Anioł z Auschwitz - Eoin Dempsey - Fragment powieści

Rozdział 1

Auschwitz-Birkenau, wrzesień 1943 roku

Samochód zatrzymał się przed szeregiem trzydziestu magazynów, rozmieszczonych w trzech rzędach po dziesięć. Każdy miał około dwunastu metrów szerokości i sześćdziesięciu długości. Kierowca otworzył drzwi rapportführerowi Friedrichowi, Christopher wysiadł za nim.
– Będzie pan pracował głównie tutaj – rzekł Friedrich. Wyjął spod pachy rejestr, uniósł pierwszą kartkę i spojrzał na kolejną. – Widzę, że powierzyli panu to stanowisko dzięki doświadczeniu w księgowości.
Christopher przytaknął i spojrzał na magazyny, które otaczało wysokie ogrodzenie z drutu kolczastego.
– Cieszę się, że dostaliśmy jakąś fachową pomoc. Przed wojną byłem prawnikiem we Frankfurcie. Tu jest napisane, że jest pan Niemcem, ale trafił pan do nas z terenów okupowanych.
– Tak, mieszkałem na Jersey, zanim wyspa została wyzwolona.
– Błogosławiony dzień, nie wątpię. – Friedrich zamknął rejestr i podał go kierowcy. – Jestem pewien, że jako oficer SS doskonale zdaje pan sobie sprawę, jak ważną pracę tu wykonujemy.
– Oczywiście, herr rapportführer.
– Bardzo dziwny akcent – zauważył Friedrich.
Był ciepły, wrześniowy dzień. Christopher poczuł, jak po plecach spływa mu strużka potu. Jego nowy mundur boleśnie opinał go w ramionach. Gdzieś w oddali grała orkiestra. Docierały do niego niesione przez wiatr tony Kanonu D-dur Pachelbela.
– W Europie żyje za dużo plemion, jest za dużo różnic, za duże szanse na konflikt, wojnę. Wystarczy spojrzeć na historię, żeby zobaczyć, do czego to prowadzi. Interesuje się pan historią? Na pewno. Zapewne dlatego poprosił pan o przydział właśnie tutaj, żeby trafić do samego centrum tworzenia historii. Mam identyczne odczucia. Wiele nas łączy.
– Tak, herr Friedrich.
– A Żydzi od zarania byli najgorszym z tych wszystkich plemion. Ta wojna to ich wina. Placówki takie jak ta mają zapobiec kolejnym wojnom. Rozumie to pan, prawda herr Seeler?
– Tak, herr rapportführer, oczywiście. – Około stu dwudziestu metrów dalej stał duży, betonowy budynek. Jego masywny komin wznosił się kilkanaście metrów w górę i wypluwał gęsty, czarny dym.
– Chodzi mi o to, że musimy być twardzi jak granit – odezwał się ponownie Friedrich. – Powtarzam to wszystkim nowym oficerom. Nasza praca jest zbyt ważna, nie możemy kalać jej współczuciem czy litością dla więźniów. – Splunął. – Żadne przejawy słabości, zwłaszcza względem więźniów, nie będą tu tolerowane. Potrzebuję wyłącznie zahartowanych, w pełni oddanych esesmanów. Rozumie mnie pan, herr obersturmführer?
– Oczywiście, herr rapportführer, doskonale rozumiem.
– Żydzi, jak wszystkie pasożyty, świetnie się przystosowują. Potrafią odczytywać nasze emocje, grać na naszych lękach. Dlatego do tej pracy nadają się tylko silni mężczyźni, którzy nie są podatni na ich podłe sztuczki, wymierzone we wszystko, co jest dobre na tym świecie. Musi pan wiedzieć, że każdy wydany tu rozkaz służy dobru Rzeszy, dlatego nigdy nie może pan kwestionować otrzymanych poleceń.
– Nie mogę się doczekać nowych obowiązków, herr rapportführer.
– Dobrze, bardzo dobrze, takiej odpowiedzi oczekiwałem. Czeka pana wyjątkowo ważne zadanie. Wraz z rozwojem naszej tutejszej aktywności rośnie zapotrzebowanie na oddanych funkcjonariuszy, którzy trzymaliby pieczę nad redystrybucją funduszy z powrotem do Rzeszy.
Szli wzdłuż szeregu magazynów. Drzwi znajdującego się tuż przed nimi były otwarte. Wewnątrz przebywało około dwudziestu względnie zdrowo wyglądających kobiet, które sortowały oznaczone białą kredą walizki. Kiedy zbliżyli się do wejścia, żadna nie podniosła głowy. Co chwilę kobiety rzucały ubrania na ogromną stertę albo odkładały biżuterię na otoczoną przez uzbrojonych strażników długą ławę.
– Będzie pan nadzorował sonderkommando, naszą żydowską siłę roboczą, przy sortowaniu dóbr i kosztowności, które mogą się nam na coś przydać. Następnie będzie pan przeglądał owe dobra i odsyłał je do Rzeszy. Pański obowiązek będzie polegał na zapewnieniu bezpiecznego przesyłu. Rozumiem, że wypracowanie odpowiedniego systemu wymaga czasu, ale proszę się starać. Potrzeby naszego obozu są ogromne, nie może być więc mowy o lenistwie albo niskiej wydajności.
Friedrich kiwnął na Christophera, by poszedł za nim, i obaj cofnęli się o kilka kroków.
– Będzie pan za nie odpowiadał. – Friedrich objął zamaszystym gestem znajdujące się przed nimi magazyny. – Nie muszę dodawać, że nie tolerujemy tu korupcji. Proszę mieć na oku zarówno siebie, jak i innych. Wydział polityczny patrzy. Jak pan wie, mogą w dowolnym momencie przeszukać każdego i nieustannie węszą za niedozwolonymi kontaktami z więźniami. Jeżeli zostanie pan przyłapany na złodziejstwie czy też sprzeniewierzeniu, jak mawiacie w księgowości, kara będzie szybka i surowa. Ale jestem pewien, że sięganie po takie środki nie będzie konieczne.
– Oczywiście, że nie, herr rapportführer.
– Herr Seeler, jestem ciekaw… Szybko pan awansował. To dość niezwykłe, by nowy rekrut tak szybko został obersturmführerem.
– Jestem księgowym, herr rapportführer. Nadano mi ten stopień, żeby inni księgowi uznali moje zwierzchnictwo.
– Tak czy siak, spodziewałem się, że pańskie stanowisko zajmie jakiś ranny weteran. Trudno uwierzyć, że młody, sprawny mężczyzna ze Zjednoczonego Królestwa zdołał w takim tempie wstąpić do SS i zdobyć u nas tę funkcję.
– Straty wśród naszych dzielnych żołnierzy powodują, że ludzi mojego pokroju, którzy wcześniej mieszkali za granicą, chętniej przyjmują do SS. Obecnie każdy ma szansę służyć w szeregach elity Hitlera, tak rdzenni Niemcy, jak i cudzoziemcy. Gdy okazało się, że mogę spełnić marzenia i zostać żołnierzem SS, naprawdę mi ulżyło. Koniec końców urodziłem się w Berlinie, herr Friedrich.
Christopher nie wspomniał o olbrzymiej łapówce, jaką jego wujek musiał zapłacić, by zapewnić mu stanowisko w obozie, bo oczywiście trafił tam wyłącznie dlatego. Gdy się nabierze wprawy, łatwiej kłamać, a Friedrich wydawał się całkowicie usatysfakcjonowany tą odpowiedzią.
– Proszę za mną. – Friedrich podążył między magazyny, a Christopher podbiegł, żeby go dogonić. Panowała tam dziwna cisza. Christopher zastanawiał się, gdzie podziali się wszyscy więźniowie. Słyszał, że są tam ich tysiące. – Czy przed przydziałem nazwa naszej placówki obiła się panu o uszy?
– Owszem. Wuj mi o niej opowiadał. Jest oficerem Wehrmachtu, stacjonuje na froncie wschodnim.
– A jak on dowiedział się o obozie?
– Wiedział, że pragnę służyć Rzeszy, więc rozejrzał się dla mnie za przydziałem.
– Nasza praca ma istotne znaczenie, ale nie można o niej mówić. Nie muszę przypominać o pańskiej przysiędze lojalności.
– Powtarzam ją każdego dnia, herr rapportführer.
– Miło mi to słyszeć, herr Seeler. Dzięki młodym mężczyznom takim jak pan, Führer będzie z nas dumny. – Wyszli spomiędzy trzeciego rzędu magazynów i stanęli przed pokaźnym ceglanym budynkiem. Wyglądał jak masywne gospodarstwo rolne kilkusetmetrowej długości. – Te budynki są nowe, ukończone ledwie dwa miesiące temu. Właśnie tu będzie pan gromadził dobra i kosztowności. Trafiliśmy na dobry moment. Zawsze lepiej oprowadzać nowo przybyłych, gdy jest pusto. Kiedy przyjeżdża transport, robi się dość gorączkowo.
Friedrich poprowadził Christophera w stronę wejścia do budynku, po drodze minęli kilku więźniów. Wyglądali na zdrowych i dobrze odżywionych. Każdy niósł jakieś narzędzia lub pchał wózek. Przeszli przez niewielki przedsionek prowadzący do przestronnej przebieralni, w której pod ścianami oraz na środku stały rzędy ławek. Nad ławkami, co kilkadziesiąt centymetrów, wisiały ponumerowane haczyki. W pomieszczeniu panowała pustka, nie było ani jednego okna, powietrze było gęste. Christopher miał ochotę jak najszybciej opuścić to miejsce.
– Będzie pan organizował gromadzenie odzieży i kosztowności likwidowanego tu niepożądanego elementu. – Słowo „likwidowany” odbiło się w głowie Christophera głośnym echem, od razu pomyślał o Rebecce. Poczuł, że miękną mu kolana, i natychmiast usiadł na najbliższej ławce.
– Nie ma czasu na odpoczynek. Czeka pana wiele pracy – ponaglił go Friedrich.
Christopher wyszedł za nim z powrotem przez przedsionek, a następnie masywne, stalowe drzwi z judaszem oraz znakiem: „Szkodliwy gaz! Wejście zagraża życiu”.
Mężczyzna wziął głęboki haust powietrza. Friedrich zdążył wyprzedzić go o kilka kroków, więc Christopher musiał go dogonić, próbując przy tym zwolnić oddech. 
– Jestem pewien, że domyśla się pan, jaki jest charakter naszej pracy, i rozumie, dlaczego jest taka delikatna.
Christopher zdał sobie sprawę, że milczy o kilka sekund za długo, więc rzucił pośpiesznie:
– Tak, herr rapportführer, zarówno delikatna, jak i ważna.
– Otóż to. To jedno z krematoriów, z których będzie pan pobierał przeznaczone do wysyłki dobra. Oprócz niego są jeszcze trzy, wkrótce najpewniej staną kolejne. Można odnieść wrażenie, że pracy ciągle przybywa i nigdy się nie kończy. – Friedrich poprowadził Christophera z powrotem do samochodu. – Pańskie biuro znajduje się na końcu tego rzędu, ale i to z czasem może się zmienić. – Widząc zbliżającego się Friedricha, kierowca zasalutował i otworzył obu mężczyznom drzwi. Christopherowi drżały dłonie, więc schował je do kieszeni. Serce waliło mu w piersi, a wsiadając, uderzył głową w karoserię. Rapportführer chyba tego nie zauważył. Droga na koniec rzędu magazynów zajęła kilka chwil, Friedrich przez cały czas mówił – coś o odpowiedzialności i honorze – ale Christopher już go nie słuchał.
Samochód zatrzymał się przy ostatnim magazynie. Pewnie szybciej byłoby przejść tę odległość pieszo. Friedrich ruszył do przodu i ciągle mówiąc, dotarł do drewnianych drzwi z oknem. Christopher otworzył je i obaj weszli do środka. W pomieszczeniu było trzech mężczyzn, którzy podnieśli na nich wzrok. Friedrich poprowadził Christophera do drzwi prywatnego gabinetu. Wzdłuż ścian stały regały z aktami i rejestrami, okno wychodziło na ponury dziedziniec. Na niemal pustym biurku stał tylko telefon i sterta dokumentów, za biurkiem znajdował się duży sejf.
– To pańskie biuro, choć oczekuję, że większość czasu będzie pan spędzał w magazynach i krematoriach. – Wrócili do części, w której siedziało trzech mężczyzn. – Proszę pozwolić, że przedstawię pański personel pomocniczy. – Wszyscy trzej wstali. – Po pierwsze, oto Karl Flick. – Tęgi mężczyzna w okularach postąpił krok naprzód i podał Christopherowi zimną, spoconą dłoń. – To Wolfgang Breitner. – Breitner, niski człowiek z wielkim nosem, także wystąpił z szeregu i uśmiechnął się. – A to Toni Müller. – Tym razem dłoń Christophera uścisnął wysoki i poważnie wyglądający mężczyzna.
– Witamy, herr obersturmführer. Nie możemy się doczekać współpracy – oświadczył Müller. – Jestem pewien, że nie brakuje panu pomysłów na reorganizację procesu księgowania.
– Zgadza się – odparł Christopher i poczuł ulgę, że nie zadrżał mu głos. – Zdaje się, że dziś jest ważny dzień, musimy się przygotować na następny transport. Na kiedy go zaplanowano, herr rapportführer?
– Z tego, co wiem, na jutro – odpowiedział Friedrich i spojrzał na zegarek. – Na mnie czas. Po pracy panowie zaprowadzą pana do kwatery. Witam w Auschwitz, herr Seeler.
Friedrich zamknął za sobą drzwi, a Christopher powiódł wzrokiem po nowych współpracownikach – jego podwładnych. Wszyscy trzej w międzyczasie usiedli przy swoich biurkach i wlepili wzrok w dokumenty oraz rejestry. Christopher przeprosił, oddalił się do łazienki mieszczącej się na końcu korytarza, po czym zatrzasnął się w ostatniej kabinie. Z całej siły przycisnął kolana do klatki piersiowej i siedział na toalecie, dopóki nie wystraszył się, że jego nieobecność może wzbudzić podejrzenia.
Kiedy wrócił do biura, przerzucił papiery leżące na biurku i ułożył je w kolejności do lektury. Raporty informowały, że do obozu przybywa ogromna liczba ludzi. Wiele tysięcy każdego tygodnia, a jednak do pracy w miejscowych fabrykach potrzebowano tylko około trzydziestu tysięcy robotników. Baraki w głównym obozie nie mogły pomieścić więcej niż kilka tysięcy osób. Nic z tego nie rozumiał. Liczby się nie zgadzały. Na biurku leżały też rejestry dotyczące mienia więźniów, które zwrócono do Rzeszy: reichsmarki, dolary, funty, liry, pesety, franki, ruble i wszystkie inne waluty, o jakich kiedykolwiek słyszał. Przez obóz płynęła rwąca rzeka pieniędzy, a on miał okiełznać jej nurt.
Po pracy nowi współpracownicy zaprowadzili go do kantyny. Podawano w niej okazałe porcje jedzenia, do tego, w przeciwieństwie do obozu szkoleniowego SS, naprawdę smacznego. Kwaterę miał dzielić z innym młodym oficerem ze służb wartowniczych obozu. Nazywał się Franz Lahm, był untersturmführerem z Regensburga. Chciał namówić Christophera na wieczorne wyjście, żeby poznał innych esesmanów lub wybrał się do kina, albo burdelu dla strażników.
– No, daj spokój. Chodź się z nami napić. Jeżeli zamierzasz kłaść się tak wcześnie przed każdym transportem, to nigdy z nami nie posiedzisz.
– Idź, nie przejmuj się mną. To mój pierwszy dzień. Obiecuję, że jutro wieczorem ze wszystkimi się przywitam.
Lahm wrócił o trzeciej nad ranem, przewrócił się o stojący na środku pokoju stolik i zasnął tam, gdzie upadł. Kilka sekund później pomieszczenie wypełniło się jego chrapaniem. Christopher nie reagował. I tak nie spał. Leżał w ciemności, zastanawiając się, jak znajdzie Rebeccę w tej pajęczynie chaosu i śmierci.


Rozdział 2

– Herr Seeler, czas wstawać. Wkrótce transport. Za pół godziny musimy być na stacji – powiedział Flick.
Powieki Christophera były ciężkie z powodu braku snu. Lahm już wyszedł, jego zapasowy mundur wisiał na drzwiach szafy. Na mankietach widniały ślady krwi. Christopher od razu się wzdrygnął. Miał wrażenie, że Flick go obserwuje. Wstał, po czym włożył mundur. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i wziął głęboki oddech. Patrzył, jak klatka piersiowa unosi się i opada. Poprawił kołnierzyk i ruszył w stronę korytarza. Flick czekał chwilę, skinął głową, po czym wyprowadził go na poranne słońce. Wręczył Christopherowi rejestr. Na pierwszej kartce widniały wypisane na czarno liczby na ten dzień. Zbliżał się transport z Łodzi. Liczba w rejestrze głosiła „1200”.
– Polacy – stwierdził Flick. – Powinni być w niezłym stanie. To krótka podróż. Był pan już przy selekcji?
– Nie, jako takiej, nie.
– Po prostu stoimy z tyłu i pilnujemy, żeby zajęto się bagażami. Dźwiganiem zajmie się sonderkommando. Nic trudnego. – Flick spojrzał na Christophera przez grube okulary. – Proszę się nie martwić. Wiedzą, że to pański pierwszy dzień. Pójdzie jak po maśle. Nasza praca zacznie się później.
– Dziękuję, ale jestem pewien, że dam sobie radę. – Po oddaniu Flickowi rejestru, splótł dłonie za plecami.
Stacja wyglądała jak każda inna. Przy torach stały znaki, a nad peronem wisiał rozkład jazdy pociągów. W budynku dworca panował mrok, drzwi były zamknięte. Pozostali esesmani zgromadzili się za peronem, kilku miało na sobie białe fartuchy. Wokół biegali wybiedzeni więźniowie, znacznie chudsi i bledsi od tych, których widział poprzedniego dnia. Pchali rampy i ciągnęli na stację wózki. Jeden z nich garbił się tak bardzo, że prawie dotykał pchanego wózka piersią. Christopher nie mógł uwierzyć, że wygłodzone postacie więźniów są w stanie poruszać się tak szybko. Wszędzie roiło się od esesmanów. Większość krzyczała na więźniów, ich wrzask mieszał się z ujadaniem psów wyrywających się z ledwie trzymanych przez opiekunów smyczy. Przyjechał pociąg. Minął peron. Christopher policzył wagony. Liczby się nie zgadzały. 
Jak tysiąc dwieście osób miałoby się zmieścić w takim krótkim pociągu, i to jeszcze przeznaczonym do transportu bydła? 
Gdy skład stanął, drzwi się rozsunęły i krzyki esesmanów natychmiast przybrały na sile, zagłuszając wszystko poza szczekaniem psów. Żydowscy więźniowie pobiegli otworzyć bydlęcy wagon i pomóc ludziom wyjść z pociągu. Ze środka wytoczyli się oszołomieni ludzie. Rozglądając się niepewnie, przebiegali w jedną lub drugą stronę. Mieli pomarszczone, chude twarze i zaciśnięte usta. Esesmani od razu się nimi zajęli. Dzieci oraz starców spędzano na żwir obok torów. Jednego starszego mężczyznę trzeba było nieść. Kilka kobiet trzymało w ramionach niemowlęta. Gdy tylko udało im się opuścić wagony, ludzie ustawili się w kolejkach. Mężczyźni w jednej, kobiety i dzieci w drugiej.
Wagony opróżniono z ludzkiego ładunku w kilka minut. Wycia kobiet, którym wyrywano z rąk dzieci, nie dało się zagłuszyć. Mieszało się z budzącym lęk ujadaniem psów i niecichnącym krzykiem esesmanów, zarówno w języku niemieckim, jak i polskim. Christopher wziął głęboki oddech, opierając się pokusie zasłonięcia twarzy dłońmi. Flick stał obok nieruchomo. Wyglądał na znudzonego. SS weszło do pociągu z wyciągniętą bronią. Powyrzucało zwłoki z wagonów. Ciała spadały na ziemię jak worki, kości strzelały przy uderzeniach, krew z ran wsiąkała w glebę. Rozległ się kolejny strzał i z wagonu wyleciało ciało młodej dziewczyny. Christopherowi ścięło krew w żyłach, przeszył go skurcz bezradnej paniki. Wartownicy nadal wrzeszczeli na stojących w kolejkach ludzi, choć selekcja dobiegła już końca. Pojawiły się dwa nowe ogonki. W jednym stali młodsi, wyglądający zdrowo, w drugiej starcy i dzieci. W kolejce młodych znajdowało się maksymalnie sto, dwieście osób. Zostali odprowadzeni w stronę Auschwitz. Pozostali, przynajmniej tysiąc, zbili się w bezładny krąg. Krzyki esesmanów zaczęły cichnąć.
Christopher odwrócił się do Flicka.
– Jak często przyjeżdżają takie transporty?
– Zależy. Czasami dostajemy kilka w tygodniu, czasami kilka w jeden dzień. Wtedy to dopiero jest pracy. Raz…
Christopher przestał go słuchać. Nie potrafił skupić się na żadnej osobie w tłumie. Podszedł bliżej, całkowicie ignorując Flicka, całkowicie ignorując wszystko poza masą ludzi, którzy zbili się ciasno i czekali, aż zostaną stamtąd odprowadzeni. Zauważył kobietę w średnim wieku, w jasnoniebieskiej chuście na głowie. Wydawało się, że zupełnie nie pasuje do miejsca takiego jak to. Przyciskała do piersi niemowlę. Płakała, a dziecko było spokojne. Gdy więźniowie ładowali bagaże z wózków na ciężarówki, Breitner i Müller przeglądali niektóre walizki. Zanim do nich podszedł, machnął ręką na Flicka. Esesmani stojący obok wężyka ludzi czekających na wymarsz byli wyraźnie spokojniejsi niż wcześniej. Jednak trwoga nie zniknęła z oczu więźniów, a gdy tylko ktoś postawił stopę poza kolejką, psy natychmiast wyrywały się opiekunom. Kolumna ruszyła w stronę Birkenau.
Usłyszał za plecami kolejny wystrzał i gwałtownie się obrócił. Kilku esesmanów przeglądało sterty porzuconych ubrań.
– Ach, no i proszę, zawsze trafi się przynajmniej jeden – powiedział żołnierz, odsuwając płaszcz i odsłaniając drobne, trzęsące się ciałko płaczącego za matką chłopca. Christopher ruszył w kierunku mężczyzny z zamiarem przywołania go do porządku. Esesman uniósł karabin i strzelił dziecku w twarz. Christopher stanął jak zmrożony. Żołnierz położył broń na ramieniu, wyciągnął chłopca ze sterty ubrań za stopę, i rzucił jego zwłoki na ziemię obok wagonów, tam gdzie leżały pozostałe. Christopher spojrzał szeroko otwartymi oczami na innych wartowników, oczekiwał jakiejkolwiek reakcji. Wszyscy jednak zachowywali się normalnie. Odwrócił się i poszedł w stronę Müllera oraz Breitnera. Zatrzymał się jakieś trzy metry od nich, na bezpieczny dystans, z którego nie mogli dostrzec w jego oczach, jakie wstrząsały nim uczucia. Gdy podszedł, powitali go przelotnymi spojrzeniami.
Oczekują rozkazów, powiedział sobie w myślach, więc je dostaną.
– Chcę, żeby te wszystkie walizki zniknęły stąd w dziesięć minut, i ubrania też. Czy zawsze tak to wygląda? Pozostali więźniowie zabiorą swoje mienie do obozu pracy?
Müller zerknął kątem oka na Breitnera, po czym przeniósł spojrzenie na Christophera.
– Nie, wszystkie walizki zostaną tutaj. Zbierzemy resztę mienia więźniów, gdy się rozbiorą przed odrobaczaniem.
Christopher próbował się uspokoić, spowolnić bicie serca. Ostatni więźniowie właśnie odchodzili.
– Herr obersturmführer, prawdopodobnie powinien pan udać się do przebieralni. Z tego, co wiem, są w trójce – powiedział Müller.
– Tak, oczywiście. Herr Breitner, proszę ze mną. Ufam, że mogę zostawić panu zebranie i sprzątniecie tego, co tu zostało, herr Müller.
– Tak, herr obersturmführer, zrobimy to w ciągu godziny.
Christopher nie odpowiedział. Breitner wskazał gestem na samochód. Christopher usiadł w fotelu pasażera, Breitner zajął miejsce kierowcy. Ruszył za kolumną ludzi ciągnącą do Birkenau. Christopher dostrzegł kobietę w niebieskiej chuście, ale po chwili zniknęła w tłumie.
Po jednej stronie dziedzińca stali strażnicy z SS oraz sonderkommando, które składało się wyłącznie z więźniów. Za tłumem wyłaniał się budynek, który dzień wcześniej pokazał Christopherowi Friedrich. Wszyscy esesmani trzymali pałki. Za nimi, jakby czając się w tle, stali oficerowie, a wśród nich Friedrich. Ludzie dotarli na dziedziniec. Większość miała na sobie ciemne ubrania, wszyscy nosili żółte gwiazdy Dawida. Wartownicy z górujących nad dziedzińcem wieżyczek celowali karabinami maszynowymi w tłum.
– Herr obersturmführer, powinien pan poznać dowódcę sonderkommando. Będą wykonywali pańskie polecenia. – Christopher podążył za Breitnerem przez dziedziniec, na którym ludzie zbili się w wielką, pobrzmiewającą językiem polskim i jidysz, grupę. Dzięki zachowaniu esesmanów, którzy dla przybyłych na dziedziniec byli uprzejmi i powitali ich uśmiechami, a z niektórymi nawet dyskutowali albo żartowali, nastrój więźniów wyraźnie się poprawił. Strażnicy kierowali nimi niczym ruchem drogowym i bez zakłóceń prowadzili przez dziedziniec. Jeden z esesmanów poklepał starszego mężczyznę po plecach. Ludzie szemrali między sobą. Nadal wydawali się nerwowi i podejrzliwi. Friedrich oraz pozostali oficerowie gdzieś zniknęli. Breitner zaprowadził Christophera do kilkunastu ustawionych w szeregu członków sonderkommando. Na czele stał wysoki, przystojny mężczyzna.
– To Jan Schultz, szef jednostki sonderkommando pracującej w krematorium – wyjaśnił Breitner. Christopher pamiętał, żeby nie wyciągać ręki na powitanie. – Przejrzą mienie zostawione przez więźniów, a potem przekażą je nam.
– Bardzo dobrze – odrzekł Christopher, spoglądając na ustawionych w szeregu i patrzących prosto przed siebie mężczyzn. Większość miała siniaki na twarzach. – Pracujcie ciężko, a zostaniecie nagrodzeni – dodał.
Ktoś zaczął przemawiać do zebranych za nim ludzi. Tłum zamilkł. Wszystkie oczy zwróciły się na Friedricha, który, z dwoma innymi oficerami, stanął na pace ciężarówki.
– Przybyliście tutaj, do Auschwitz-Birkenau, jako ważny tryb wojennej machiny Trzeciej Rzeszy – zaczął Friedrich. – Przybyliście tutaj pracować. Wasza praca jest niemal tak samo ważna, jak wysiłki dzielnych żołnierzy, którzy każdego dnia ryzykują życie na froncie. Wszyscy, którzy będą chcieli pracować, mogą liczyć na bezpieczeństwo i jedzenie. – Friedrich przemawiał do tłumu po niemiecku i choć większość zdawała się go rozumieć, to obok ciężarówki stał członek sonderkommando, który tłumaczył jego słowa na polski.
Głos zabrał oficer stojący na lewo od Friedricha.
– Macie za sobą męczącą podróż. Jesteście cenni dla tego obozu i Rzeszy. Po pierwsze i przede wszystkim, chcemy mieć pewność, że jesteście zdrowi i chętni do pracy. W związku z tym wymagamy, żebyście wzięli prysznic i przeszli odkażanie. To bardzo ważne dla waszego zdrowia i dobrego samopoczucia. Nie możemy tolerować żadnych infekcji wśród robotników. – Ludzie w tłumie uśmiechali się, mocniej przytulając dzieci. Na ich obliczach ponownie zagościło życie, światło nadziei rozproszyło podejrzliwość. – Po prysznicu na każdego będzie czekała miska gorącej zupy – kontynuował.
Następnie trzeci oficer wystąpił naprzód. Wskazał na człowieka stojącego z przodu tłumu.
– Ty tam, tak, ty, czym się trudnisz? – Mężczyzna był stolarzem. – O, i bardzo dobrze, potrzebujemy stolarzy – odparł oficer. – Będziesz bardzo pożyteczny. A ty?
– Jestem lekarzem – odpowiedział kolejny mężczyzna.
– Doskonale, w obozowym szpitalu potrzebujemy lekarzy. – Przerwał i powiódł wzrokiem po tłumie. – Jeżeli jest wśród was więcej lekarzy lub pielęgniarek, proszę nie zapomnieć zgłosić się do mnie po prysznicu, a ja dopilnuję, żeby umieszczono was tam, gdzie wasze umiejętności są najbardziej potrzebne.
Po chwili ponownie przemówił Friedrich.
– Potrzebujemy lekarzy, dentystów, pielęgniarek, mechaników, hydraulików, elektryków i rzemieślników wszelkich fachów. Potrzebujemy również niewykwalifikowanych robotników. Wszyscy otrzymają dobrze płatną pracę. Wszyscy są ważni dla Rzeszy i naszej walki z bolszewickim zagrożeniem. A teraz, proszę, udajcie się ku wejściu do przebieralni, tam strażnicy pokierują was dalej. W środku upewnijcie się, że powiesiliście ubrania na ponumerowanych haczykach i zapamiętajcie te numery, ponieważ będą później potrzebne. Mamy tylko jedną przebieralnię i obie płcie muszą się nią dzielić. Przepraszam za tę sytuację, jesteśmy właśnie w trakcie poprawy tego stanu rzeczy. 
Ludzie weszli stłoczeni do budynku z płaskim dachem, po czym udali się do przebieralni. Mieli uśmiechnięte, uspokojone twarze. Christopher ponownie zauważył kobietę w niebieskiej chuście. Jej oblicze przepełniał żal i rezygnacja, wyglądała inaczej niż pozostali.
Gdy wszyscy zniknęli za drzwiami, do środka weszli członkowie sonderkommando i Christopher. Ludzie się rozbierali, a następnie składali ubrania w kupki, które umieścili pod zawieszonymi na ponumerowanych haczykach płaszczami. Sonderkommando powtórzyło instrukcje wydane przez oficerów stojących na płaskim dachu budynku, tym razem w ich ojczystym języku. Wszyscy dostosowali się bez najmniejszego oporu i cienia sprzeciwu. Christopher przeszedł pomiędzy rzędami ludzi, ale po chwili wyszedł na zewnątrz. Nie chciał pogłębiać ich zażenowania koniecznością rozbierania się na oczach obcych. Poczuł głęboką ulgę. 
Selekcja była prawdziwym koszmarem, mordy na stacji nieopisanym horrorem, ale przynajmniej już po wszystkim – pomyślał, wychodząc na niemal już pusty dziedziniec.
Stanął na środku placu, biorąc głęboki oddech. I wtedy zauważył esesmanów na dachu budynku. Oficerowie gdzieś zniknęli. Esesmani trzymali metalowe pojemniki, mieli na twarzach maski gazowe. Zmroziło mu krew w żyłach. 
To niemożliwe, nie mogą tego zrobić, nie po tym, co powiedzieli. 
Stłumił chęć pobiegnięcia do środka i ostrzeżenia więźniów. Nie mógł nic zrobić. Nie mógł zmienić tego, co zaraz miało się wydarzyć. Ogarnęła go trwoga. Rozejrzał się po dziedzińcu, by upewnić się, że nikt go nie widzi. Esesmani w maskach wyglądali jak ludzkie owady uwijające się na dachu niczym mrówki. Zdjęli osłony z wąskich metalowych kominów krematorium i wsypali do środka zawartość pojemników. Po chwili rozległy się krzyki – setki głosów krzyczały jednocześnie, a jednak dało się je odróżnić. Przebijały się przez grube warstwy cegieł i betonu. Na dziedziniec wjechały ciężarówki na wstecznym biegu. Kierowcy zwiększyli obroty silników, żeby zagłuszyć dochodzące z budynku wycie. Ale on nadal je słyszał.
Przechodzący obok esesman uśmiechnął się.
– Z tych pryszniców to chyba leje się za gorąca woda – zauważył. – Żydom się nie podoba.
Esesman poszedł w swoją stronę, a Christopher robił, co mógł, żeby się opanować. Zachowanie spokoju kosztowało go tyle wysiłku, że cały zdrętwiał. Miał wrażenie, że mundur stał się jego drugą skórą. Zaczął pocierać ramiona otwartymi dłońmi. Gdy pochylił głowę, spadła mu czapka. Krzyki nadal trwały, choć były już bardziej stłumione. Próbował myśleć o Jersey, o Rebecce, o ich pierwszym spotkaniu, o wszystkim, byle nie o tym. Zastanawiał się, czy się nie spóźnił, czy nie podzieliła już losu tych ludzi. Jeżeli nie żyje, to co mu pozostało?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku, będzie nam bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Copyright © 2014 Kobiece Recenzje , Blogger