Walcząc o odkupienie - Fragment powieści
– Hej, Kendall! – zawołał Jake.
Ryan odwrócił się i pokazał mu palec wskazujący. Jake nie mógł się zamknąć przez całe popołudnie. Ryan próbował go ignorować, ale Jake jest nieustępliwym sukinsynem. Zawsze taki był.
Jake pokręcił szyderczo głową.
– Tylko na tyle cię stać, stary?
Ryan zachichotał i zawrócił, podążając dalej za dowódcą ich oddziału, Paulem „Montym” Montgomerym. Idąc wzdłuż pakistańskiej granicy narzucił szybkie tempo. Monty potrafił wzbudzić zaufanie w każdym żołnierzu. Był wysportowany, do-świadczony, miał niezwykłą intuicję i wielokrotnie wykazał się pod ostrzałem. Potrafił natychmiast podjąć decyzję – nieważne, czy chodziło o ostrzał, obronę, parcie naprzód czy odwrót – to dodawało żołnierzom odwagi.
Byli w terenie od dwudziestu pięciu długich dni. Właśnie koń-czyli ostatni patrol przed powrotem do bazy. Ich oddział SASR został wysłany na zwiad. Zdobywanie informacji o talibach w górach na wschodzie Afganistanu zawsze wiązało się z nie-bezpieczeństwem.
Powietrze było suche i gorące, góry skaliste, a w dodatku jak wrzód na dupie, jeśli chciało się pod osłoną nocy odnaleźć drogę. I jeszcze ten pył – kurwa, był wszędzie. Ryan miał go we włosach, na ubraniu, a nawet w rowku między pośladkami, przez co wyprawa stawała się jeszcze większą udręką.
– Czy tylko na tyle mnie stać? – Ryan uniósł brwi, utrzymując wraz z Jakiem mordercze tempo. – Na razie powinno ci wystarczyć.
– Potrzeba mi czegoś więcej. Czegoś do żarcia i picia.
Jak gdyby w odpowiedzi rozległ się odgłos – Ryanowi zaburczało w brzuchu. Dwa dni temu zmniejszono racje żywnościowe, pozostało mu więc jedynie odsuwać od siebie myśli o smakowitych stekach czy frytkach.
– Nie rozmawiajmy o jedzeniu.
– Monty, daleko jeszcze do strefy ewakuacji? – zapytał Jake. – Dwa kilosy – odpowiedział dowódca. Pomimo głodu i zmęczenia cała brygada zachowywała czujność. Ich największym koszmarem była myśl, że w trakcie przeprowadzania manewru mogą odnieść obrażenia lub zginąć. Było to po prostu nie do po-myślenia, ale takie rzeczy się zdarzały, a wówczas determinacja Ryana jeszcze bardziej rosła. Żołnierzom nie chodziło tylko o samą wojnę – walczyli także za tych, których stracili.
– Dam radę – oznajmił Jake. – Ale nie wiem, co z Kendallem. Nie wygląda najlepiej. Może lepiej się zatrzymać, żeby mógł się zdrzemnąć.
Ryana bolały już plecy od ciężkiego plecaka. Odwrócił się i przewrócił swymi ciemnobrązowymi oczami.
Jake wyszczerzył zęby, których biel kontrastowała z kamuflażem twarzy. Był przystojniakiem. Miał zmierzwione blond włosy, zielone oczy i hollywoodzki uśmiech. Jednak była to tylko przykrywka. Jake był twardym draniem, który w małym palcu miał więcej determinacji niż cała reszta frajerów, którzy przeszli rekrutację do SASR. Był od nich szybszy, silniejszy i o wiele lepiej strzelał.
– Dobra, dupku – wymamrotał Ryan. – Ale może przestaniesz się gapić na moją dupę i skupisz się na cholernym terenie?
Nagle ciszę przerwał głośny łomot, a ktoś bąknął pod nosem „kurwa”. Odwrócili się i wybuchnęli śmiechem z powodu snaj-pera Chrisa Gallowaya, którego ręce, dłonie i kolana krwawiły od ostrych kamieni. Stał i otrzepywał ręce.
– Pierdolcie się – odezwał się z żałosnym uśmiechem.
– Chryste, nie gadaj o pierdoleniu. Ruchać mi się chce – jęczał Kyle.
– Brooks, jesteś chory – odpowiedział mu Jake.
Kyle wyszczerzył się i złapał za krocze.
– Nie bardziej niż ty.
Ryan przez jakiś czas nie zwracał na nich uwagi i skupił się na marszu. Wtedy głos Jake’a znów wypełnił ciszę.
– Po powrocie pogadam z Fin przez Skype’a. Powinieneś się z nią przywitać, Kendall. Nigdy tego nie robisz.
Kiedy usłyszał imię siostry Jake’a, poczuł znajome ukłucie bólu, ale szybko odepchnął je od siebie.
– Po chuj miałbym to robić? Siedzisz na Skypie tyle, że starczy dla nas wszystkich… – Pokręcił głową. – Trajkoczesz jak pieprzona dziewczyna.
Ryan nie miał zamiaru rozmawiać z Finlay Tanner i usiłował zrobić wszystko, żeby tak pozostało. Minęło sześć niemożliwie długich lat, odkąd odszedł z jej życia. Mimo że od tego czasu się nie widzieli, stale o niej myślał. Bolesna tęsknota za nią z każ-dym dniem coraz bardziej mu doskwierała. Sam wybrał życie w samotności i zmusił się do niego. Odkąd sięgał pamięcią, marzył, by zostać żołnierzem, tak jak jego dziadek. Po prostu było to tak naturalne, jak mruganie czy oddychanie. To marzenie nadawało jego życiu sens i nic nie mogło mu stanąć na drodze. Fin niemal się to udało, o czym Ryan nie miał pojęcia do czasu, gdy było prawie za późno.
Ryan odwrócił się i pokazał mu palec wskazujący. Jake nie mógł się zamknąć przez całe popołudnie. Ryan próbował go ignorować, ale Jake jest nieustępliwym sukinsynem. Zawsze taki był.
Jake pokręcił szyderczo głową.
– Tylko na tyle cię stać, stary?
Ryan zachichotał i zawrócił, podążając dalej za dowódcą ich oddziału, Paulem „Montym” Montgomerym. Idąc wzdłuż pakistańskiej granicy narzucił szybkie tempo. Monty potrafił wzbudzić zaufanie w każdym żołnierzu. Był wysportowany, do-świadczony, miał niezwykłą intuicję i wielokrotnie wykazał się pod ostrzałem. Potrafił natychmiast podjąć decyzję – nieważne, czy chodziło o ostrzał, obronę, parcie naprzód czy odwrót – to dodawało żołnierzom odwagi.
Byli w terenie od dwudziestu pięciu długich dni. Właśnie koń-czyli ostatni patrol przed powrotem do bazy. Ich oddział SASR został wysłany na zwiad. Zdobywanie informacji o talibach w górach na wschodzie Afganistanu zawsze wiązało się z nie-bezpieczeństwem.
Powietrze było suche i gorące, góry skaliste, a w dodatku jak wrzód na dupie, jeśli chciało się pod osłoną nocy odnaleźć drogę. I jeszcze ten pył – kurwa, był wszędzie. Ryan miał go we włosach, na ubraniu, a nawet w rowku między pośladkami, przez co wyprawa stawała się jeszcze większą udręką.
– Czy tylko na tyle mnie stać? – Ryan uniósł brwi, utrzymując wraz z Jakiem mordercze tempo. – Na razie powinno ci wystarczyć.
– Potrzeba mi czegoś więcej. Czegoś do żarcia i picia.
Jak gdyby w odpowiedzi rozległ się odgłos – Ryanowi zaburczało w brzuchu. Dwa dni temu zmniejszono racje żywnościowe, pozostało mu więc jedynie odsuwać od siebie myśli o smakowitych stekach czy frytkach.
– Nie rozmawiajmy o jedzeniu.
– Monty, daleko jeszcze do strefy ewakuacji? – zapytał Jake. – Dwa kilosy – odpowiedział dowódca. Pomimo głodu i zmęczenia cała brygada zachowywała czujność. Ich największym koszmarem była myśl, że w trakcie przeprowadzania manewru mogą odnieść obrażenia lub zginąć. Było to po prostu nie do po-myślenia, ale takie rzeczy się zdarzały, a wówczas determinacja Ryana jeszcze bardziej rosła. Żołnierzom nie chodziło tylko o samą wojnę – walczyli także za tych, których stracili.
– Dam radę – oznajmił Jake. – Ale nie wiem, co z Kendallem. Nie wygląda najlepiej. Może lepiej się zatrzymać, żeby mógł się zdrzemnąć.
Ryana bolały już plecy od ciężkiego plecaka. Odwrócił się i przewrócił swymi ciemnobrązowymi oczami.
Jake wyszczerzył zęby, których biel kontrastowała z kamuflażem twarzy. Był przystojniakiem. Miał zmierzwione blond włosy, zielone oczy i hollywoodzki uśmiech. Jednak była to tylko przykrywka. Jake był twardym draniem, który w małym palcu miał więcej determinacji niż cała reszta frajerów, którzy przeszli rekrutację do SASR. Był od nich szybszy, silniejszy i o wiele lepiej strzelał.
– Dobra, dupku – wymamrotał Ryan. – Ale może przestaniesz się gapić na moją dupę i skupisz się na cholernym terenie?
Nagle ciszę przerwał głośny łomot, a ktoś bąknął pod nosem „kurwa”. Odwrócili się i wybuchnęli śmiechem z powodu snaj-pera Chrisa Gallowaya, którego ręce, dłonie i kolana krwawiły od ostrych kamieni. Stał i otrzepywał ręce.
– Pierdolcie się – odezwał się z żałosnym uśmiechem.
– Chryste, nie gadaj o pierdoleniu. Ruchać mi się chce – jęczał Kyle.
– Brooks, jesteś chory – odpowiedział mu Jake.
Kyle wyszczerzył się i złapał za krocze.
– Nie bardziej niż ty.
Ryan przez jakiś czas nie zwracał na nich uwagi i skupił się na marszu. Wtedy głos Jake’a znów wypełnił ciszę.
– Po powrocie pogadam z Fin przez Skype’a. Powinieneś się z nią przywitać, Kendall. Nigdy tego nie robisz.
Kiedy usłyszał imię siostry Jake’a, poczuł znajome ukłucie bólu, ale szybko odepchnął je od siebie.
– Po chuj miałbym to robić? Siedzisz na Skypie tyle, że starczy dla nas wszystkich… – Pokręcił głową. – Trajkoczesz jak pieprzona dziewczyna.
Ryan nie miał zamiaru rozmawiać z Finlay Tanner i usiłował zrobić wszystko, żeby tak pozostało. Minęło sześć niemożliwie długich lat, odkąd odszedł z jej życia. Mimo że od tego czasu się nie widzieli, stale o niej myślał. Bolesna tęsknota za nią z każ-dym dniem coraz bardziej mu doskwierała. Sam wybrał życie w samotności i zmusił się do niego. Odkąd sięgał pamięcią, marzył, by zostać żołnierzem, tak jak jego dziadek. Po prostu było to tak naturalne, jak mruganie czy oddychanie. To marzenie nadawało jego życiu sens i nic nie mogło mu stanąć na drodze. Fin niemal się to udało, o czym Ryan nie miał pojęcia do czasu, gdy było prawie za późno.
Super fragment. Wpisuję książkę na swoją listę.
OdpowiedzUsuń