Po książkę Anny Bichalskiej "Czarci Most" sięgnęłam z tak zwanej "nudy książkowej". Zazwyczaj w tym okresie, wydawnictwa nie wydają ciekawych pozycji dla mojej uciechy, więc zabrałam się po prostu za pozycję po które zazwyczaj nie sięgnęłabym. Od razu mówię, że nie wiem jaki Czort mnie podkusił aby zabrać się za tą akurat książke, ale powiem jedno: Zemszczę się :D
Do tego co najlepsze! Książka sama sobie wystawiła "recenzję" albo można powiedzieć, że bardzo mi pomogła w usytuowaniu jej dokładnie w moich myślach i cytaty wykorzystam w swojej wypowiedzi.
"Czarci Most" to książka fantasy której też bym dała kategorię lekkiego kryminału, plus "coś tam" wzięte z horroru, jak oczywiście kiedy już przeczytacie opis.
Książka opowiada o młodym pisarzu książek dla dzieci, Mikołaju Osadniku, który po śmierci babki przyjeżdża do rodzinnego miasteczka, które opuścił jako dziecko - Czarciego Mostu. Na miejscu Mikołaj spotyka Jagę, która jest jego znajomą z dzieciństwa, redaktorką w lokalnej gazecie (która opowiada o rzeczach nadprzyrodzonych) oraz opiekunką babci, naszego głównego bohatera. Po jakimś czasie siostra Jagi zostaje zamordowana (ooo!) a dziecko znika. Okazuje się też, że miasteczko nie jest normalne jak każde inne, miejscowe legendy i opowiastki mają w sobie więcej prawdy co jest lekko podejrzane a w jego pobliżu działają tajemnicze siły i mieszkają postacie z baśni i mitów (których po tej książce mam dosyć.)
Początek książki, moje pierwsze zetknięcie z tą historią, powiem szczerze, plusowało, chociaż nie jestem jakimś wielkim fanem fantasy. Pomysł był ciekawy i zapowiadało się naprawdę, świetnie. Dopiero po mniej niż nawet 1/4 książki, zaczęła się robić dziwna, ale okej to też przełknęłam (bo czytało się dziwniejsze książki), potem moją jedyną rozrywką stało się "ile stron zostało do końca". Książka miała potencjał tylko, że Autorka nawet go nie wykorzystała. Dlaczego tak się stało? Po prostu książka zaczęła mieć tak dużo informacji i nowych słów oraz nawarstwiających się wątków, które były porozrzucane i nawet mi było ciężko przetworzyć tyle dziwnych informacji, że zaczęłam się po prostu gubić. Co jak co, ale gdy się wymyśla coś takiego jak myślodrzewa, myśloptaki i inne "myślocośtam", człowiek zaczyna się gubić. (Liczyłam już nawet na to, że pojawi się "myślokwiatek" albo "myślogrzyb". Bo dlaczego by nie? Co do grzybków, przygotujcie się, myślę, że jakby najeść się grzybów "halucynków" to ta książka byłaby bardzo zabawna. Nawet do tego dobrać muzykę, jakiegoś porządnego rosyjskiego "hard basa" i można się wczuć.
Autorka w niektórych momentach próbowała być śmieszna, ale tak jak mówię "próbowała". Może kogoś by śmieszyła sytuacja ze Smolakiem, ale ja nadal miałam w głowie "boże jeszcze x stron i skończę".
"- "Zmarnowany potencjał"?
- Oczywiście.
(...)
- "Papierowi i nieciekawi bohaterowie"?
- Niewątpliwie.
- "Wymuszony humor"?
- Oczywiście."
To jest jeden z tych cytatów, które zaznaczyłam, gdzie książka sama sobie robi recenzję a raczej mi to idealnie pasowało do zawarcia w mojej recenzji. Oczywiście gdybym pokazała Wam swój egzemplarz to znaleźlibyście dużo więcej podkreślonych cytatów.
Morał mojej recenzji jest taki, że książka Anny Bichalskiej "Czarci Most", nie trafiła na listę tych "fajnych książek". Raczej wiem tylko tyle, że nigdy nie spojrzę nawet na okładkę. Nie polecam Wam jej z całego serca a jeśli nie będziecie mieli pomysłu co przeczytać i myśleliście o tej pozycji, to... na prawdę nie polecam.
Dziękuję mimo wszystko za przeczytanie, autorce.
Długo się zastanawiałam jak napisać recenzję do tej książki. Bo jak to zrobić, kiedy masz przed sobą intrygująca i wciągającą historię od której momentami nie możesz się oderwać, aby po chwili przewracać z irytacją oczami i zarzekać się, że więcej nie biorę do ręki tej cholernej książki? I co ja mam teraz zrobić? Czuję, jak zwoje mojego mózgu, układają się w wielki znak zapytania. ;) Zacznę od krótkiego streszczenia, tak będzie chyba najprościej.
Emilię poznajemy podczas przygotowań do własnego ślubu, kiedy to dopadają ją wątpliwości, czy aby dobrze robi wychodząc za Anatola. Nie przynoszący satysfakcji związek w którym nie ma miłości, i partner dla którego bardziej liczy się zdanie jego własnej matki, to nie jest to o czym marzyła. Podczas służbowej podróży do Stanów, Emilia poznaje w samolocie przystojnego Amerykanina Krisa. Strzała Amora dosięga oboje w tym samym momencie. Emilia zrywa zaręczyny i rzuca się w wir romansu z tajemniczym Krisem. Obydwoje doświadczeni przez okrutny los, skrywają tajemnice z przeszłości, które nie pozwalają jednak na stworzenie harmonijnego związku. Czy wielka miłość, jaka spadła na nich niespodziewanie, będzie w stanie pokonać piętrzące się przeciwności losu? Czy Emilia będzie potrafiła stawić czoła tajemnicom, które skrywają prawdziwe oblicze Krisa ?
Urzekła mnie okładka Stalowego serca, która kojarzy mi się z najlepszymi powieściami Sparksa. Niestety to już chyba wszystko co tak naprawdę urzekło mnie w tej książce. Po przeczytaniu kilku pierwszych stron, pomyślałam: wow, będzie się działo. Zapowiadało się dokładnie tak jak lubię. Na moje nieszczęście im bardziej zagłębiałam się w historię Emilii i Krisa, tym bardziej byłam rozczarowana. Sama fabuła może nie jest zbyt nowatorska, ale mimo wszystko bardzo dobra. Autorka jednak, nie wykorzystała potencjału swoich, skądinąd bardzo dobrych pomysłów. Niektóre ze zdarzeń są zbyt mało rozbudowane i pozostawiają niedosyt, a nawet nie posiadają logicznego zakończenia. Sami bohaterowie są zbyt "przerysowani", rozchwianie emocjonalne Emilii jest bardzo irytujące. Nie przesadzając, co dwie, trzy strony zalewa się łzami co w pewnym momencie sprawiło, że nie potrafiłam jej współczuć, a nawet zaczęłam się zastanawiać, o co tej kobiecie tak naprawdę chodzi? Wiem jak działają łzy kobiece na kochającego ją mężczyznę, zawsze dodaje to smaczku powieści, ale Emilia zdecydowanie przesadzała. I choć łzy bohaterki jeszcze jakoś zniosłam, to kiedy okazało się, że Kris (Matt) również zaczyna chlipać po kątach, częstotliwość mojego przewracania oczami osiągnęła apogeum. Sposób w jaki główni bohaterowie prowadzili dialogi między sobą, wyznawali sobie miłość i okazywali uczucia był, zbyt przesłodzony (momentami obawiałam się o niebezpiecznie podnoszący się poziom cukru w mojej krwi ;) ). Mam wrażenie, że autorka jest niepoprawną romantyczką co oczywiście nie jest absolutnie przedmiotem do dyskusji, aczkolwiek nie zrobiło to dobrze tej historii i sprawiło, że stała się mało realna. Lubię utożsamiać się z bohaterami, nawet jeśli są to tylko bohaterzy ckliwego romansu, jednak w tym wypadku utożsamianie się szło mi opornie. Za duży plus uważam zakończenie i śmiem nawet twierdzić, że to jedynie słuszne zakończenie, choć podejrzewam, że nie każdemu się spodoba.
Podsumowując, chciałam wyrazić swoje powątpiewanie w szczerość intencji innych recenzentów (być może narażę się komuś, ale nie dbam o to), którzy wygłaszają peany pochwalne na temat tej książki. W niektórych przypadkach okazuje się, że to nie jest ani dobre, ani pomocne dla autora. Niemniej jednak absolutnie nie skreślam autorki. W świecie wydawniczym jest sporo miejsca dla ludzi , którzy mają coś do powiedzenia i którzy mam taką nadzieję, potrafią wznieść się ponad przekonanie o własnej nieomylności i potrafią konstruktywnie wykorzystać krytykę. Laven Rose to debiutantka co daje jej ogromne pole manewru. To skarbnica nieograniczonych pokładów dobrych pomysłów. I wiecie co? Mimo, że moja recenzja nie była może przychylna, to wierzcie albo nie, ale przeczytam kolejną część na którą autorka daje nadzieję w prologu i mocno wierzę, że będę mile zaskoczona.
"Zwyczajny dzień", to kontynuacja powieści "Wakacje" Niny Majewskiej Brown. Książka ta zmusiła mnie do wielu refleksji oraz przemyśleń. Czy "Zwyczajny dzień" wywarł na mnie podobne wrażenia? O tym poniżej w mojej recenzji.
Uwaga, jeśli nie czytałeś części pierwszej pt, "Wakacje", to moja recenzja zawiera spoilery.
Nina Braun po śmierci syna oraz męża próbuje poukładać swoje życie na nowo. Oczywiście nie jest to łatwe. Dlaczego? Okazuje się, że Nina spodziewa się dziecka (którego ojcem jest jej zmarły mąż), a na dodatek na jaw wychodzą różne jego sekrety. Bartek nie był tak idealnym mężem jakby mogło się wydawać. Miał kochankę z którą dorobił się córki - Marianki. I choć Nina stara się o tym zapomnieć, to niestety przykra rzeczywistość wraca do niej jak bumerang, a niespodziewany telefon od Joanny (kochanki Bartka) znów wywróci życie Niny do góry nogami. Poród, pojawienie się Joanny, świadomość, że jej córeczka Klara i malutki synek, mają przyrodnią siostrę... Czy to nie za wiele dla kobiety, która jeszcze nie pogodziła się ze śmiercią męża oraz syna?
"Zwyczajny dzień", to kolejna książka autorki poruszająca życiowe problemy. Cios za ciosem dosięgają głowy Niny, bo kochanka wraz z córką zagości w życiu Niny można powiedzieć, że już na zawsze. Oczywiście nie będzie to wyborem bohaterki, ale jak się okazuje życie lubi być przewrotne. Czytając "Zwyczajny dzień" zastanawiałam się ile jest takich kobiet jak Nina? Ile osób musi borykać się z tak wieloma problemami.
Tęsknota oraz ból po stracie bliskich towarzyszą Ninie niemal dzień w dzień, ale ona wie, że musi być silna dla siebie oraz dla dzieci.
Po porodzie nasza bohaterka nie ma zbyt wiele czasu dla siebie, a obowiązków przybywa w zastraszającym tempie. Jest jej tym bardziej ciężko, bo jak wiadomo Nina jest teraz samotną matką, a swój czas musi dzielić między opiekę nad dziećmi, domem oraz pracą, i choć ma do pomocy Anię, siostrę znajomego księdza, to i tak jest jej bardzo trudno zapanować nad wszystkim. Nie będę zdradzała Wam wszystkich problemów oraz trosk, które spadną na ramiona tej kobiety, ale jej życie to pasmo wielu zawirowań. Na szczęście nie zawsze negatywnych.
"Zwyczajny dzień", to powieść napisana zdecydowanie inaczej niż "Wakacje". I choć również jest emocjonują lekturą, to jednak te emocje są opisane w całkiem inny sposób. Nie miażdżą i nie zwalają człowieka na kolana.
Troszkę zabrakło mi w całej fabule kochanki męża – Joanny, a myślę, że powinno być jej zdecydowanie więcej. Tym bardziej, że to ona kolejny raz wywraca życie naszej bohaterki do góry nogami. Mimo tych małych minusów jestem książką zachwycona. Opowiada ona o życiu. O życiu wielu z nas. Problemy Niny są naszymi problemami, bo wszystkich nas spotkała bądź spotka śmierć najbliższych osób. Ilu z nas doświadczyło zdrady? I w końcu, ilu z nas ma problem z teściami?
Na duży plus zasługuje także styl jakim operuje autorka. Książka ta porusza trudne tematy, ale napisana jest w prosty sposób i bardzo łatwo trafia do czytelnika. Nie mogę również zapomnieć o humorze, który przewija się na kartach tej powieści. Nawet raz popłakałam się ze śmiechu i za to autorce serdecznie dziękuję.
Jako całość książkę oceniam bardzo dobrze i wnioskuję po zakończeniu, że będzie kolejna część. Więc nie pozostaje mi nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość i czekać na dalsze losy Niny Braun, z nadzieją, że i u niej kiedyś zaświeci słońce.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Rebis.
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 06.10.1015
Wczoraj zakończyliśmy konkurs mikołajkowy w którym do wygrania była książka "Zaryzykuję dla Ciebie" N. Coori.
Miło mi ogłosić laureata nagrody : and the winner is.....etka4@op.pl
Serdecznie gratulujemy!
Ze zwycięzcą skontaktujemy się drogą mailową.
"Szukając szczęścia", to druga powieść Anety Krasińskiej. "Finezję uczuć" wspominam do tej pory, gdyż bardzo mocno zapadła w mojej pamięci. Czy najnowsza powieść Pani Anety jest równie dobra co jej poprzedniczka? Odpowiedz znajdziecie w mojej recenzji.
Malwina i Artur od trzech lat są bardzo szczęśliwym małżeństwem. Oboje spełniają się zawodowo, mają swój własny wymarzony dom i oczekują przyjścia na świat swojego pierwszego dziecka. Idealne małżeństwo? Na pewno tak, ale wszystko komplikuje się po porodzie, gdy okazuję się, że córeczka Malwiny i Artura urodziła się ciężko chora. Czy rodzice podołają opiece nad chorym dzieckiem? Czy w tym wszystkim znajdą czas dla siebie?
"Szukając szczęścia", to bardzo wzruszająca historia. Obok losów bohaterów nie można przejść obojętnie, trzeba przystanąć i zadać sobie jedno podstawowe pytanie: co ja bym zrobiła w sytuacji gdyby moje dziecko urodziło się ciężko chore?
Malwina poświęca cały swój czas córce, robi wszystko co w jej mocy, by jej dziecko miało w miarę normalne dzieciństwo i mogło samodzielnie funkcjonować w otaczającym ją świecie. Ciągłe wizyty w szpitalach, zajęcia z fizjoterapeutą. To jednako za dużo dla młodej matki, gdyż można powiedzieć, że została z tym wszystkim sama. Artur od czasu narodzin córki, zmienił się. Większość czasu spędza w pracy, nie interesując się ani żoną, a tym bardziej córką, której nigdy nie chce brać na ręce tłumacząc to tym, że nie chce jej zrobić krzywdy. Oboje samoistnie odsuwają się od siebie, w ich związku zaczyna brakować czułości, miłości oraz zaufania. Czy uda im przezwyciężyć trudności? Czy oboje zaczną zajmować się małą córeczką? O tym musicie przekonać się sami.
"Szukając szczęścia", to kolejna książka w dorobku Anety Krasińskiej, która porusza naprawdę bardzo trudne tematy. Wychowywanie dziecka niepełnosprawnego jest nie lada wyzwaniem, dlatego też podczas lektury tej powieści, nie oceniałam zachowania Artura.
Autorka za to pięknie opisała poświęcenie Malwiny względem córki. Widzimy jak z roku na rok Dagmara się zmienia, zaczyna chodzić, mówić. To wszystko tylko i wyłącznie zasługa Malwiny, której czas dzielony jest między dom, pracę i ciągłe wizyty w gabinetach lekarskich.
W tej książce nic nie jest przerysowane czy wyidealizowane, to po prostu samo życie. Myślę, że gdybyśmy się dobrze rozejrzeli, to wokół nas jest na pewno niejedna taka Malwina, i niejeden Artur. Bardzo mi się podobało jak autorka opisała relacje między główną bohaterką, a jej rodzicami. Matka zimna jak lód, za to ojciec ciepły i czuły, mający zawsze czas dla swojego jedynego dziecka.
Oczywiście w powieści tej wydarzy się o wiele więcej, ale ja nie chce psuć Wam przyjemności z czytania i nic więcej nie zdradzę.
Styl jakim operuje Aneta Krasińska jest prosty czyli taki jaki lubię najbardziej. Jej książki to samo życie, a bohaterowie to osoby takie jak my, ze swoimi radościami, smutkami oraz problemami. Tak właśnie jest w jej najnowszej powieści. Bohaterowie są jak żywi i bardzo łatwo było mi współodczuwać te wszystkie emocje jakie oni przeżywali. Nie raz ocierałam łzy podczas lektury tej książki, ale inaczej się nie dało, gdyż Aneta Krasińska wie jak trafić do czytelnika i chwycić za serce.
"Szukając szczęścia", to przepiękna historia o życiu, o poświęceniu, o naszych wyborach, raz lepszych innym razem gorszych. Historia piękna i pięknie napisana. Teraz tylko czekam na kolejną powieść, którą napisze Pani Aneta. Ze swojej strony serdecznie polecam Wam twórczość Anety Krasińskiej. Na pewno się nie zawiedziecie.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Autorce.
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 04.12.2015
"Wakacje" to debiut literacki Niny Majewskiej Brown. Tytuł jak i piękna okładka sugerują, że to idealna pozycja na szare jesienne popołudnia. Ale czy na pewno? Zapraszam na recenzję.
Nina Braun, wraz z mężem oraz swoimi dziećmi - siedemnastoletnim synem Jaśkiem oraz ośmioletnią Klarą, wybiera się na wymarzone wakacje do słonecznej Barcelony. Liczy na odpoczynek i miło spedzony czas w gronie najbliższych. Jednak nie jest jej dany spokój podczas tej podróży. Problemy w pracy, ciągłe telefony od siostry, która właśnie porzuciła męża, przyjazd nielubianych teściów, ale to nic w porównaniu z tym co dopiero ma się wydarzyć.! Finał tego wyjazdu będzie tragiczny i zmieni życie naszej bohaterki diametralnie.
Zaczynając swoją przygodę z powieścią Niny Majewskiej Brown, byłam przekonana, że to pozycja na kilka wieczorów, która rozświetli mi szare, pochmurne jesienne dni. A jednak pomyliłam się na całej linii. Ta książka to dramat, w którym znajdziemy odrobinę humoru, szczególnie na początku książki, gdy poznajemy głównych bohaterów, podczas czytania wspomnień Niny z wcześniejszych lat małżeństwa oraz po przybyciu "ukochanych teściów". Jednakże niespodziewany zwrot akcji zmienia bieg powieści o 180 stopni.
Nasza bohaterka po powrocie z wakacji będzie musiała układać swoje życie na nowo, choć nie będzie to proste. Z dnia na dzień kolejne życiowe kłody będą lądować pod jej stopami, lecz Nina jest twardą kobietą i niełatwo da się pokonać przeciwnościom losu.
Przyznam się Wam szczerze, że moje początki z tą powieścią były ciężkie, kilkadziesiąt pierwszych stron dłużyło mi się niemiłosiernie, do czasu gdy....? Tego Wam nie zdradzę. Ogólnie ani książka, ani autorka mnie nie zawiodły i z czystym sumieniem mogę ją Wam polecić.
Nigdy bym się nie spodziewała, że Pani Nina tak rozwinie fabułę tejże książki, w pewnych momentach czytelnik zostaje po prostu wgnieciony w fotel z wyrazem niedowierzania na twarzy.
Autorka zadbała w tej powieści o wszystko: śmiech, łzy, złość, gniew, rozczarowanie, to wszystko dostaniemy właśnie podczas czytania "Wakacji". Prócz tego piękne opisy Barcelony, jej zabytki, urocze kafejki, restauracje. Zamykając oczy bardzo łatwo możemy sobie wszystkie te miejsca dokładnie wyobrazić.
Nie mogę również zapomnieć o świetnych kreacjach bohaterów, są idealnie wyraziści, ze swoimi wadami oraz zaletami. Widać, że autorka każdemu z nich poświęciła wiele uwagi.
Mimo, że w tej powieści znajdziemy wiele dramatów oraz smutków, jest ona napisana naprawdę bardzo przystępnym językiem, i choć początkowo miałam problem by przebrnąć przez początek, to później fabuła mnie porwała i czytałam bez wytchnienia. Zakończenie bardzo mnie zaskoczyło i już zabrałam się za czytanie kolejnej części o losach Niny, pt. "Zwyczajny dzień".
Bardzo długo zabierałam się za napisanie tej recenzji, ale ta książka naprawdę bardzo mnie poruszyła i musiałam wszystko dokładnie przemyśleć. "Wakacje" skłaniają człowieka do refleksji nad kruchością naszego życia. Zastanawiamy się również czy osoby nam bardzo bliskie potrafią nas oszukiwać w perfidny sposób, czy warto bezgranicznie ufać naszej drugiej połówce.?
Ja jestem zachwycona powieścią, którą zadebiutowała Pani Nina i mam nadzieję, że Wy również skuście się na lekturę "Wakacji", gdyż to piękna, życiowa książka.
Polecam!!!
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Rebis.
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 16.06.2015
Kochani, jako że jutro Mikołajki, postanowiłyśmy zrobić również konkurs na blogu. Nagrodą jest egzemplarz książki "Zaryzykuję dla Ciebie" N. Coori. Oczywiście książka ta jest pod naszym patronatem medialnym, z czego jesteśmy bardzo dumne.
Mam nadzieje, że z chęcią zawalczycie o tą cudowną powieść.
By zdobyć "Zaryzykuję dla Ciebie" wystarczy:
* być obserwatorem naszego bloga
* lubić nasz fan page Literatura kobieca - co czytać?
* w komentarzu pod postem napisać "Biorę udział" oraz wpisać swój adres poczty internetowej
Konkurs trwa do jutra tj. 06.12.2015 do godz. 23.59. Zwycięzcę wyłonimy drogą losowania w ciągu pięciu dni od daty zakończenia konkursu.
Sponsorem nagrody jest Wydawnictwo Novae Res.
Jest takie jedno słowo, które w pełni oddałoby mój zachwyt nad tą książką. Niestety jest ono zbyt kolokwialne, żebym mogła się nim tutaj posłużyć. A może jednak?.....nieeee (Benia, ogarnij się nie wypada!!!)
No cóż, jeśli jednak domyślacie się o jakie słowo mi chodzi, to nie pozostało nic innego jak wciągnąć buty, kurtkę, (koniecznie czapkę) i udać się w kierunku najbliższej księgarni w wiadomym celu. Jeśli jednak Was nie przekonałam, spróbuje zachęcić Was w inny sposób. Nie będę ukrywać, że trylogia Ostatnia spowiedź to jedna z moich ulubionych książek, a na pewno najlepsza w kategorii New Adult. Książka która "sponiewierała" mnie emocjonalnie. Historia przy której miałam ochotę rzucać czym popadnie i nieraz walić łbem o ścianę. Jeszcze chyba żadna powieść nie wywołała u mnie tak skrajnych emocji i choć uwielbiam czytać po kilka razy swoje ulubione książki, nie wiem czy w tym przypadku odważę się zrobić to sobie jeszcze raz.
On, Braden Rotchild dziewiętnastoletni lider zespołu rockowego za którym szaleją nastolatki w całej Europie. Ona, Ally Hanningan młoda amerykanka uwikłana w toksyczny związek wspierany przez jej nielojalnych rodziców. Dwoje młodych ludzi, których los stawia sobie na drodze. Wspólnie spędzona noc na lotnisku, uwalnia głęboko skrywane tęsknoty i zbliża tych dwoje do siebie. Ally nie wie kim jest Braden, co daje Bradenowi nadzieję na znajomość nieopartą na podziwie jego wizerunku scenicznego, a jego samego. Młodego człowieka stojącego w światłach rampy, uwielbianego przez tłumy, a tak naprawdę samotnego i szukającego choć namiastki normalności w tym zwariowanym świecie z którym przyszło mu się zmierzyć. Co się stanie kiedy Ally odkryje kim jest Braden? Czy Braden postąpi wbrew kontraktowi którym jest związany, a który wyraźnie mówi "żadnych dziewczyn"? Czy tych dwoje ma szansę na wspólną przyszłość?
"Mówią, że w życiu tylko raz można przeżyć miłość. Tylko raz coś zrywa cię do biegu, każe gnać przed siebie, choćbyś nie widział wtedy początku ani końca, coś sprawia, że nigdy nie zapomnisz chwil i miejsc, w których ostatni raz czułaś to, co odeszło... Dla mnie ten "raz" już minął. Od tamtej pory codziennie staram się odnaleźć w tym, co zostało."
Ostatnia spowiedź pierwotnie funkcjonowała w internecie jako fanfiction Tokio Hotel, dopiero po pewnym czasie Nina Reichter postanowiła wydać ją jako książkę. Sporą część swojego życia spędziłam w Niemczech, więc nie udało mi się uciec przed szaleństwem związanym z tym zespołem. Chociaż nie zostałam wciągnięta w wir tego szaleństwa i nie zapałałam sympatią do tej grupy, nie przeszkadzało mi to w czytaniu książki i jestem skłonna przyznać, że spoglądam teraz przychylniejszym wzrokiem na Tokio Hotel. ;) To czym lub kim inspirowała się autorka pisząc tę powieść nie ma właściwie dużego znaczenia, ważna jest sama historia miłości Bradena i Ally i sposób w jaki została przedstawiona. Historia można powiedzieć jakich wiele, a jednak wyjątkowa. Opowieść o rosnącym uczuciu dwojga ludzi, którym przewrotny los stawia na drodze niejedną przeszkodę. Ludzi, żyjących w dwóch różnych światach co powoduje, że są zmuszeni dokonywać trudnych wyborów. Autorka stworzyła bohaterów, których trudno nie kochać. Nie są idealni, co czyni ich bardziej realnymi. Opowieść obfituje w zaskakujące zwroty wydarzeń, co niejednokrotnie przyprawiało mnie o stan przedzawałowy ;) Przemyślana i dopracowana w każdym calu. Wciągająca już od pierwszych stron. Prosty język, świetny styl i wrażliwość autorki to duży plus dla książki. No i to zakończenie po którym zbierałam szczękę z podłogi, a które sprawi, że będziecie zmuszeni sięgnąć po kolejną część, co z kolei stawia pod wielkim znakiem zapytania sens pisania recenzji do kolejnych części. :)
Mimo tego, że żyję na tym świecie już dobrych "kilka" wiosenek, wiele widziałam i z niejednego pieca chleb jadłam, to nadal pozostaję niepoprawną romantyczką (nie wierzę ,że to napisałam i tak pewnie co niektórzy nie uwierzą ;) ) i kocham ckliwe romanse. Z czystym sumieniem polecam Wam tą romantyczną i poruszającą historię. Zaopatrzcie się w pokaźną ilość chusteczek zanim zabierzecie się za ten emocjonalny rollercoaster. Polecam!!!!
Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorce.