prawdziwej kreatywności. Jej się udało.
Zdjęć i filmików są całe setki. Nie mam pojęcia, jak Dane jutro przez nie wszystkie przebrnie. Znając go, zdaję sobie sprawę, że ten konkurs wcale nie będzie losowy i uczciwy. Wybierze po prostu najładniejszą dziewczynę.
Przewijam ekran w dół. Zaczyna się odtwarzać jeden z filmików. Patrzę, jak jakaś dziewczyna bierze z baru dozownik, celuje nim w sufit i strzela z niego wodą, która po chwili opada na ziemię. Panienka wykonuje krótki seksowny taniec i śmieje się do obiektywu.
– Stoję w fontannie! – oznajmia, a piersi prawie wyskakują jej z bluzki.
Włożyła koszulkę na ramiączkach. W lutym w Nowej Anglii, kiedy jest zimno jak cholera.
Nagle jeden z barmanów wyrywa jej z dłoni dozownik i odkłada go na miejsce, posyłając jej podirytowane spojrzenie.
Słyszę cichy śmiech osoby, która kręci film. Dziewczyna w koszulce na ramiączkach sięga po telefon.
– Dobra, to było żenujące. Daj mi ten telefon. Muszę edytować ten filmik, zanim wrzucę go do sieci.
– Uh, uh – pokrzykuje drwiąco dziewczyna trzymająca komórkę i odsuwa się od koleżanki, ale ta szarżuje na nią z piskiem.
– Ryen!
Słyszę śmiech, po którym filmik nagle się urywa.
Stoję w miejscu, wpatrując się w iPoda. Serce zaczyna walić mi w piersiach.
Ryen?
Dziewczyna, która nagrała ten filmik, ma na imię Ryen?
Nie, to niemożliwe. To nie może być ona. Tysiące dziewczyn mają tak na imię. Nie ma jej tutaj.
Spoglądam jednak na filmik i zwracam uwagę na umieszczone nad nim oznaczenia. Otagowano nasz zespół i kilka osób, ale ja szukam tej, która wrzuciła nagranie do sieci.
Ryen Trevarrow.
Prostuję się, mój oddech przyspiesza, a tors wznosi się i opada.
O cholera.
Podrywam wzrok, nie mogę powstrzymać się od szukania jej w tłumie. Sprawdzam twarz po twarzy.
Każda z tych dziewczyn może być nią. Jest tutaj? Co, do cholery?
Ponownie spoglądam na iPoda. Trzymam palec nad jej imieniem, wahając się.
Znam ją od siedmiu lat, ale nigdy nie widziałem jej twarzy. Jeśli zobaczę ją teraz, nie będzie już odwrotu.
Ona tutaj jest. Nie mogę tego zignorować. Nie teraz, gdy wiem, że jest tak blisko.
To zbyt wiele.
Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy szukać siebie na Facebooku. Uzgodniliśmy, że nie będziemy też ze sobą rozmawiać przez social media, ale przecież ona mogła mnie z łatwością na nich znaleźć. Może właśnie to zdobiła i wie, do jakiego zespołu należę, i że to nasza impreza. Może właśnie dlatego na nią przyszła?
Pierdolę to. Naciskam jej imię i stoję bez ruchu, kiedy na ekranie wyświetla się profil.
Wtedy ją widzę.
Widzę jej zdjęcie. Coś w moim żołądku przestaje działać i czuję, że tracę oddech.
Jezu.
Na jej seksowne ramiona spływają długie jasnobrązowe włosy. Ma piękną twarz, pełne różowe usta i zadziorne spojrzenie w jasnych niebieskich oczach. A jej ciało... cholera, niesamowite.
A przynajmniej tak prezentuje się na zdjęciu.
Odchylam głowę i głęboko oddycham. Niech cię szlag, Ryen Trevarrow.
Okłamała mnie.
Nie okłamała mnie dosłownie, ale kiedy czytałem jej listy, nie odniosłem wrażenia, że tak wygląda. Wyobraziłem sobie kujonkę w okularach, z purpurowymi pasmami we włosach, ubraną w koszulkę z Gwiezdnych wojen.
Jeszcze raz patrzę na zdjęcie i moją uwagę zwracają fragmenty nagiej skóry na plecach, które wyłaniają się spod bluzki, kiedy patrzy przez ramię w stronę aparatu. Czuję, jak robi mi się gorąco. Zaczynam szybko przeglądać jej profil w poszukiwaniu czegokolwiek, co wskazywałoby, na to, że to jednak nie ona.
Proszę, nie bądź nią. Proszę, bądź tą zwyczajną, niczym niewyróżniającą się dziewczyną, tym wszystkim, co zdążyłem pokochać przez te siedem lat. Nie komplikuj naszych relacji, okazując się gorącą laską.
Jednak fakty mówią same za siebie. Wszystko potwierdza, że ta dziewczyna to Ryen. Moja Ryen.
Była w Gallo’s, jej ulubionej pizzerii, oznaczyła piosenki, których słucha, i filmy, które ogląda, a wszystko to zrobiła ze swojego najnowszego iPhone’a. Telefonu, który uwielbia najbardziej na świecie.
Cholera.
Wyłączam iPoda Dane’a i przebijam się przez tłum. Grzejniki ocieplają nieco lodowate powietrze. Mijam kolejne dołki z ogniskami i czuję zapach pieczonych pianek. Zaciskam szczękę, próbując uspokoić bicie swojego serca. Z głośników rozlega się ogłuszająca muzyka.
Podchodzę do baru i kładę iPoda na ladzie, krzyżując ramiona na piersiach. Nie ruszaj się. Jeśli przyszła tu dla ciebie, to cię odnajdzie. A jeśli nie… to co wtedy? Mam po prostu tak to zostawić?
– Hej.
Gwałtownie podnoszę wzrok, tętno czuje aż w swoim żołądku. Tuż przy mnie stoi dziewczyna z filmiku.
A razem z nią…
Nie mogę oderwać wzroku od Ryen. Wiem, że jej koleżanka właśnie się ze mną przywitała, ale nic mnie to nie obchodzi. Ryen stoi obok niej i delikatnie mruży oczy, patrząc na mnie z wahaniem.
Ma długie proste włosy, a nie kręcone, jak na zdjęciu z Facebooka. Ubrana jest w czarny sweter z odkrytymi ramionami i obcisłe dżinsy, mocno poprzecierane. Przez strzępy materiału widzę skórę jej ud.
Ryen. Moja Ryen.
Zaciskam dłonie w pięści i napinam mięśnie.
Nic nie mówi. Czy wie, kim jestem?
Słyszę, jak jej koleżanka odchrząkuje, więc mrugam, w końcu na nią spoglądając.
– Cześć – odpowiadam.
Dziewczyna z filmiku przekrzywia głowę i patrzy na mnie.
– Muszę kogoś pocałować – mówi bez ogródek.
Oddycham płytko, a świadomość obecności Ryen sprawia mi niemalże fizyczny ból.
– Musisz? – pytam, dostrzegając jej długie czarne włosy opadające na szalik, który ma na sobie, i na bluzkę bez rękawów.
A tu jest naprawdę cholernie zimno.
– Tak. Mam to na mojej liście. – Wskazuje na kartkę, którą trzyma w dłoni.
Nagle jej spojrzenie przesuwa się po moim ciele, a na jej ustach pojawia się uśmiech. Czy to znaczy, że chce pocałować właśnie mnie?
Robi krok do przodu, ale zanim zdąży się zbliżyć, biorę kartkę z jej dłoni i sprawdzam, co tam jest napisane.
– To ciekawe, bo tu nic takiego nie ma – stwierdzam i oddaję jej świstek papieru.
– Robię to dla niej – wyjaśnia, zerkając na koleżankę. – Jest nieśmiała.
– Jestem wybredna – wtrąca się Ryen, a ja ponownie na nią spoglądam. Podoba mi się jej bezceremonialna odpowiedź.
Zadziera lekko brodę i prowokująco patrzy mi w oczy.
Czy to ma znaczyć, że nie spełniam jej wymagań? No, no… Powstrzymuję się od uśmiechu.
– Lyla! – woła ktoś. – O mój Boże, musisz to zobaczyć!
Koleżanka Ryen odwraca głowę w stronę stojącej niedaleko grupki ludzi i śmieje się z tego, co tam widzi. Teraz wiem, że ma na imię Lyla. Obraca się z powrotem do mnie.
– Zaraz wrócę. – Jakby mnie to obchodziło. – Proszę, pocałuj ją. Ona tego potrzebuje.
Zauważa, że Ryen wbija w nią zabójcze spojrzenie, więc szybko dodaje:
To jedno z zadań.
Odchodzi ze śmiechem. Myślałem, że Ryen za nią pójdzie, ale się myliłem.
Zostaliśmy sami.
Spoglądam na nią, a po karku zaczyna spływać mi zimny pot. Oboje boimy się przełamać niezręczną ciszę.
Dlaczego ona nic nie mówi? Przecież musi wiedzieć, kim jestem. Oczywiście nie mówiłem jej, że niedawno założyłem zespół, bo za kilka miesięcy, gdy skończymy szkołę, chciałem ją zaskoczyć i sprezentować jej prawdziwą staroświecką kasetę demo, ale mimo wszystko bycie niewidzialnym w dzisiejszych czasach jest prawie niemożliwe. Imiona i zdjęcia są na naszej stronie na Facebooku oraz na stojakach z kartkami przy wejściu. Czy ona robi sobie ze mnie jaja?
Ryen przestępuje z nogi na nogę, widzę, jak jej klatka piersiowa się unosi, kiedy bierze głęboki oddech. Wygląda tak, jakby czekała, aż w końcu coś powiem. Ale się nie odzywam, więc wzdycha i spogląda na swoją kartkę.
– Potrzebuję jeszcze zdjęcia ze sceną jedzenia niczym z Zakochanego kundla.
Znowu zakładam ręce na piersiach. Patrząc na nią, mrużę oczy. Długo zamierza tak udawać?
– Albo – kontynuuje zirytowanym głosem, pewnie dlatego, że nie odpowiadam – może być zdjęcie zdjęcia zdjęcia. Cokolwiek to znaczy.
Wciąż milczę. Jej zachowanie zaczyna mnie denerwować. Po siedmiu latach właśnie w taki sposób chcesz, żebyśmy się poznali, skarbie?
Kręci głową tak, jakbym to ja był nieuprzejmy.
– No dobra, nieważne. – Odwraca się i chce odejść.
– Zaczekaj! – ktoś nagle woła.
Dane podbiega do Ryen i zatrzymuje ją, a potem podchodzi do mnie.
– Człowieku, dlaczego patrzysz na nią tak, jakby właśnie pobiła twoją babcię? – mruczy pod nosem, po czym odwraca się do Ryen i posyła jej uśmiech. – Cześć. Jak się masz?
Spuszczam wzrok, ale tylko na chwilę. Czyżby naprawdę nie wiedziała, kim jestem?
Domyślam się, że dziś jest tu masa ludzi, którzy nawet o nas nie słyszeli. Nie jesteśmy znanym zespołem, a nasza impreza prawdopodobnie jest jedynym wydarzeniem w obrębie pięćdziesięciu kilometrów, więc dlaczego miałaby tu nie przyjść, skoro w pobliżu nic innego się nie dzieje? Może nawet nie mieć pojęcia, że właśnie stoi przed nią Misha Lane. Chłopak, do którego pisze listy, odkąd skończyła jedenaście lat.
– Jak masz na imię? – pyta Dane, a ona odwraca się i podejrzliwie na mnie zerka.
Ma się na baczności. To moja wina.
– Ryen – odpowiada. – A ty?
– Dane – mówi i zwraca się w moją stronę. – A to jest… – zaczyna, ale ja nagle delikatnie uderzam go w brzuch.
Nie. Nie w taki sposób.
Ryen marszczy brwi. Pewnie się zastanawia, dlaczego tak się zachowuję.
– Jesteś z Falcon’s Well? – kontynuuje Dane, rozumiejąc znaczenie mojego zachowania i zmieniając temat.
– Tak.
Dane przytakuje i ponownie zapada niezręczna cisza.
– No dobra. – Klaszcze. – Słyszałem, że musisz coś zjeść tak, jak w Zakochanym kundlu
Nie czekając na odpowiedź, sięga przez bar i zaczyna grzebać w pojemnikach z jedzeniem.
Wyciąga kawałek cytryny, na którego widok Ryen się krzywi.
– Cytrynę?
– Wyzywam cię – oznajmia Dane.
Ona jednak kręci głową.
– No dobra, zaczekaj – rzuca i gdzieś znika.
Wpatruję się w Ryen. Nie mogę oderwać od niej wzroku. Jeszcze do mnie nie dociera, że to faktycznie ona.
Jej szczupłe palce napisały do mnie pięćset osiemdziesiąt dwa listy. Wiem, że gdy miała osiem lat, przewróciła się na lodowisku, a makijaż ma ukryć niewielką bliznę pod brodą. Wiem, że każdej nocy związuje włosy, bo nie ma nic gorszego niż obudzenie się z ustami pełnymi kosmyków.
Byłem z sześcioma dziewczynami, ale żadnej z nich nie znałem tak dobrze, jak znam ją.
A ona rzeczywiście nie wie, że to ja…
Dane wraca z drewnianym szpikulcem w dłoni, na którego czubku znajduje się pieczona pianka z jednego z ognisk. Podchodzi do mnie i wpycha mi ją do ręki.
– Współpracuj trochę.
Odwraca się do Ryen i chwyta jej telefon.
– Śmiało. Zrobię wam zdjęcie.
Oczy Ryen zdradzają rozbawienie, ale ciemnieją, gdy na mnie spogląda. Ewidentnie nie ma ochoty na zabawę w Zakochanego kundla akurat ze mną.
Jednak nie wycofuje się ani nie udaje nieśmiałej. Podchodzi do baru, chwyta jeden ze stołków i staje na jego drewnianej podpórce, by dodać sobie parę centymetrów. Nie jest niska, ale wiele jej brakuje do mojego metra osiemdziesiąt. Przybliża się do mnie i delikatnie rozchyla wargi, patrząc mi w oczy. Serce wali mi w piersiach jak oszalałe. Z trudem się powstrzymuję, żeby nie objąć jej ramionami i jej nie dotknąć.
Niespodziewanie ona się zatrzymuje.
– Zbliżam się do ciebie z otwartymi ustami. – Wskazuje na siebie. – Musisz mi pokazać, że naprawdę tego chcesz.
Nie wytrzymuję i kącik moich ust unosi się w lekkim uśmiechu.
Cholera. Jest seksowna.
Nie spodziewałem się tego.
Łamię się. Podnoszę piankę i patrząc jej w oczy, otwieram usta. Oboje wychylamy się do przodu i delikatnie ją gryziemy, zastygając na chwilę, by Dane mógł zrobić zdjęcie. Jej oczy świdrują moje, a piersi wznoszą się i opadają. Czuję jej oddech na swoich wargach.
Całe moje ciało płonie, a gdy Ryen przybliża się jeszcze bardziej i bierze kolejnego gryza, jej usta muskają moje. Słyszę swój cichy jęk i odsuwam się, połykając kawałek pianki. Cholera.
Ryen przez chwilę żuje swoją część, po czym oblizuje wargi i schodzi ze stołka.
– Dziękuję.
Kiwam głową. Czuję na sobie wzrok Dane’a. Jestem pewien, że on wie, że coś nie gra. Rzucam drewniany szpikulec na ladę i patrzę mu w oczy. Przygląda mi się z niewinnym uśmieszkiem.
Co za kutafon.
No dobra, fajny pomysł z tą pianką, Dane. Z tą dziewczyną mógłbym zjeść dwanaście takich. Może jednak nie wrócę od razu do domu, okej?
W mojej kieszeni zaczyna wibrować telefon, więc wyjmuję go i widzę na ekranie imię siostry. Odrzucam połączenie. Pewnie się zastanawia, gdzie zniknąłem z jej zamówieniem. Oddzwonię za minutę.
– Słuchaj – zaczyna Dane – te wszystkie zdjęcia, które wrzucasz na Facebooka… Nie masz chłopaka, który je zobaczy i będzie nas za nie ścigał, prawda?
Napinam się. Ryen nie ma chłopaka. Powiedziałaby mi o tym.
– Nic z tych rzeczy – odpowiada. – On wie, że nie jestem jego własnością.
Dane śmieje się, a ja stoję bez ruchu, uważnie słuchając.
– Nie, nie mam chłopaka – oznajmia już na poważnie.
– Trudno mi w to uwierzyć…
– I nikogo nie szukam – przerywa mu w pół zdania. – Kiedyś miałam jednego i musiałam go myć, karmić i wychodzić z nim na spacer…
– I co się zmieniło?
– Najwyraźniej miałam małe wymagania. – Wzrusza ramionami. – Potem stałam się wybredna.
– Czy istnieje jakiś facet, który mógłby sprostać twoim nowym wymaganiom?
– Tylko jeden. – Zerka na mnie, po czym ponownie patrzy na Dane’a. – Ale jeszcze go nie poznałam.
Jeden. Tylko jeden facet spełnia jej wymagania. Czyżby miała na myśli mnie?
Mój telefon ponownie zaczyna wibrować, więc wsuwam dłoń do kieszeni i wyłączam dźwięk.
Zerkam do góry i widzę błysk skupionych na jednym miejscu fleszy. Ludzie robią sobie zdjęcia przy ścianie z graffiti.
Podchodzę do Ryen i ku jej zaskoczeniu zabieram jej telefon. Staję za nią, włączam aparat, wybieram tryb selfie i schylam się, obejmując obiektywem nasze twarze. W kadrze zamykam jednak też stojącego za nami faceta, który robi zdjęcie dwóm dziewczynom przy ścianie z graffiti.
– Zdjęcie… – szepczę jej cicho do ucha, wskazując nasze selfie – zdjęcia… – wskazuję w ekranie telefonu na stojącego za nami faceta – zdjęcia. – Pokazuję ścianę, przed którą stoją fotografowane dziewczyny.
Na jej twarzy w końcu pojawia się uśmiech.
– Sprytne. Dzięki.
Klikam i zachowuję ten moment na zawsze.
Przez chwilę wdycham jej zapach i uśmiecham się do siebie – zanim będę musiał się odsunąć i pożegnać.
Znienawidzisz mnie za to, skarbie, gdy kiedyś w końcu naprawdę się spotkamy i zrozumiesz, co się właśnie stało.
Ryen bierze ode mnie komórkę i zaczyna powoli odchodzić. Zerka przez ramię i patrzy na mnie, po czym znika w tłumie ludzi.
A ja już chcę, żeby wróciła.
Wyciągam telefon z kieszeni i dzwonię do siostry. Jak bardzo mnie znienawidzi, jeśli powiem jej, żeby sama sobie kupiła swoje przekąski? Chyba nie mam ochoty jeszcze wychodzić.
Jednak kiedy oddzwaniam, nikt nie odbiera.


ROZDZIAŁ 2


RYEN

Trzy miesiące później…


Drogi Misho!
Co. Do. Diabła?
Tak, dobrze przeczytałeś. Mogłabym również napisać, że to mój ostatni list do Ciebie, ale wiem, że to nie byłaby prawda. Nie zamierzam z Ciebie rezygnować. Wymusiłeś na mnie obietnicę, że tego nie zrobię. Wciąż jestem tą Pieprzoną Niezawodną Panienką, nawet gdy Ty przez trzy miesiące nie odzywasz się ani słowem. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz, gdziekolwiek teraz jesteś, dupku.
(A tak na poważnie, nie bądź martwy, dobrze?)
Masz moje uwagi na temat Twoich tekstów, które wysłałam z poprzednimi listami. Teraz trochę żałuję, że nie zrobiłam kopii. Czuję się tak, jakbyś zniknął na dobre, ale co z tego? Te słowa były przeznaczone dla Ciebie i tylko dla Ciebie – i nawet jeśli nie czytasz już moich listów lub w ogóle ich nie otrzymujesz, wciąż muszę je wysyłać. Lubię wiedzieć, że ONE usiłują Cię odnaleźć.
Co u mnie nowego? Dostałam się do college’u. Tak właściwie to do kilku. Zabawne. Strasznie długo chciałam, by moje życie całkowicie się zmieniło, a kiedy nareszcie ma to nastąpić, moja chęć ucieczki od wszystkiego zaczyna słabnąć. Chyba właśnie dlatego ludzie tak długo pozostają w tym poczuciu beznadziei, wiesz? Łatwiej jest trwać w tym, co znajome.
Czy Ty też to zauważyłeś? Że wszyscy chcemy przejść przez życie tak szybko i tak łatwo, jak to tylko możliwe? Że chociaż dobrze wiemy, że nie ma nagrody bez ryzyka, boimy się je podjąć?
Przyznam szczerze: sama się boję. Zaczęłam myśleć, że pójście do college’u niczego nie zmieni. Wciąż nie wiem, co chciałabym robić w życiu. I nagle z dnia na dzień nie stanę się pewniejsza swoich decyzji. Nadal będę wybierała nieodpowiednich przyjaciół i spotykała się z nieodpowiednimi chłopakami.
Bardzo chciałabym, żebyś się odezwał. Możesz mi powiedzieć, że jesteś zbyt zajęty lub że oboje robimy się za starzy na tę korespondencyjną przyjaźń, ale powiedz mi tylko, że we mnie wierzysz i że wszystko będzie w porządku. Takie banały zawsze brzmią lepiej, gdy słyszę je od Ciebie.

Nie tęsknię za Tobą. Wcale. Ani trochę.
Ryen

PS
Jeśli się dowiem, że porzuciłeś mnie dla nowego samochodu, innej dziewczyny lub najnowszej części Grand Theft Auto, zacznę pisać bzdury na forach poświęconych The Walking Dead podając się za Ciebie.
Nakładam nasadkę na długopis ze srebrnym tuszem i podnoszę dwie kartki czarnego papieru, po czym delikatnie stukam nimi o biurko i zginam je na pół. Wkładam do dopasowanej czarnej koperty, biorę laseczkę czarnego wosku i trzymam ją nad świecą, która stoi na stoliku nocnym. Zapalam knot.
Trzy miesiące.
Krzywię się. Nigdy nie milczał aż tak długo. Misha często potrzebuje przestrzeni, więc zdążyłam się przyzwyczaić do ciszy, ale teraz coś musi być na rzeczy.
Parafina zaczyna się topić, więc przesuwam laseczkę nad kopertę i pozwalam kroplom wosku na nią opaść. Podnoszę swoją pieczęć i wciskam ją w gorący wosk. Patrzy teraz na mnie odcisk eleganckiej czarnej czaszki.
To prezent od Mishy. Znudził mu się stempel, który dostałam, gdy miałam jedenaście lat. Tamten miał znak Gryffindoru z Harry’ego Pottera. Annie, jego siostra, wciąż się z niego śmiała. Zawsze wrzeszczała, że dostał list z Hogwartu.
Misha wysłał mi bardziej „męską” pieczęć i powiedział, żebym używała właśnie jej lub nie używała niczego.
Rozbawiło mnie to. Niech ci będzie.
Zaczęliśmy do siebie pisać wiele lat temu – w zasadzie przez pomyłkę. W piątej klasie nauczyciele chcieli dobrać do korespondencji uczniów z naszych klas według płci, żebyśmy czuli się swobodniej, ale on ma na imię Misha, a ja Ryen. Jego nauczyciel pomyślał, że jestem chłopcem, a mój, że on jest dziewczynką. I tak to się zaczęło.
Na samym początku nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze, ale szybko odkryliśmy, że mamy jedną wspólną cechę. Kiedy byliśmy dziećmi, nasi rodzice się rozstali. Jego mama odeszła, gdy miał dwa lata, a ja nie widziałam swojego taty ani nie dostałam od niego żadnej wiadomości, odkąd skończyłam cztery. Oboje niezbyt dobrze ich pamiętamy.
Od tamtej pory minęło siedem lat. Jest prawie koniec liceum, a on stał się moim najlepszym przyjacielem.
Schodzę z łóżka i naklejam znaczek na kopertę, po czym kładę list na biurku. Wyślę go rano. Podchodzę do nocnego stolika i odkładam papier oraz przybory do pisania.
Prostuję się i opieram dłonie o biodra, a następnie wypuszczam niespokojny oddech.
Misha, gdzie ty jesteś, do cholery? Przecież ja tu tonę.
Chyba mogę go wygooglować, skoro tak się martwię? Albo odnaleźć na Facebooku, albo pójść do niego do domu. W końcu mieszka niecałe pięćdziesiąt kilometrów ode mnie i mam jego adres.
Obiecaliśmy sobie jednak, że tego nie zrobimy. A właściwie to ja go zmusiłam, żeby mi to obiecał. Nie będziemy się szukać, nie pojedziemy do miast, w których mieszkamy, nie poznamy osób, o których mówimy sobie w naszych listach. To zniszczyłoby stworzony w nich przez nas świat.
W tej chwil Misha Lare jest dla mnie idealny. W mojej głowie. Ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami. Słucha mnie, motywuje i uspokaja, nie oczekując niczego w zamian. Zawsze mówi prawdę i jest jedyną osobą, przed którą nigdy nie muszę niczego ukrywać.
Jak wielu ludzi ma kogoś takiego?
Chociaż tak bardzo pragnę odpowiedzi, nie mogę zrezygnować z tego, co mamy. Jeszcze nie. Piszemy do siebie od siedmiu lat. Nasze listy stały się częścią tego, kim jestem, i nie wiem, co bym bez nich zrobiła. Jeśli go odszukam, wszystko całkowicie się zmieni.
Nie. Jeszcze trochę poczekam.
Zerkam na zegarek, już prawie czas. Moi przyjaciele będą tu za kilka minut.
Podnoszę z tacki na biurku kawałek kredy i podchodzę do ściany przy drzwiach mojej sypialni. Dookoła czterech zdjęć, które do niej przykleiłam, maluję niewielkie ramki.
Pierwsze z nich zostało zrobione ostatniej jesieni. Jestem cheerleaderką i stoję wśród wyglądających tak samo jak ja dziewczyn. Kolejne zrobiono ostatniego lata. Siedzę w swoim jeepie, a moi przyjaciele są upchani z tyłu. Następne jest z ósmej klasy, z Dnia Lat Osiemdziesiątych. Uśmiecham się i pozuję razem z całą klasą.
Na każdym z nich widnieję na pierwszym planie. Jestem w centrum, dominuję. Wyglądam na szczęśliwą.
Ostatnia fotografia jest sprzed kilku lat. Z czwartej klasy. Siedzę sama na ławce na placu zabaw i zmuszam się do słabego uśmiechu – dla mamy, która przyprowadziła mnie na Wieczór Filmowy w mojej szkole. Dookoła mnie biegało i bawiło się mnóstwo dzieci, ale za każdym razem, kiedy próbowałam do nich dołączyć, wszystkie zachowywały się tak, jak gdyby mnie tam nie było. Biegły dalej, nie czekając na mnie. Rozmawiały ze sobą, nigdy ze mną.
Łzy napływają mi do oczu. Wyciągam dłoń i dotykam własnej twarzy na zdjęciu. Pamiętam to uczucie tak dobrze, jakby to było wczoraj. Odnosiłam wrażenie, że znalazłam się na imprezie, na którą nikt mnie nie zaprosił.
Boże, jak bardzo się zmieniłam.
– Ryen! – woła mnie ktoś z holu.
Pociągam nosem i szybko ocieram łzy, a moja siostra bez pukania otwiera drzwi pokoju. Zerka na mnie zza progu. Chrząkam i udaję, że jestem zajęta rysowaniem po ścianie.
– Czas spać – mówi.
– Mam osiemnaście lat – przypominam jej, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
Nie patrzę na nią, tylko maluję tę samą część ramki, którą skończyłam wczoraj. Serio? Dopiero dziesiąta, a ona jest starsza ode mnie tylko o rok. W dodatku to ja jestem tu bardziej odpowiedzialna.
Czuję zapach perfum siostry i kątem oka dostrzegam, że jej blond włosy są rozpuszczone. Doskonale. To znaczy, że zaraz pewnie przyjdzie do niej jakiś chłopak i oboje będą sobą bardzo zajęci, a ja po cichu wymknę się z domu.
– Mama wysłała mi wiadomość – informuje. – Odrobiłaś pracę domową z matematyki?
– Tak.
– A z WOS-u?
– Skończyłam zarys – odpowiadam. – Zrobię ją w weekend.
– A angielski?
– Opublikowałam swoją recenzję Nowego wspaniałego świata na Goodreads i wysłałam link mamie.
– Jaką następną książkę wybrałaś?
Krzywię się do ściany, gdy kawałki kredy spadają z niej na podłogę.
– 451˚ Fahrenheita.
– Grzęzawisko, Nowy wspaniały świat, 451˚ Fahrenheita… – szydzi, wyliczając moje najnowsze pozaszkolne lektury, za które mama daje mi dodatkowe kieszonkowe. – Boże, czytasz same nudy.
– Mama powiedziała, żebym wybrała klasykę literatury współczesnej – oznajmiam. – Sinclair, Huxley, Orwell…
– Jej chyba chodziło o Wielkiego Gatsby’ego albo coś w tym stylu.
Zamykam oczy, odchylam głowę i drwiąc z niej, udaję, że chrapię, po czym znowu prostuję szyję.
– Straszny z ciebie bachor. – Przewraca oczami.
– Jeśli wejdziesz między wrony…
Moja siostra skończyła szkołę w zeszłym roku i zaczęła uczęszczać do miejscowego college’u, ale wciąż mieszka z nami. To doskonałe rozwiązanie dla naszej mamy, która jest organizatorką różnego typu imprez i często wyjeżdża poza miasto na festiwale, koncerty i wystawy. Nie chce, bym była tu sama.
Nie mam pojęcia, dlaczego zdecydowała, by to właśnie Carson była za wszystko odpowiedzialna. Dostaję lepsze oceny w szkole, unikam kłopotów i wychodzi mi to o wiele lepiej niż jej. A przynajmniej takie sprawiam wrażenie.
Poza tym moja siostra wygania mnie do łóżka tylko dlatego, że chce mieć mnie z głowy, by dobrać się do chłopaka, który właśnie do niej jedzie.
Zachowuje się tak, jakby uważała, że wygadam się mamie.
Jakby w ogóle mnie to obchodziło.
– Tak tylko mówię – odpowiada, kładąc dłoń na biodrze. – Te książki są dość skomplikowane.
– Masz całkowitą rację – gram w jej grę. – Nie wiem, jak te wszystkie wielkie idee mieszczą się w moim maleńkim móżdżku. Przez nie czuję się głupia jak gęś. Ale nie martw się – uspokajam ją. – Dam ci znać, jeśli będę potrzebowała pomocy. Mogę już iść spać? Potrzebuję tych dziewięciu godzin. Jutro rano trenerka da nam wycisk na bieżni.
Carson coś odburkuje i zerka na moją ścianę.
– Nie mogę uwierzyć, że mama pozwoliła ci zrobić coś takiego w pokoju.
Potem odwraca się na pięcie i zamyka drzwi.
Patrzę na ścianę. Niecały rok temu pomalowałam ją czarną farbą i od tamtej pory piszę po niej, rysuję i szkicuję, gdy tylko chcę. Po całej powierzchni rozrzucone są teksty piosenek Mishy – razem z moimi przemyśleniami, pomysłami i innymi zapiskami.
Są tu zdjęcia, plakaty i setki słów, a każde z nich znaczy dla mnie coś wyjątkowego. Cały pokój tak wygląda, a ja to kocham. To miejsce, do którego nie muszę nikogo zapraszać. Szczególnie koleżanek. Zaczęłyby sobie tylko żartować z moich naprawdę kiepskich rysunków (które i tak uwielbiam), i ze słów Mishy, i moich.
Już dawno temu zrozumiałam, że nie muszę wyjawiać otaczającym mnie na co dzień ludziom, wszystkich tajemnic. Oni często lubią innych oceniać, a ja jestem szczęśliwsza, kiedy nikt nie przyczepia mi etykiety. Dlatego niektóre z moich sekretów na zawsze pozostaną sekretami.
Na łóżku wibruje telefon, więc czytam wiadomość.
Zawiera tylko trzy słowa. Czekamy na zewnątrz.
Szybko odpisuję, wybierając litery na ekranie środkowym palcem. Już wychodzę.
Nareszcie. Muszę się stąd wyrwać.
Rzucam komórkę na łóżko, ściągam koszulkę i spodenki do spania. Wszystko rzucam na podłogę, a następnie podbiegam do krzesła, z którego biorę dżinsowe szorty.
Wkładam je i naciągam biały T-shirt, na niego zakładam szarą bluzę z kapturem.
Mój telefon ponownie wibruje, ale to ignoruję.
Moment, moment, już schodzę.
Wsuwam do kieszeni komórkę i trochę pieniędzy, chwytam japonki i otwieram okno. Rzucam je przez dach werandy, spadają na ziemię.
Zgarniam włosy, wiążę je w koński ogon i wychodzę przez okno, po czym delikatnie je zamykam. Zostawiam swój pokój pogrążony w ciszy i ciemności, czyli zupełnie tak, jakbym teraz spała. Ostrożnie stąpam wzdłuż dachu i schodzę po drabince z boku domu. Podnoszę klapki i biegnę przez trawnik do ulicy, na której czeka na mnie samochód.
Podchodzę do auta i otwieram drzwi.
– Hej – wita mnie siedząca za kierownicą Lyla.
Wsiadam do środka. Zerkam przez ramię, na tylnym siedzeniu widzę Tena. Kiwam mu głową na powitanie.
Zamykam drzwi, schylam się, by włożyć japonki. Czuję gęsią skórkę na ciele.
– Cholera. Nie mogę uwierzyć, że jest tak zimno. Poranny trening będzie prawdziwym koszmarem.
Jest kwiecień, więc dni stają się cieplejsze, ale temperatura podczas wczesnych ranków i wieczorów wciąż spada poniżej dziesięciu stopni. Powinnam była założyć długie spodnie.
– Japonki? – pyta mnie Lyla zdziwionym głosem.
– Tak. Przecież idziemy na plażę.
– Nie idziemy – wtrąca się Ten. – Idziemy do Cove. Trey ci nie powiedział?
Spoglądam na niego przez ramię. Cove?
– Myślałam, że postawili tam stróża, który ma przeganiać nieproszonych gości.
Ten wzrusza ramionami, ale patrzy na mnie zadziornym wzrokiem.
Aaahaaaa.
– Jeśli nas tam złapią, zwalę wszystko na was.
– A my zwalimy na ciebie – odpowiada Lyla melodyjnym głosikiem, patrząc na drogę.
Ten rechocze, a ja kręcę głową. Wcale mnie to nie bawi. Ryzykiem bycia liderem jest to, że ktoś zawsze czyha na twoją pozycję. Ja tylko żartowałam ze swoim komentarzem, ale coś mi mówi, że Lyla mówiła całkiem serio.
Lyla i Ten, znany także jako Theodore Edward Neilson, są moimi przyjaciółmi. Znamy się od gimnazjum i chodzimy do jednego liceum. Razem z Lylą jesteśmy cheerleaderkami, a we dwójkę są dla mnie jak pancerz.
Tak, czasami potrafią zachowywać się żenująco, robią za dużo hałasu i nie zawsze czuję się przy nich swobodnie, ale i tak ich potrzebuję. Nikt nie chce być w liceum sam, a jeśli masz przyjaciół, dobrych czy nieco gorszych, to masz również lekką przewagę.
W pewnym sensie liceum przypomina trochę więzienie. Nie przetrwasz w pojedynkę.
– Gdzieś z tyłu są moje trampki – Lyla zwróciła się do Tena. – Podaj jej, dobra?
Ten schyla się i przeszukuje podłogę, która najprawdopodobniej pokryta jest kupą śmieci. Lyla jeździ BMW z lat dziewięćdziesiątych, dostała je od mamy.
Ten rzuca jeden trampek i po chwili podaje mi drugi.
– Dziękuję.
Biorę buty i zsuwam ze stóp japonki. Wkładam trampki.
Jestem wdzięczna Lyli. W Cove będzie mokro i brudno.
– Szkoda, że nie wiedziałam o tym wcześniej – myślę na głos. – Wzięłabym ze sobą aparat.
– A kto chciałby tam robić zdjęcia? – odpowiada szorstko Lyla. – Kiedy tam przyjedziemy, znajdź jakąś karuzelę i zrób z Treya prawdziwego mężczyznę.
Opieram się wygodnie na siedzeniu i szczerzę zęby we wszystkowiedzącym uśmiechu.
– Myślę, że zrobiło to już wystarczająco dużo dziewczyn.
Trey Burrowes nie jest moim chłopakiem, ale z całą pewnością czegoś ode mnie chce. Trzymam go na dystans już od wielu miesięcy.
Podobnie jak my, niedługo skończy szkołę. To gość, który ma wszystko. Przyjaciół, popularność i cały świat klęczący u jego stóp… Ale w przeciwieństwie do mnie on to uwielbia. To coś, co określa jego charakter.
Trey jest aroganckim głąbem, który ma papkę zamiast mózgu i ego tak ogromne, jak jego męskie cycki. Och, przepraszam. Ogromne jak jego klata.
Zamykam na sekundę oczy i wypuszczam powietrze. Gdzie ty, do cholery, jesteś, Misha? To jedyna osoba, której mogę się wygadać.
– Tak, ale – mówi powoli Lyla, patrząc przez szybę – ciebie jeszcze nie miał i zdecydowanie jest zainteresowany tym, żeby to zmienić. Pamiętaj jednak, że nie będzie się za tobą uganiał przez całą wieczność. Szybko znajdzie sobie kogoś innego.
Czy to miało być ostrzeżenie? Zerkam na nią kątem oka i czuję, jak serce zaczyna walić mi w piersiach.
Co zamierzasz zrobić, Lyla? Wślizgnąć się na moje miejsce, jeśli nie rozłożę przed nim nóg? Cieszyć się moją stratą, gdy w końcu znudzi mu się czekanie i zacznie pieprzyć jakąś inną dziewczynę? Czyżby już zabawiał się z kimś innym? Może z tobą?
Splatam ramiona na piersiach i wyglądam przez okno.
– Nie przejmuj się mną – odpowiadam, odbijając piłeczkę. – Trey przybiegnie do mnie, kiedy będę gotowa. Niezależnie od tego, czy teraz kogoś ma, czy też nie.
Z tyłu dobiega cichy śmiech Tena. Zawsze mnie wspiera, chociaż nie ma pojęcia, że teraz mam na myśli Lylę.
Zresztą nic mnie to nie obchodzi, czy Trey będzie się za mną uganiał czy nie. Wiem natomiast, że Lyla usiłuje mnie sprowokować, a przecież dobrze wie, że nie powinna tego robić.
Obie jesteśmy niepokorne, ale bardzo się różnimy. Lyla potrzebuje zainteresowania facetów i prawie zawsze daje im to, czego od niej chcą, myląc płytki afekt z prawdziwymi uczuciami. Pewnie, spotyka się z J.D., który jest kumplem Treya, ale nie zdziwiłabym się, gdyby zaczęła podrywać także jego.
Kiedy zdobędzie jakiegoś gościa, wydaje jej się, że jest ponad nami wszystkimi. Faceci, nawet ci, którzy mają swoje dziewczyny, pragną jej, przez co czuje się silna.
A przynajmniej do momentu, w którym zda sobie sprawę, że tak naprawdę zadowoli ich jakakolwiek kobieta. Wtedy wraca do punktu wyjścia.
A ja? Ja jestem słaba. Chcę po prostu bezproblemowo przetrwać każdy dzień. Nieważne, na czyj odcisk będę musiała nadepnąć, żeby to osiągnąć. Zrozumiałam to niedługo po tym, jak ktoś zrobił mi tamto zdjęcie, na którym w samotności siedzę na ławce.
Teraz już nie jestem sama, ale czy stałam się przez to szczęśliwsza? Jeszcze nie wiem.
Zbieraj, zbieraj, zbieraj, bo nawet nie wiesz, że zbierasz cierpienie, które sam zasiałeś.
Uśmiecham się lekko, przypominając sobie ten tekst Mishy. Przysłał mi go kiedyś w jednym ze swoich listów i chciał poznać moją opinię. W tych słowach jest dużo racji. Przecież sama tego chciałam, prawda?
– Nienawidzę tej drogi – wkurza się nagle Ten.
Pełen niepokoju ton jego głosu wyrywa mnie z zamyślenia. Mrugam i spoglądam przez szybę, żeby zobaczyć, o co mu chodzi.
Światła reflektorów samochodu Lyli wypalają dziurę w mroku nocy. Liście podrygują na gałęziach drzew, poruszane delikatnym wiatrem, co jest jedyną oznaką życia na tej, przypominającej ciemny, pusty i cichy tunel, autostradzie.
Jesteśmy na Old Pointe Road, pomiędzy Thunder Bay i Falcon’s Well.
– Ludzie giną wszędzie – rzucam do Tena, zerkając na niego przez ramię.
– Ale nie tak młodo – odpowiada, wiercąc się niespokojnie. – Biedna dziewczyna.
Kilka miesięcy temu na poboczu tej drogi znaleziono ciało biegaczki, Anastasii Grayson. Była tylko o rok młodsza od nas i dostała zawału serca. Nie pamiętam dokładnie przyczyny. Tak jak powiedział Ten, nie zdarza się często, by ktoś tak młody zginął właśnie w taki sposób.
Napisałam o tym Mishy. Byłam ciekawa, czy ją zna, bo oboje mieszkali w tym samym mieście, ale to był jeden z wielu listów, na które nie odpowiedział.
Lyla skręca w prawo i wjeżdża na Badger Road, po czym wyciąga z konsoli tubkę z błyszczykiem do ust. Opuszczam szybę i oddycham świeżym, chłodnym powietrzem znad oceanu.
Atlantyk chowa się jeszcze za wzgórzami, ale ja już teraz czuję w powietrzu smak soli. Mieszkając na co dzień kilka kilometrów od oceanu, prawie w ogóle go nie zauważam, ale gdy przyjeżdżam na plażę – a właściwie do Cove, starego parku rozrywki niedaleko plaży – czuję się tak, jakbym znalazła się w innym świecie. Obmywa mnie morska bryza i prawie czuję piasek pod stopami.
Wolałabym, żebyśmy jechali na plażę.
– J.D. już tu jest – oznajmia Lyla, kiedy wjeżdżamy na opuszczony stary parking.
Światła reflektorów jej samochodu rzucają smugę na zaparkowany byle jak ciemnoniebieski samochód marki GMC Denali. Widocznie farba znakująca miejsca dla pojazdów musiała się zmyć już dawno temu.
Z pęknięć w chodniku wyrosły wysokie do pasa chwasty, które kołyszą się na wietrze. Przestrzeń za zniszczonymi budkami bileterów i wejściami do parku oświetla jedynie światło księżyca. W odległej ciemności majaczą wyniosłe wieże i budynki, a ja dostrzegam kilka gigantycznych konstrukcji, z której jedna ma kształt koła – to najpewniej diabelski młyn.
Kiedy obracam głowę w drugą stronę, widzę podobne budowle, rozrzucone po okolicy. Przyglądam się szczątkom starych kolejek górskich, które wydają się być ciche i niepokojące.
Lyla wyłącza silnik, chwyta telefon i wyjmuje kluczyki ze stacyjki, po czym wszyscy wysiadamy z samochodu. Staram się coś dostrzec przez bramy i zniszczone budki, zobaczyć, co znajduje się za tym ogromnym parkiem, ale widzę tylko ciemne otwory dawnych wejść, dziesiątki zakrętów i chodniki, które wydają się nie mieć końca. Wiatr przepływa przez rozbite okna i brzmi tak, jakby do mnie szeptał.
Zbyt wiele tu szczelin i zakamarków. Zbyt dużo miejsc, w których mogło się coś ukryć.
Podciągam rękawy bluzki. Nagle nie jest mi już tak zimno. Dlaczego w ogóle tu przyjechaliśmy, do cholery?
Patrzę w prawo i dostrzegam czarnego forda raptora, zaparkowanego pod drzewami na skraju parkingu. Ma przyciemniane szyby. Czy ktoś jest w środku?
Dreszcz przebiega wzdłuż moich pleców. Masuję ramiona.
Może jeden z przyjaciół J.D. lub Treya przyjechał dziś własnym samochodem?
– Huu, huu! – słyszymy znienacka kogoś naśladującego sowę.
Odrywam wzrok od raptora. Spoglądamy w kierunku, z którego dobiegł głos.
– Jezu Chryste! – Lyla zaczyna się głośno śmiać. – Jesteście szaleni!
Kręcę głową, podczas gdy Lyla i Ten głośno krzyczą i biegną w stronę diabelskiego młyna, znajdującego się tuż za bramą. Chłopak Lyli, J.D., i jego kumpel Bryce wspinają się na wstrętne żółte słupy i są już około piętnastu metrów nad ziemią, pomiędzy starymi wagonikami.
– No chodź – zachęca mnie Lyla, pokonując barierkę. – Chodź, idziemy zobaczyć.
– Zobaczyć co? – pytam. – Niedziałające karuzele?
Lyla mnie ignoruje i biegnie w ich stronę, a Ten się śmieje.
– Chodź. – Chwyta moją dłoń i odciąga od diabelskiego młyna.
Idę za nim. Wkraczamy głębiej w park, podążając wzdłuż szerokich alei, które kiedyś wypełnione były tłumami ludzi. Rozglądam się, jednocześnie zafascynowana i przerażona.
Drzwi wiszą na zawiasach i skrzypią od podmuchów, a światło księżyca odbija się od leżących na ziemi pod rozbitymi oknami kawałków szkła. Wiatr wieje przez dziecięce wagoniki w kształcie słoni i balonów, wszędzie jest pusto i mrocznie. Mijamy karuzelę, na platformie widzę kałuże i brud pokrywający łuszczącą się farbę mechanicznych koni.
Pamiętam, jak na niej jeździłam, gdy byłam mała. To jedno z niewielu wspomnień związanych z moim tatą, które pamiętam z okresu zanim od nas odszedł.
Kiedy coraz bardziej zagłębiamy się w park, wrzaski i piski naszych znajomych powoli cichną. Zwalniamy, a ja przyglądam się temu, co jeszcze pozostało z wesołego miasteczka.
Dawniej pełne było śmiechu i entuzjastycznych okrzyków, teraz marnieje – porzucone i pozostawione samemu sobie. Nikt już nie pamięta pulsującej tu niegdyś radości.
Wystarczyło tylko kilka krótkich lat. Tylko tyle czasu minęło, odkąd Adventure Cove po raz ostatni zamknął swoje bramy.
Jednak wbrew wszystkiemu wciąż tu jest, samotny i zaniedbany. Oddycham głęboko, wciągając zapach starego drewna, wilgoci i soli. Samotny i zaniedbany, wciąż tu jestem. Wciąż tu jestem, zawsze tu będę…
Śmieję się sama do siebie. To byłby dobry tekst dla jednej z twoich piosenek, Misha.
Idę za Tenem i myślę o wszystkich swoich przemyśleniach, które przez lata wysyłałam swojemu korespondencyjnemu przyjacielowi, a które on potem wykorzystywał w swoich piosenkach. Jeśli kiedyś zostanie gwiazdą, wystawię mu rachunek.
– To trochę smutne – stwierdza Ten, mijając stare budki z grami i dotykając ich drewnianych ram. – Pamiętam, jak tu przychodziłem. To wszystko wciąż wydaje się prawdziwe, prawda?
Podmuch nocnego wiatru omiata nagle puste alejki pomiędzy budkami oraz dawnymi stoiskami z jedzeniem i rozwiewa mi włosy. Powietrze oplata moje nogi i przyciska mi koszulkę do ciała jak drugą skórę, wywołując dreszcze wzdłuż szyi.
Nagle czuję się osaczona.
Jakbym stała w oku rozszalałego tornada.
Jakbym była obserwowana.
Osłaniam się ramionami jak tarczą i doganiam Tena.
– Co robisz? – pytam, usiłując zagłuszyć strach zirytowaniem.
Ten ciągnie okiennicę jednej z drewnianych budek z grami. Udaje mu się ją lekko podważyć, ale nie może jej otworzyć, gdyż jest zamknięta na solidną kłódkę.
– Zdobywam dla ciebie misia – oznajmia w taki sposób, jakby nie rozumiał mojego zdziwienia.
– Myślisz, że te nagrody wciąż tam są? Po tylu latach?
– Przecież nie zamknęliby tych budek bez powodu, prawda?
Chichoczę i przyglądam się, jak trzyma dłońmi okiennicę i znów zaczyna za nią ciągnąć.
– J.D., przestań! – dobiega do nas z oddali krzyk Lyli.
Patrzę w górę i widzę ciemne kontury ich ciał, wciąż wspinających się na diabelski młyn.
– Aha! – woła ktoś i się śmieje.
Ten poddaje się i przestaje szarpać za okiennicę. Dokładnie ogląda kłódkę, tak jakby myślał, że może ją ot tak otworzyć. Zerkam niżej i w dolnej części budki zauważam brudną i porwaną ceratę.
Szturcham ją stopą i czuję, jak się porusza. Tędy można się wśliznąć do środka.
Ten od razu zapomina o kłódce i krzywi się, patrząc na ceratę.
– Wiedziałem o niej – mówi.
– Więc idź i zdobądź dla mnie tego misia – żądam, uśmiechając się lekko.
– Tak jest, wasza wysokość – mamrocze, opada na kolana i przeciska się do środka.
– Poświeć telefonem! – krzyczę, gdy znika.
– Jasne.
Śmieję się, kiedy słyszę ton jego głosu. Ze wszystkich ludzi w szkole, których nazywam moimi przyjaciółmi, Ten najbardziej zasługuje na to miano. Nie jest mi aż tak bliski jak Misha, ale niewiele do tego brakuje. Przy nim nie muszę aż tak bardzo udawać.
Jedyne, co powstrzymuje mnie przed większą bliskością, to jego przyjaźń z Lylą. Stanąłby za mną, gdybym zdecydowała się opuścić bezpieczeństwo mojego niewielkiego kręgu przyjaciół?
Nie znam odpowiedzi na to pytanie.
– Nie ma tu żadnych misiów! – woła. – Ale są jakieś nadmuchiwane rzeczy!
Takie jak piłki plażowe?
– I wciąż są dobre? – żartuję, ale Ten nie odpowiada.
Schylam się, wytężając słuch.
– Ten?
Cisza.
Włosy stają mi dęba. Prostuję się i wołam go ponownie, tym razem głośniej.
– Ten? Wszystko w porządku?
Nagle coś zaciska się wokół mojej talii. Podskakuję przerażona i wciągam mocno powietrze. Wtedy słyszę głęboki głos przy uchu.
– Witamy na zabawie, mała dziewczynko.
Serce wali mi w skroniach, gdy wyrywam się i obracam. To Trey. Trzyma pod brodą latarkę. Jej światło rozjaśnia mu twarz, podkreślając diabelski uśmiech.
Dupek.
Trey szczerzy się od ucha do ucha, a jego jasnobrązowe włosy i kawowe oczy błyszczą. Opuszcza latarkę. Daje mi zaledwie chwilę na złapanie oddechu, zanim przerzuca mnie sobie przez ramię.
– Trey! – warczę, kiedy jego łopatka wbija mi się w brzuch. – Przestań!
Lecz on tylko się śmieje i klepie mnie w tyłek. Krzywię się, czując, jak przesuwa dłoń wzdłuż mojego uda.
– Przestań, idioto! – krzyczę i biję go po plecach.
Stawia mnie na ziemi, ale wciąż obejmuje mnie w pasie i chichocze.
– Mmmm, chodź tutaj – mruczy, przyciskając mnie do ściany budki. – Lubisz mnie drażnić, co?
Jego kłykcie muskają moje nagie uda.
– Nosisz krótką spódniczkę cheerleaderki do szkoły, gdzie nie mogę cię dotknąć, a zakładasz szorty wtedy, kiedy mogę.
– Co takiego? – pogrywam sobie z nim. – Moje nogi wyglądają inaczej w spódnicy?
– Zawsze wyglądają wspaniale. – Wychyla się do przodu, a ja krzywię się lekko, czując w jego oddechu zapach piwa. – Po prostu nie mogę wsunąć dłoni w szorty.
I wtedy zaczyna to, żeby mi zademonstrować, co ma na myśli, ale odpycham jego ręce.
– Tak, ale właśnie w tym rzecz – mówię. – Chłopcy narzekają. Mężczyźni nie pozwalają, aby cokolwiek stanęło im na drodze. Szorty lub nie.
Opuszcza wzrok i obrzuca wzrokiem moje ciało, a potem spogląda mi prosto w oczy.
– Chcę zabrać cię na randkę.
– Tak, wiem, czego chcesz.
Trey flirtuje ze mną już od jakiegoś czasu. Dobrze wiem, o co mu chodzi. Nie chce zabrać mnie tylko na kolację czy na film. Jeśli dam mu palec, urwie mi całe ramię. Nie potrzebuję obietnicy pierścionka, by się z kimś zabawić, ale nie mam ochoty być jedynie jego kolejną zdobyczą.
Dlatego mu nie ulegam, ale też go nie odrzucam. Wiem, co stało się z ostatnią dziewczyną, która to zrobiła.
– Ty też tego chcesz – odpowiada, napierając na mnie szerokimi barkami i twardym torsem. – Jestem gorący kotku i zawsze zdobywam to, czego chcę. To tylko kwestia czasu.
Prześwietlam na wylot jego ego i widzę faceta, który się boi, że inni nie dostrzegą tego, jaki jest wspaniały, więc dlatego musi się wciąż przechwalać. Trey Burrowes jest jak domek z kart, który w każdej chwili może się rozsypać.
Coś muska moją łydkę. Zerkam w dół i dostrzegam wychodzącego spod ceraty Tena. Przesuwam się w bok i odpycham Treya. Zauważam, że Ten trzyma coś w dłoni.
– Mam miecz. – Macha nadmuchiwaną plastikową zabawką.
Trey podłapuje dwuznaczność tego stwierdzenia.
– Ja też mam miecz.
Przełykam ten obleśny dowcip, który pozostawił w moich ustach ohydny posmak.
Trey odwraca się i milknie, skupiając nagle całą swoją uwagę na diabelskim młynie.
Tak łatwo się rozprasza. Tak szybko się nudzi.
– Wiesz co? – zwracam się do niego, po czym podchodzę do Tena i biorę go pod ramię. – Pozwolę ci odwieźć Tena do domu.
Trey obraca głowę w naszą stronę i patrzy na mnie tak, jakbym straciła zmysły.
– A potem odwieziesz mnie – kończę i widzę, jak jego brwi się unoszą. Zdobyłam jego uwagę.
Za sześć tygodni kończy się szkoła, mogę jeszcze przez jakiś czas poudawać. Nie mam ochoty iść z nim na randkę, ale nie chcę jutro rano znaleźć na Facebooku obleśnych plotek na swój temat. Trey Burrowes potrafi być miły, ale potrafi również być prawdziwym dupkiem.
Kąciki jego ust unoszą się w delikatnym uśmiechu, odwraca się na pięcie.
– Musisz mnie tylko złapać. – Chwytam Tena za dłoń. – Policz do dwudziestu.
– Lepiej do pięciu – żartuje Ten, podążając za mną. – On nie potrafi liczyć do dwudziestu.
Mój brzuch aż trzęsie się ze śmiechu, ale nie śmieję się na głos.
Trey uśmiecha się ironicznie i patrzy na mnie tak, jakbym była posiłkiem, na który ma ochotę, a on właśnie postanowił, że zrobi wszystko, żeby go dostać. Zaczyna powoli iść w naszą stronę i odliczać.
– Jeden…
Na ten sygnał Ten i ja odwracamy się od niego i zaczynamy biec.
Oboje śmiejemy się głośno i ścigamy wzdłuż pokrytej mokrymi liśćmi oraz oberwanymi gałęziami drogi, mijając zniszczone budki. Biegniemy obok Orbitera, Log Flume i Tornada. Pamiętam, że w części z kolejką górską często leciało Def Leppard.
Zipper wciąż stoi, mroczny i zardzewiały, a my przeciskamy się pomiędzy starymi huśtawkami. Zimne łańcuchy ocierają się o moje ramiona, a huśtawki skrzypią, prawdopodobnie zdradzając, gdzie jesteśmy.
– Tu jestem! – krzyczy Ten.
Wciągam powietrze i podążam za nim. Wbiega do niewielkiego budynku, który wygląda na pomieszczenie dla pracowników. Wkraczając za nim w ciemności, zamykam za sobą drzwi. Wykrzywiam usta, gdy zatęchłe powietrze dociera do mojego nosa.
Ten wyciąga telefon i rozjaśnia wnętrze sztucznym światłem. Ja robię to samo. Teraz widać, że podłogę pokrywają śmieci. Z oddali dobiega mnie dźwięk kapiącej wody.
Ale nie przystajemy, by się rozejrzeć. Ten idzie w kierunku czegoś, co wygląda na schody, mija poręcz i robi krok w dół.
To dziwne. Stopnie prowadzą pod ziemię.
– Chcesz tam zejść? – pytam cicho, zerkając nad zielonymi stalowymi prętami i widząc w dole tylko nieprzenikniony mrok. Czuję narastający strach, a po plecach przechodzą mi ciarki.
– Nie bój się. – Ten zaczyna schodzić. – To tylko stary tunel. Wiele lunaparków takie ma.
Zatrzymuję się na chwilę. Zdaję sobie sprawę z tego, co może skrywać ten tunel. Zwierzęta, bezdomnych… trupy.
– Kiedyś obsługiwali mechaniczne zwierzaki i inne rzeczy właśnie stąd – dodaje Ten, świecąc sobie latarką z telefonu. – Podziemne przejścia pozwalały obsłudze parku szybko się po nim poruszać. Chodź!
Skąd on to wszystko wie, do cholery? Nie wiedziałam, że w wesołym miasteczku był ukryty tunel.
Mam wrażenie, że czuję niemalże oddech Treya na plecach, więc nie zatrzymuję się i przeskakuję przez barierkę.
– Tu są włączone światła – słyszę Tena, gdy jest już na samym dole.
Staję za nim i patrzę mu zza pleców.
Mój żołądek się zaciska z nerwów. Widzę długą podziemną drogę, całkowicie zbudowaną z betonu. To kwadratowy korytarz, szeroki i wysoki na jakieś trzy metry. Dostrzegam kałuże, utworzone prawdopodobnie przez wciekający przez pęknięcia deszcz lub na skutek nieszczelnej rury, lub może z powodu szczelin w ścianach, przez które może się tu dostać woda z oceanu. Szpary odbijają blask zawieszonych na suficie żarówek.
Na samym końcu majaczy czarna dziura. Czuję, jak przenika mnie zimno, więc zaczynam pocierać dłońmi swoje ramiona.
– Te żarówki są zapewne podłączone do zasilania z miasta – stwierdzam. – Może zawsze się świecą.
Oczywiście nie mam pojęcia, czy tak rzeczywiście jest. Zresztą dlaczego zawsze miałyby się świecić? Ale okłamywanie samej siebie w tym momencie, pomaga mi się uspokoić.
Nagle słyszę dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Dochodzi z góry. Aż podskakuję i przez ułamek sekundy zerkam na schody. Kładę dłoń na ramieniu Tena i popycham go do przodu.
– Cholera – szepczę. – Ruchy, ruchy, ruchy!
Biegniemy wzdłuż tunelu. Serce wali mi w piersiach. Mijamy rozmaite drzwi i korytarze prowadzące do innych przejść, ale nigdzie nie skręcamy. Czuję, jak rosnące podekscytowanie zaczyna górować nad strachem.
Nie mogę przestać myśleć o tym, że gdyby to Misha brał udział w tym pościgu, nie próbowałby mnie dogonić. Co wcale nie oznacza, że by ze mną przegrał. Znalazłby inny sposób, żeby mnie przechytrzyć.
Słyszę kroki za naszymi plecami, zerkam przez ramię. Widzę na schodach światło.
Wstrzymuję oddech i chwytam Tena za koszulkę, po czym wciągam go do pomieszczenia po prawej stronie. We framudze nie ma drzwi, więc wbiegamy do środka i chowamy się za ścianą, oddychając gwałtownie i starając się być cicho.
– Uważaj, kochanie – szepcze Ten. – Zachowujesz się tak, jakbyś nie chciała, żeby cię złapał.
Bo tak jest. Nie chcę, żeby mnie złapał. Już wolałabym, żeby ktoś wydepilował mi całe ciało woskiem tuż przed wrzącą kąpielą solną.
I nie chodzi o to, że Trey nie wydaje mi się atrakcyjny. Jest przystojny i dobrze zbudowany, więc dlaczego miałby mi się nie podobać?
Nie mam jednak zamiaru zostać jedną z jego dziewczyn, paradować po szkolnym korytarzu w obcisłej spódniczce i pozwalać mu klepać się po tyłku, podczas gdy jego przyjaciele będą gratulować mu kolejnej panny na koncie.
Potrząsającej włosami i chichoczącej bez końca.
Nie ma, kurwa, mowy.
Przyciskam głowę do ściany i wytężam słuch, usiłując się zorientować, jak blisko jest Trey.
Czyżby zawrócił? A może skręcił w jeden z bocznych tuneli?
Naraz słyszę jakiś niewyraźny dźwięk. Mrużę oczy, nasłuchując. Brzmi tak, jakby w pomieszczeniu bzyczał komar.
– Słyszysz to? – szepczę.
W ciemności widzę kontury twarzy Tena, jego czarna sylwetka nieruchomieje w nasłuchiwaniu. W końcu jednak Ten zaczyna grzebać w kieszeniach. Chyba czegoś szuka. Po chwili blask ekranu jego telefonu słabo rozświetla pokój. Obracam się i otwieram szeroko oczy, gdy widzę łóżko z rozrzuconą białą pościelą i niewielki stolik.
Co, do diabła?
Ten podchodzi do łóżka.
– Więc w parku jest dozorca. Cholera.
– Jeśli jest – mówię cicho, podchodząc do niego i przyglądając się rzeczom na posłaniu – to dlaczego od razu nas stąd nie wyrzucił?
Ten unosi dłoń z telefonem i rozgląda się po pomieszczeniu, a ja patrzę na łóżko i stolik nocny. Widzę stary zegarek z czarnym zamszowym paskiem. Leży na zdjęciu z podobizną prawdopodobnie właśnie takiego zegarka. Na poduszce znajduje się kilka książek oraz iPod ze słuchawkami, a obok nich – notatnik i ołówek. Podnoszę zeszyt i zaczynam go kartkować. Pismo wygląda na męskie.
Wszystko przepada, kiedy wszyscy o wszystkim wiedzą.
Gdzie się schowasz, kiedy ich wzloty będą twoimi upadkami?
To tak wiele, tak ciężko, tak dużo, to takie męczące.
Nie przerywaj ich posiłku, aż nie zostanie z ciebie nic.

Nie zaciskaj w nerwach swoich błyszczących ust,
Bo to, czym się tak delektują, niedługo straci swój smak.
A ja chcę cię lizać, dopóki smakujesz jak ty.
Moje piersi wznoszą się i opadają, kiedy szybko i płytko łapię oddech. Zaciskam uda.
Chcę cię lizać…
Cholera. Zimny pot spływa mi po plecach, gdy wyobrażam sobie, jak ktoś szepcze mi do ucha te słowa. Nigdy nie byłam wielką fanką poezji, ale z chęcią przeczytałabym więcej twórczości tego faceta.
Przyglądam się zawijasom w literze „y” i ostrym końcówkom „s”, które przypominają błyskawice, i nagle czuję lekkie déjà vu.
Dziwne.
Nie, to niemożliwe. Papier jest wypełniony bazgrołami, pokrywającymi inne bazgroły. Ten straszny bałagan w niczym nie przypomina listów od Mishy.
– No nieźle – słyszę, jak Ten mamrocze. – To wygląda niepokojąco.
– Co? – pytam, odrywając wzrok od notesu i odwracając głowę, by na niego spojrzeć.
On jednak nie patrzy na mnie. Podążam wzrokiem za światłem jego komórki i w końcu zauważam wymalowane na ścianie słowo.
Odkładam notatnik na łóżko i przyglądam się napisowi.
SAMOTNOŚĆ.
Litery są jakby postrzępione, namalowane czarnym sprayem. Każda z nich jest tak wielka jak ja.
– Naprawdę niepokojąco – powtarza Ten.
Odsuwam się i rozglądam po pomieszczeniu, dokładnie je lustrując.
Taaak. Na ścianie zdjęcia twarzy z wydrapanymi oczami, dołujące słowa, tajemnicza poezja….
Staram się nawet nie myśleć, że ktoś tu nocuje. W opuszczonym, mrocznym tunelu.
Po chwili ciche brzęczenie ponownie przykuwa moją uwagę. Prowadzi mnie w kierunku łóżka. Dostrzegam leżące tam słuchawki i przykładam je do ucha. Rozpoznaję Bleed It Out.
Cholera.
Słuchawki wylatują z moich rąk, oddech więźnie mi w gardle.
– iPod jest włączony – informuję, prostując się. – Nie wiem, kto tu mieszka, ale był tu bardzo niedawno. Musimy się zwijać. Natychmiast.
Ten rusza do wyjścia. Odchodzę trochę od łóżka, ale jeszcze na chwilę się zatrzymuję.
Odwracam się i wyrywam z notatnika kartkę z wierszem. Nie wiem, dlaczego ale chcę ją mieć.
Jeżeli mieszka tu jakiś gość, to pewnie nawet nie zauważy jej braku. A nawet jeśli, to przecież nie będzie wiedział, co się z nią stało.
– Idź – mówię do Tena, popychając go do przodu.
Składam kartkę i wsuwam ją do tylnej kieszeni.
Wychodzimy z pokoju, oświetlając sobie drogę telefonami, i skręcamy w lewo. Nagle ktoś łapie mnie i obejmuje ramionami, a ja krzyczę, bo ściska mnie tak, że nie mogę złapać oddechu.
– Mam cię! – słyszę pełen dumy męski głos. – Więc jak będzie z tą podwózką?
Trey.
Wykręcam się z jego uścisku i w końcu udaje mi się wyrwać. Za Treyem stoją Lyla, J.D. i Bryce. Śmieją się.
– Cholera! – krzyczy Ten, głośno oddychając. Też jest zaskoczony ich obecnością.
– Mogliście wyłączyć latarki w telefonach – karci nas Lyla z uśmieszkiem na twarzy. – Zauważyliśmy je, kiedy tylko zeszliśmy po schodach.
Mijam ich i idę ku wyjściu, ignorując ją. Gdybyśmy nie weszli do tego pomieszczenia, nie byłoby potrzeby włączania światła.
– Co wy w ogóle tutaj robiliście? – pyta J.D.
– Chodźmy już – mówię, tracąc cierpliwość. – Zbierajmy się stąd.
Idziemy z powrotem wzdłuż tunelu, a ja zerkam przez ramię na prawie kompletne ciemności za naszymi plecami i wejście do pokoju, z którego właśnie wyszliśmy.
Nic.
Ciemne kąty i cienie, słabe światło żarówek odbijające się w kałużach… Nic więcej nie widzę.
Oddycham głęboko. Nie mogę pozbyć się nieprzyjemnego odczucia, że ktoś tam jest.
– Nie o takiej zabawie myślałam, gdy zaproponowaliście wyprawę do Cove – narzeka Lyla, omijając niewielką kałużę.
Lekceważąc strach, zaczynam wbiegać po stopniach.
– Nie martw się – mamroczę na tyle głośno, by wszyscy mogli mnie usłyszeć. – Tylne siedzenie samochodu J.D. jest już bardzo blisko.
– No jasne. – J.D. wtóruje.
Powstrzymuję się przed spojrzeniem w czarny tunel.
Idę po schodach na górę, wciąż czując na sobie czyjś wzrok.

3 komentarze:

  1. Ta pozycja na pewno nie jest dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp +2348104102662. I rozwiąż swój problem jak ja.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku, będzie nam bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Copyright © 2014 Kobiece Recenzje , Blogger