Wiedźma morska - Sarah Henning (PATRONAT MEDIALNY)

Wiedźma morska - Sarah Henning (PATRONAT MEDIALNY)

„Wszyscy znają koniec tej opowieści. Syrena, książę, pocałunek prawdziwej miłości. Lecz przedtem była trójka przyjaciół – jedna z nich wzbudzała strach, drugi pochodził z rodziny królewskiej, a trzecia nie żyła.

Po tym, jak jej najlepsza przyjaciółka, Anna, utonęła, Evie stała się wyrzutkiem w swoim małym rybackim miasteczku. Dziwolągiem. Przekleństwem. Wiedźmą.

Przy brzegu zaczyna pojawiać się dziewczyna niezwykle podobna do Anny, i, mimo jej zaprzeczeń, Evie jest przekonana, że jej przyjaciółka wciąż żyje. Że jej magia okazała się nie być tak bezużyteczna, jak się wydawało. Dlatego gdy obie dziewczyny wpadają w oko – i skradają serca – dwóm czarującym książętom, Evie wierzy, że w końcu ma szansę żyć długo i szczęśliwie.

Niemniej jednak jej przyjaciółka skrywa tajemnicę. Nie może zostać w Havnestadzie ani poruszać się na dwóch nogach, chyba że Evie znajdzie sposób, by jej pomóc. Teraz Evie zrobi wszystko, aby uratować człowieczeństwo swojej przyjaciółki oraz serce swojego księcia, w którym drzemie potęga jej magii, jej oceanu oraz jej miłości, aż w końcu zbyt późno odkryje prawdę, jaka kryje się za zawartą przez nią umową.”

„Wiedźma morska” to powieść, która wywarła na mnie duże wrażenie i podejrzewam, że przez długi czas o niej nie zapomnę. Po przeczytaniu opisu myślałam, że będzie to książka jakich wiele, ckliwy, przewidywalny romans o nastolatkach z elementami fantastyki w tle. Jednak już po przeczytaniu kilkudziesięciu stron zrozumiałam, że byłam w dużym błędzie, bo ta historia zaskakiwała mnie prawie na każdej stronie i śmiało mogę napisać, że dzięki niej moja czytelnicza dusza zaliczyła powiew literackiej świeżości. Ta książka jest w stu procentach nieprzewidywalna i naprawdę nie ma po co snuć domysłów, bo i nie domyślicie się ile zawirowań i zaskakujących wydarzeń zaplanowała dla bohaterów autorka. Samo zakończenie było dla mnie totalnym szokiem i ze szczęką na podłodze czytałam ostatnie strony. To bezsprzecznie świetna i wciągająca historia, która trzyma w napięciu do ostatniej strony. Oczywiście to także książka, w której pojawia się wątek romantyczny, który mimo tego, że jest ważny, to jest jednak jakby tłem dla wszystkich innych wydarzeń. Poza tym książkę czyta się w zastraszająco szybkim tempie, ale to nic dziwnego, bo w fabułę idzie się wkręcić na maksa i jak najszybciej chce się poznać wszystkie sekrety i tajemnice, które skrywają bohaterowie. 

Na samym początku wydaje się, że główna bohaterka jest tylko jedna, bo to od niej zaczyna się cała historia. Jednak im dalej czytałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że głównym bohaterem w tej książce jest każdy. Bo choć w szczególności wszystko dotyczyło Evie, to jej przyjaciele i nieprzyjaciele, byli niezwykle ważni i bez nich nic nie byłoby takie, jak być powinno. Każdy z nich miał swoje pięć minut i każdy na koniec pokazał swoją prawdziwą twarz. Niektórzy z nich byliby świetnymi aktorami, tak dobrze potrafili grać. Każdy z bohaterów będzie w Was wzbudzał wiele skrajnych emocji, jednych polubicie, innych wręcz odwrotnie, ale przecież właśnie o to chodzi, by każda postać była inna i by wzbudzała w czytelniku wiele różnych od siebie emocji.

Polecam Wam tę powieść z czystym sumieniem, bo to po prostu książka niezwykła. Według mnie historia w niej zawarta jest rewelacyjna, idealna i dopracowana w najdrobniejszym szczególe. To książka przepełniona emocjami tymi pozytywnymi, ale i negatywnymi. To piękna opowieść o przyjaźni, pierwszej miłości, poświęceniu, zemście i śmierci. Mnie autorka kupiła tą historią i na pewno przeczytam inne jej książki, które ukażą się na naszym rynku wydawniczym. Poza tym wcale bym się nie obraziła, gdyby pojawiła się kolejna część Wiedźmy…

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.
Pozwól się kochać - Abbi Glines

Pozwól się kochać - Abbi Glines

„Dwa lata temu Riley uciekła z miasta. Oskarżając Rhetta o gwałt, została uznana za kłamczuchę i nie miała innego wyboru niż wyjazd.

Teraz wraca razem z córką, żeby pomóc w opiece nad chorą babcią. Jednak miasto wciąż nie zapomniało o swojej nienawiści, a ona pamięta, jak ją potraktowali, kiedy najbardziej ich potrzebowała.

Pewnego dnia przystojny Brady podwozi do domu Riley i jej córkę Bryony, które w czasie burzy utknęły na poboczu drogi. Nie robi tego ze względu na dziewczynę, lecz z powodu jej córeczki.

Po tej krótkiej przejażdżce chłopak zaczyna kwestionować wszystko, co do tej pory uważał za prawdę.

Czy Brady mógłby uwierzyć Riley i zaryzykować utratą wszystkiego?”


Moje kolejne spotkanie z twórczością Abbi Glines mogę zaliczyć do udanych. Kolejny tom z serii The Field Party zapewnił mi kilkugodzinną rozrywkę i dostarczył sporą dawkę emocji. Mimo że książka jest bardzo przewidywalna i miejscami cukierkowa, to historia Riley oraz Brady’ego pochłania bez reszty. Ja odłożyłam książkę dopiero po przeczytaniu ostatniej strony i nie żałuję żadnej minuty spędzonej z tą dwójką bohaterów. To przepiękna historia o prawdziwej młodzieńczej miłości, której nie ominą, przeciwności i kłody rzucane przez los. 

Bardzo spodobała się mi kreacja bohaterów, stworzona przez autorkę. Od razu ich polubiłam i razem z nimi przeżywałam ich radości oraz smutki. Narracja prowadzona jest naprzemiennie, więc raz poznajemy myśli Riley, a innym razem Brady’ego, a to jest to, co uwielbiam w czytanych powieściach, bo lubię poznawać punkt widzenia każdego z głównych bohaterów.

Riley to dziewczyna, która w swoim krótkim życiu przeszła wiele. Zgwałcona i odrzucona przez sąsiadów, musiała wraz z rodzicami wyjechać z rodzinnego miasta. Gdy powraca po kilku latach, nadal nie jest jej łatwo, gdyż wszyscy pamiętają wydarzenia z przeszłości oraz to, że oskarżyła „cudownego chłopaka” o gwałt. Jednak jest jedna osoba, która ma w nosie, to co myślą inni i zaprzyjaźnia się z dziewczyną. Brady z każdym dniem staje się dla niej coraz ważniejszy i szybko zbliżają się do siebie. Tylko, czy ten związek ma szanse na przetrwanie? Ponadto i w życiu Brady’ego dochodzi do niemiłych wydarzeń i chłopak będzie potrzebował wsparcia ukochanej dziewczyny. Jeżeli jesteście ciekawi, jak potoczy się ich historia, to koniecznie musicie sięgnąć po tę książkę, bo ja już więcej nic Wam nie napiszę. ;) 

Abbi Glines potrafi niesamowicie zaciekawić czytelnika, jej styl jest prosty, lekki oraz niezmiernie przyjemny w odbiorze. I to właśnie przez ten lekki styl, jej książki są przeze mnie pochłaniane w kilka godzin. Tak również było w przypadku „Pozwól się kochać”, powieść została odłożona na półkę, dopiero gdy dotarłam do ostatniej strony. I choć fabuła książki nie jest zbytnio skomplikowana i możemy przewidzieć zakończenie, to autorka z premedytacją, co jakiś czas rzuca naszym bohaterom przysłowiowe kłody pod nogi. W tej części wiele dzieje, jest wiele smutku oraz bólu, ale także pojawia się radość, śmiech oraz oczywiście miłość, która potrafi wyleczyć niejedną okaleczoną duszę, a obumarłe serce przywrócić do życia, by zabiło mocniej dla tej jednej ukochanej osoby. 

Polecam Wam tę książkę z czystym sumieniem, bo historia w niej zawarta, jest fajną odskocznią od codziennej rzeczywistości.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Pascal.
Autorzy polecają - Marzec

Autorzy polecają - Marzec

Do przeczytania książki zachęcił mnie wielki baner na portalu LubimyCzytać. Czerwona okładka zapadła mi w pamięć i zapisałam Setną Królową na swoją listę must read. Muszę przyznać, że od pewnego czasu popadłam w swego rodzaju kryzys czytelniczy. Wszystkie książki, po które sięgałam w ostatnim czasie, nie były w stanie mnie przy sobie zatrzymać, zaintrygować. Nudziły powtarzalnością schematów, mało zaskakującą fabułą i długimi opisami przemyśleń bohaterów, które po prostu się powtarzały. Aż w końcu natknęłam się na… Setną Królową i zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Kryzys minął. Już od pierwszych stron wiedziałam, że doczytam tę książkę do końca.

Kilka słów o fabule:

Dziewczęta, wychowane pod kloszem zakonu, nigdy nie widziały wcześniej mężczyzn. Ogromne poruszenie budzi więc pojawienie się orszaku, z którym przybył radża. Młode kobiety muszą stanąć do pojedynku o tytuł.
Śledząc losy bohaterki, miałam przed oczami całą feerię barw indyjskiego świata, intensywnie kolorowe połyskujące sari, pachnące jaśminem ogrody, miękkie jedwabne poduszki.

Mamy tutaj niezwykle charyzmatyczną, waleczną wojowniczkę, delikatny wątek miłosny, dużo akcji i nutkę fantastyki. Czytając, byłam trochę oburzona, tym jak traktuje się kobiety i muszę przyznać, że bardzo przywiązałam się do głównej bohaterki. Chociaż od razu odgadłam tajemnicę jej tajemnicę, autorce w jednym miejscu udało się mnie porządnie zaskoczyć. Miło spędziłam czas i wyczekuję kolejnych części.

Myślę, że książka może spodobać się fankom Buntowniczki z pustyni, Okrutnego Księcia, Dworów, Griszy i oczywiście Dotyku Północy. Polecam z czystym sumieniem!
Adelina Tulińska


„Sponsor” to najnowsza książką Kasi Haner, która zaskoczyła mnie całkowicie. Czytałam już wszystkie książki Kasi, ale ta jest zupełnie czymś innym niż się spodziewałam. Połknęłam dwa tomy w dwa dni. Poza jak zawsze ogromną dozą emocji i dramatu, oraz ciekawymi postaciami, mogłam z zadowoleniem  podziwiać rozwój kunsztu pisarskiego u autorki. Kasia z każda książką jest coraz lepsza, a „Sponsor” jest tego dowodem. Poza „Zapomnij o mnie” jak dla mnie od dziś to jej najlepsza pozycja i niecierpliwe czekam na kolejne!
Anna Crevan Sznajder http://crevan.com.pl/ 


Będę szczera, saga o której chcę opowiedzieć została mi polecona. Nie sięgnęłabym po nią z całą pewnością czytając zapowiedź na okładce. Już sam początek  „W 1890 roku…” wzbudzał we mnie skrajne emocje. Jak wiele bym straciła! Jakże ślepa byłam odkładając podobne lektury.

Saga Lucyny Olejniczak  opowiada o pokoleniu kobiet z ulicy Grodzkiej. Zaczyna się właśnie w 1890 roku i chyba najbardziej gra na emocjach. Zamożny aptekarz,  cieszący się dobrą opinią w zakamarkach swego domu staje się potworem. Jego upodobania seksualne nawet w dzisiejszych czasach wzbudzają wstręt, obrzydzenie i zdziwienie społeczeństwa. Z jednego z takich nazwijmy to „związków” ze służącą Hanką, rodzi się Wiktoria. W wyniku komplikacji poporodowych umiera jej matka rzucając klątwę na całą rodzinę aptekarza Franciszka Bernata i jego dzieci. Umiera w przeświadczeniu, że wraz z nią umiera jej dopiero co urodzona Wiktoria. Jednak ta zostaje podrzucona do żony  aptekarza, która w tym samym czasie rodzi po raz kolejny martwe dziecko.

Wiktoria poniewierana przez toksycznego ojca  odnajduje oparcie w żonie aptekarza, Klementynie, myśląc że to jej matka. Klementyna jednak umiera przy trudnym porodzie bliźniaków, prosząc aby Wiktoria opiekowała się braćmi. To pierwszy plon rzuconej klątwy. Wiktoria wyrasta na piękną, mądrą i dobrą kobietę, o której względy walczy znaczne grono chłopców. Ta jednak, nieszczęśliwie zakochana wyjeżdża do Francji, w celu naprawienia błędów nie żyjącego już ojca. Pada tam  w sidła francuskiego żigolaka, któremu rodzi córkę, Matyldę.

Autorka delikatnie przeprowadza nas przez trudny okres pierwszej  wojny światowej, gdzie czuć ogromną miłość do Krakowa. Wyczuwalna atmosfera, niemal pozwalał kroczyć wraz z bohaterami po krakowskich uliczkach.

Matylda, to typ bojowniczki. Odstaje od rodzinnej tradycji prowadzenia apteki i postanawia zostać aktorką. Przy łożu śmierci matki dowiaduje się prawdy o jej poczęciu. Świadoma teraz swojej przeszłości, postanawia spotkać się ze swoim prawdziwym ojcem, jednak zawsze coś lub ktoś staje jej na drodze. Czar rzuconej klątwy, nie pozwala zapomnieć o niepowodzeniach potomków Bernata. Matylda nadal pozostaje współwłaścicielką apteki, jednak   prowadzona marzeniami aktorki, zostaje zwabiona w sidła szajki przemytu „żywego towaru”. Zrozpaczona, zawiedziona i oszukana Mati postanawia pomóc w rozwikłaniu zagadki przemytu kobiet, w którym to nieświadomie wzięła udział jej przyjaciółka. Kobieta wraz z ukochanym wyrusza do Niemiec, gdzie trop uprowadzonej Melani kończy się. Tu zaś autorka wrzuca nas w otchłań zaślepienia ludzi w samego Hitlera. Uwielbienie jakim darzyło go  tysiące osób, można sobie wyobrazić, poprzez  wspaniale przestawiony Berlin w 1938 roku. Niemal czuć powiew chorągwi ze swastyką. Matylda tuż przed wojną dowiaduje się, że jest w ciąży. Ze związku pełnego miłości rodzi się Weronika. Jednak klątwa ociera się o kolejne pokolenie rozdzielając młodych małżonków.  Matylda ciężkie chwile niesione przez okres drugiej wojny światowej, przetrwała tylko dzięki miłości i nadziei na lepsze jutro. Utwierdza się w przekonaniu, że jest tak samo silna jak jej matka Wiktoria, mimo kłopotów jakie przynoszą jej powojenne lata.

Losy Weroniki opowiedziane są w tomie pt Emilia, to zapewne zapowiedź kolejnego tomu, dlatego autorka rozwija wątek córki Mati. Tym razem zostajemy przeniesieni w  lata bardziej współczesne, bo od pięćdziesiątych po niemal siedemdziesiąte.  Początkowo w pięknym Paryżu, później zaś wracamy do dobrze znanego już nam Krakowa. Weronika jak wszystkie kobiety z ulicy Grodzkiej jest bardzo silną osobowością. Sprzeciwia się wszystkim i wszystkiemu, poślubiając nieakceptowanego przez rodzinę człowieka.  Z trudnego związku rodzi dwoje dzieci, syna i córkę Emilię. 

Lucyna Olejniczak przeplata wątki bohaterów z polityczną atmosferą tamtejszych lat. Klątwa ociera się o każde pokolenie, zbiera ze sobą spore żniwo.  Niby nikt w nią nie wierzy, jednak słowa Hanki wypowiedziane na „łożu śmierci” (bo ciężko łożem nazwać piwniczne zakamarki), czuć na ramieniu niczym oddech diabła.

Wspaniała saga od której nie można się oderwać. Wiem, że mając zobowiązania do Wydawnictwa sama powinnam pisać kolejną powieść, ale nie mogłam odłożyć tej książki, potem drugiej, trzeciej … dopóki nie dowiedziałam się co dalej. Teraz autorka zostawia mnie z niedosytem o dalsze losy Emilki. Polecam.
Anita Scharmach
Drwal. Miłość, która narodziła się z natury - K.N.Haner - FRAGMENT PRZEDPREMIEROWY

Drwal. Miłość, która narodziła się z natury - K.N.Haner - FRAGMENT PRZEDPREMIEROWY

Rozdział 1 

Kilka miesięcy wcześniej...

Każdy dzień zaczynał się tak samo jak zwykle. Rano poszedłem nakarmić psy, wypuściłem je z kojca, a następnie pojechałem do miasta. Lato było upalne, więc najważniejszym punktem na mojej liście były butle z wodą zdatną do picia bez przegotowania. Wiedziałem jednak, że niedługo nadejdą gwałtowne opady, a wtedy znowu na kilka dni zostanę odcięty od świata, i to... To odpowiadało mi najbardziej. Lubiłem swoją samotnię, bo czułem, że to jedyne miejsce na całym świecie, w którym mogę być sobą. W którym nikt mnie nie ocenia. Nikt mi nie przeszkadza. W którym byłem ja, moje myśli, moje problemy. Moja przeszłość i przyszłość, którą niepewnie, ale małymi krokami budowałem. Nie chciałem, by ktokolwiek przeszkadzał mi w mojej egzystencji. Może to było samolubne, ale po prostu nie miałem najmniejszej ochoty na 

obcowanie z ludźmi. Ludźmi, których nie znałem i nie chciałem poznać. Nie po to rzuciłem wszystko, co miałem, by teraz do tego wrócić. Chciałem być sam. To była moja decyzja i mimo że byłem przekonany, że to raczej nigdy się nie zmieni, to nie zarzekałem się, że kiedyś nie zapragnę kolejnej zmiany. Teraz było mi dobrze, ale nie wiedziałem, co będzie za rok, dwa czy pięć lat. Zmiany są dla odważnych, a w tamtym momencie nie byłem ani odważny, ani żądny życiowych przygód. Miałem swój wymarzony dom na odludziu. Miałem psy, które były dla mnie jak rodzina. Miałem las, dzięki któremu rozwijałem swoją pasję. 

Moje rzeźby traktowałem wyjątkowo. Czułem, że każdej z nich oddaję kawałek swojej duszy. Że to nie są tylko pnie ściętego drzewa, którym nadaję przeróżne kształty. W nich tkwiły  historie. Nie rzeźbiłem przecież z wyobraźni. Znałem te twarze, które przypominały mi o różnych okresach mojego życia. Twarz matki, ojca, siostry. Twarz przyjaciela z dzieciństwa. Twarz kobiety, którą kiedyś kochałem. Twarz jej kochanka. Nie byłem naiwny i doskonale wiedziałem, że takie rzeczy przecież przydarzają się wielu osobom. Nie ja pierwszy i nie ostatni zostałem zdradzony. Nie ja pierwszy i nie ostatni nakryłem swoją kobietę na tym, że pieprzy się z innym facetem. Najwidoczniej jednak nie byłem aż taki zakochany, bo nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Nie było awantury. Nie miałem złamanego serca. Po prostu odszedłem, ale to wtedy zacząłem się zmieniać. Straciłem zaufanie do ludzi. Zacząłem się izolować. Tracić przyjaciół. Coś we mnie pękło i nie chodziło o to, że się nad sobą użalałem. Po prostu brzydziła mnie ta obłuda. Nienawidzę fałszu. Sztucznych uśmiechów, wymuszonych rozmów. Wolałem być sam, niż być taki jak inni. Nie chciałem brać udziału w wyścigu szczurów. Miałem dość głośnego, wiecznie zakorkowanego miasta, hałasu, chaosu. Byłem zmęczony, a w swojej samotni najlepiej poznawałem samego siebie. Pasowało mi to i od dawna nie myślałem o powrocie, choć kiedyś takie myśli pojawiały się w mojej głowie. Kontakt ze światem zapewniał mi wszechobecny dostęp do internetu. Nawet na moim odludziu miałem laptopa, z którego korzystałem, by pokazywać światu swoje rzeźby. Czasami nie byłem aktywny dłuższą chwilę, ale łapałem się na tym, że ciekawość wygrywała, i wtedy znowu logowałem się na swoje portale, uzupełniałem zdjęcia, czytałem komentarze. Uśmiechałem się pod nosem, gdy komuś się podobało. Od dawna rozważałem też uruchomienie sprzedaży swoich rzeźb, ale to wiązało się z potrzebą częstszego jeżdżenia do miasta, a na to nie miałem najmniejszej ochoty. 

Rozpakowałem zakupy i poszedłem za dom, by posadzić kolejne drzewko w zamian za te, które ściąłem poprzedniego dnia. Musiałem również przyciągnąć do swojej pracowni pień, by móc zacząć go obrabiać. Było jednak tak gorąco, że postanowiłem pracować dopiero wieczorem, gdy nieco się ochłodzi. Zdjąłem koszulkę, którą chwilę później porwał jeden z psów husky, i tyle było z mojego ulubionego T-shirtu. Nie miałem jednak serca złościć się na tę zgraję nieokiełznanych szczeniaków. Kochałem moje psy i dzięki nim czułem się tutaj bezpieczny. Bywały noce, że z lasu dochodziły różne dzikie i nieprzyjemne odgłosy natury, ale wtedy dwa dorosłe i sześć małych husky przypominało mi, że nic mi nie grozi. Posesja była ogrodzona i nawet, jeśli zakradł się jakiś dziki niebezpieczny zwierzak, to zapach psów go odstraszał. Codziennie rano mogłem za to podziwiać stado jeleni i saren, które pasły się w specjalnie przygotowanej do tego wiacie. Ptaki kąpały się w rynnach na ganku. To był mój raj i tam było mi najlepiej. 

Zawołałem psy, by dać im wody, gdy nagle usłyszałem dźwięk samochodu, który zbliżał się do domu. Wszystkie ruszyły w tamtą stronę, a ja za nimi. To nie był poniedziałek, a tylko wtedy odwiedzał mnie kurier. To był czwartek, najzwyklejszy czwartek. Wyszedłem zza rogu i ujrzałem auto, które jechało drogą prosto pod dom. Przypomniałem sobie, że nie zamknąłem bramy wjazdowej, ale teraz było już za późno, bo ktoś zupełnie obcy właśnie naruszał moją przestrzeń, która ograniczała się do kilku hektarów lasu. Skrzywiłem się i przybrałem obronną postawę. Spoważniałem, a moje psy od razu podbiegły do auta i praktycznie uniemożliwiły kierowcy podjazd pod sam dom. Przyjrzałem się uważnie i zdziwiłem się, bo za kółkiem siedziała kobieta. Nie wysiadała dłuższą chwilę, aż w końcu uchyliła okno i krzyknęła w moją stronę.

— Mógłby pan zabrać te psy? One mnie zjedzą! — Jej przerażony głos totalnie mnie rozbawił, ale nie dałem tego po sobie poznać. Ruszyłem w jej kierunku bardzo, bardzo powoli.

— Psy z natury nie jedzą ludzi — odpowiedziałem i zagwizdałem, by przywołać je do porządku. Kobieta najwidoczniej nadal nie czuła się bezpiecznie, bo nie wysiadła. Uchyliła okno nieco bardziej i dodała:

— Jeśli nie zamknie ich pan w jakimś kojcu, to nie wysiądę!

— To ich terytorium — powiedziałem i chciałem wrócić do domu, ale ona nagle zdecydowała się wysiąść. Otworzyła drzwi, a sześć małych husky „zaatakowało” jej nogi. Lizały ją, skakały, podgryzały, podczas gdy ona próbowała do mnie podejść. Zdążyłem dostrzec, że na stopach ma szpilki, których obcasy wbijały się w ziemię. Czekałem tylko na chwilę, w której jej twarz oblepi błoto, a stało się to dosłownie sekundę później. Kobieta ugrzęzła obcasem w ziemi i poleciała do przodu. Zdążyła krzyknąć, i to była jej jedyna reakcja obronna. Następnie wylądowała w błocie, a nad nią biegało stado szczeniaków. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdyż był to bardzo zabawny widok.

— Sio! Uciekaj! Zostaw! Zostaw to! — Próbowała odgonić psy, które zaczęły po niej skakać i lizać ją. Jeden z maluchów złapał zębami kawałek marynarki i rozdarł rękaw. Postanowiłem przerwać tę farsę, bo nie miałem zamiaru płacić odszkodowania za straty materialne. Gwizdnąłem i sięgnąłem po patyk, który rzuciłem daleko przed siebie. Wiedziałem, że to chociaż na chwilę odciągnie uwagę psów od tej nieszczęśniczki. Następnie podszedłem do kobiety i pomogłem jej wstać. Wyglądała na oszołomioną, ale pewnie i mocno chwyciła moje dłonie, by wygrzebać się z błota.

— O Boże... Prawie umarłam przez te psy! — stwierdziła, oddychając ciężko, i spojrzała na mnie. Jej wzrok zatrzymał się na wysokości mojej klatki piersiowej, a następnie sunął wyżej, aż do oczu. — A teraz jestem w niebie! — dodała i uśmiechnęła się szeroko. — Jestem Samantha...

— O Boże... — przerwałem jej. — To pani jest tą dziennikarką nękającą mnie mailami i wiadomościami na Facebooku! — skrzywiłem się i od razu miałem ochotę odwrócić się na pięcie i zamknąć w domu. Ta wariatka od kilku miesięcy próbowała spotkać się ze mną i przeprowadzić wywiad, a teraz, jakimś cudem, stała przede mną i nadal mocno ściskała moje dłonie, jakby nie mogła utrzymać równowagi. 

— Tak, to ja! Nie ma pan pojęcia, jak trudno było mi tutaj dotrzeć. To jakieś totalne zadupie... Znaczy odludzie! — Rozejrzała się w panice i lekko skrzywiła. — Znaczy... To środek lasu i droga taka wyboista — Po mojej minie widziała, że się pogrąża. — No i w ogóle... — dodała i w końcu mnie puściła, a następnie zrobiła dwa kroki w tył i znowu niemal nie wylądowała w błocie.

— Ma pani problemy z błędnikiem? — zapytałem.

— Nie, z szefem, bo jeśli nie przeprowadzę z panem tego wywiadu, to koniec mojego stażu! — przyznała. 

— A co mnie to obchodzi? — wywróciłem oczami i ruszyłem w kierunku domu, a ona za mną. Trajkotała jak katarynka. 

— Serca pan nie ma? Jechałam tu chyba pół dnia, prawie przejechałam dwa jelenie, które wyskoczyły mi na drogę, pana psy praktycznie zjadły mnie żywcem, a moja marynarka nadaje się do wyrzucenia. W dodatku wpadłam w błoto, śmierdzę i strasznie chce mi się pić, bo zapas kawy i wody skończył mi się już po dwóch godzinach jazdy!. — Obejrzałem się na nią i westchnąłem.

— Mam zaproponować pani szklankę wody? — zapytałem, choć nie miałem na to najmniejszej ochoty.

— A ma pan tu czystą wodę, a nie taką z kranu? No bo wie pan, mój żołądek może nie przeżyć rewolucji od lokalnej wody.

— Niestety, jest tylko kranówa — skłamałem, by się odczepiła, i zagwizdałem, by przywołać psy. Łudziłem się, że to skutecznie ją zniechęci. 

— Zaryzykuję — dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a ja dopiero wtedy uważnie jej się przyjrzałem. Była młoda, na pewno młodsza ode mnie, i pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to jej oczy, które wbrew wszystkiemu były pełne ciepła i bił z nich dziwny blask.

— W mojej naturze nie leży zapraszanie obcych ludzi do mojego domu — odpowiedziałem, a ona westchnęła cicho.

— Ja naprawdę stracę ten staż, gdy nie odpowie pan na moje pytania.

— A ile jest tych pytań? — Ciekawość wygrała.

— Sporo, ale mogę zadać tylko kilka — znowu uśmiechnęła się szeroko i nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale postanowiłem poświęcić jej tę krótką i nic nieznaczącą chwilę.

— Szklanka wody i pięć pytań — postawiłem warunek. 

— Naprawdę?! — Dziewczyna pisnęła i miałem wrażenie, że z radości chciała rzucić mi się na szyję, ale jedyne, co zrobiła, to ponownie zlustrowała mnie wzrokiem.

— Tak, ale tutaj. Nie zapraszam nikogo do środka — wyjaśniłem.

— A założy pan koszulkę? — zapytała, a ja zerknąłem na swoją nagą pierś.

— Jest gorąco, a ja jestem u siebie.

— Okej... — dziewczyna zaśmiała się. — Trochę mnie to rozprasza, ale dam radę!

— Jako dziennikarka powinna się pani zachowywać profesjonalnie.

— Postaram się! Ach, i proszę mi mówić po imieniu. Jestem Sam! — wyciągnęła do mnie dłoń. Na jej nadgarstku zabrzęczało chyba z dziesięć bransoletek. Uścisnąłem ją lekko i pokazałem dziewczynie, by poczekała, bo miałem zamiar przynieść jej szklankę wody i jakiś ręcznik, by doprowadziła się do porządku po niezaplanowanej błotnej kąpieli. 

Chwilę później siedziała na schodach i dopijała drugą szklankę wody, a ja przypatrywałem się jej uważnie. Wydawała mi się najzwyklejszą dziewczyną, która skrywała swoje prawdziwe „ja” za maską dziennikarki. Mój niespodziewany gość miał rudawe włosy, długie rzęsy, ale nie miałem pewności, czy są naturalne, oraz ładny uśmiech, który znowu pojawił się na jej twarzy, gdy spojrzała na mnie znad swojego notatnika. Od razu przeniosłem wzrok gdzieś obok, bo z natury nigdy nie przyglądałem się ludziom.

— Możemy zaczynać? — zapytała wesoło.

— Tak, ale naprawdę tylko kilka pytań. Nie mam czasu na takie rzeczy.

— No właśnie. Pańskie rzeźby robią furorę w sieci, ale nie wystawia ich pan w żadnej galerii, trudno też je od pana kupić, więc po co pan to robi? To pańska pasja? Praca? A może rodzaj terapii? Co panu to daje? — dziewczyna patrzyła prosto na mnie, a ja nie potrafiłem spojrzeć bezpośrednio na nią. Coś mnie blokowało. Coś, co od dawna blokowało mnie w kontaktach z drugim człowiekiem.

— Jeśli to cię usatysfakcjonuje, to napisz, że to rodzaj terapii. Dziennikarze lubią dopisywać sobie do takich historii różne wątki, by mieć z tego gorący temat — burknąłem. 

— Ale ja chcę poznać prawdę. Przecież nie zależy panu na rozgłosie, więc po co mam napisać przekłamany artykuł, który zrobi wokół pana jedynie szum?

— Bo szef tego od ciebie oczekuje? — zapytałem i spojrzałem na nią, a ona podniosła się ze schodów i uśmiechnęła. Nie był to jednak ten szczery i miły uśmiech.

— Mam wolną rękę w tym temacie i...

— Gdybyś miała wolną rękę, to nie tłukłabyś się tutaj pół dnia, dwa jelenie nie wybiegłyby ci na drogę, a twoja marynarka byłaby cała, bo moje mordercze szczeniaki husky nie rozerwałyby ci rękawa. Dodatkowo pachniałabyś swoimi drogimi perfumami, a nie błotem. I na koniec nie musiałabyś wysłuchiwać dziwaka, który stroni od ludzi, bo ich po prostu nie lubi. Jestem samotnikiem. Nie lubię pogawędek, a tym bardziej wywiadów. Nie wiem, jakim cudem mnie tu znalazłaś, ale straciłaś czas. A teraz wybacz, ale naprawdę mam ważniejsze sprawy do załatwienia niż...

— Niż rozmowa z natrętną imitacją dziennikarki? — przerwała mi nagle. 

— Tak — odpowiedziałem, a ona zamilkła. Oczy jej się zaszkliły. „Ja pierdolę!”. Nienawidziłem takich sytuacji, bo kompletnie nie wiedziałem, jak powinienem się zachować. — Znaczy nie, nie jesteś imitacją...

— Ale jestem natrętna? — pociągnęła nosem.

— Tak — powiedziałem, a ona znowu smutno na mnie spojrzała. — Odrobinę! — dodałem, by wyluzowała. 

— Szef mnie wywali z tego stażu — westchnęła i z powrotem przyklapnęła na schodach. Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się jej nawet trochę żal. Kiedyś też miałem nad sobą szefów, którzy oczekiwali wiele za marne pieniądze. Też byłem zaraz po studiach i łapałem się każdej roboty, bo wierzyłem, że zajdę wysoko. Dałem sobą pomiatać, harowałem, by spełnić zachcianki mojej kobiety, która przyprawiała mi rogi z najlepszym kumplem. To nie był fajny czas w moim życiu, ale wiele mnie nauczył i ukształtował moją osobowość. Najwidoczniej każdy musiał dać się zgnoić, by się czegoś nauczyć.

Nic już nie mówiłem, bo cała reszta to nie była moja sprawa. Dziewczyna podziękowała mi, że poświęciłem jej choć chwilę swojego czasu i wróciła do auta. Gdy odjeżdżała, spojrzała na mnie i znowu się uśmiechnęła. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale pomachałem jej na pożegnanie. Następnie szybko wróciłem do domu i potrząsnąłem głową. To był pierwszy raz od dawna, gdy rozmawiałem z kimś dłużej niż dwie minuty. Do tamtej pory nie czułem, by jakoś specjalnie mi tego brakowało. Nie miałem potrzeby obcowania z innymi ludźmi, i tego się trzymałem. Szybko więc zapomniałem o tej wizycie i wróciłem do swoich obowiązków. 

Skosiłem trawę i dokończyłem układać chodnik z płaskich kamieni przed domem, napełniłem agregat benzyną, bo wieczorem miałem zamiar obejrzeć jakiś film, a następnie pobawiłem się z psami. Pod wieczór, gdy chciałem iść porzeźbić, zrobiło się jeszcze bardziej parno, a po godzinie nadeszła gwałtowna burza. Moje mordercze husky ogromnie bały się błysków i grzmotów, więc za każdym razem wpuszczałem je wtedy do domu i razem, przy świecach, jedliśmy kolację. Tak było i tym razem. Odpuściłem pracę z drewnem, by być przy psach. One ochraniały mnie każdego dnia, więc mogłem im się choć trochę odwdzięczyć za to moją obecnością w stresujących dla nich chwilach.

Późno w nocy obudził mnie ogromny huk. Zerwałem się z łóżka, a psy od razu zaczęły wyć. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że piorun musiał uderzyć gdzieś bardzo blisko. Na szczęście udało mi się jeszcze zasnąć; od rana miałem mnóstwo spraw do załatwienia. Ta burza była zapowiedzią kilkudniowych intensywnych opadów, dzięki którym moja samotnia stawała się odcięta od świata na dobrych kilka dni.




Rozdział 2 


Musiałem uzupełnić zapasy żywości, wody, benzyny i karmy dla psiaków. Potrzebowałem też zrealizować czek, by mieć za co zrobić zakupy. Nie miałem wiele pieniędzy, ale dzięki sprzedaży rzeźb starczało mi na to, czego potrzebowałem. Jechałem lasem i dojeżdżałem już do głównej drogi, gdy nagle zauważyłem auto, które taranowało przejazd. Zatrąbiłem raz, drugi, ale kierowca nie zareagował. Wysiadłem więc i dopiero wtedy dostrzegłem, że cały przód samochodu był zmiażdżony przez ogromny konar drzewa. Podbiegłem i dotarło do mnie, że znam to auto. To był samochód tej młodej dziennikarki. Zamarłem, ale adrenalina nie pozwoliła mi spanikować. Bałem się tego, co zaraz mogę zobaczyć, ale nie mogłem uciec. Dopadłem do drzwi po stronie kierowcy i ujrzałem tę dziewczynę. Była nieprzytomna, miała zakrwawioną twarz, a poduszka powietrzna, która musiała wybuchnąć podczas uderzenia, również była ubrudzona niewielką ilością krwi. Szarpnąłem drzwi, by je otworzyć, a następnie zajrzałem pod auto. Olej ani benzyna na szczęście nie wyciekały. Nie chciałem ruszać poszkodowanej, bo nie miałem pojęcia, czy ma jakieś poważne obrażenia, ale delikatnie poklepałem ją po policzku.

— Słyszysz mnie? Słyszysz mnie, Sam? — powiedziałem, a ona poruszyła się delikatnie. — Spokojnie. Nic ci już nie grozi — dodałem.

— Cholera... — jęknęła i skrzywiła się mocno. — Żyję? — zapytała ochryple.

— Miałaś ogromne szczęście — wyjaśniłem, a ona otworzyła oczy. Spojrzała przed siebie i widząc konar drzewa, który zmiażdżył przód auta, znowu zemdlała. Udało mi się ją ocucić i sprawdzić, czy może się poruszać. Pomogłem jej wysiąść z samochodu i zaprowadziłem do swojego. Na pierwszy rzut oka faktycznie była jedynie mocno poobijana, ale doskonale wiedziałem, że musi zbadać ją lekarz. Dziewczyna nie protestowała, ewidentnie była w szoku. Pierwsze, co zrobiła, gdy udało mi się zepchnąć auto na bok, by móc przejechać swoim, to powiedziała, że musi zadzwonić do szefa. Niestety, telefon jej się rozładował, a ja swojego nie wziąłem. Praktycznie nie korzystałem z komórki, bo nie było mi to potrzebne do życia. Wtedy spanikowała i kazała mi obiecać, że jakoś powiadomimy jej szefa o tym, co się stało. Niedorzeczne było dla mnie, że przejmowała się szefem skurwielem, a nie własnym zdrowiem. Dla świętego spokoju zgodziłem się, że wszystkiego dopilnuję. Dziewczyna była naprawdę w szoku, a do tego ta panika... Nie mogłem jej tak zostawić. 

Czekając na izbie przyjęć miejskiego szpitala, przeglądałem jej portfel, by znaleźć jakieś dokumenty. Prawo jazdy wskazywało, że przyjechała tu aż ze stanu Nowy York. Faktycznie, kawał drogi. Nie zaimponowało mi to jakoś specjalnie, ale naprawdę musiała mieć nóż na gardle, by wyruszyć samotnie w taką podróż. Oprócz kilku kart stałego klienta do różnych sklepów oraz karty kredytowej nie znalazłem niczego ważnego. Żadnej gotówki, wizytówek czy czegokolwiek, dzięki czemu wiedziałbym, kogo mam powiadomić. Samancie na szczęście nie dolegało nic poważnego. Była nieco poobijana i wystraszona. Miała naprawdę wiele szczęścia, ale ten limit kiedyś musiał się skończyć. Zniszczone auto, brak gotówki i rozładowany telefon skutecznie ją uziemiły. W dodatku jedno spojrzenie i od razu wiedziałem, że liczy, że przenocuje u mnie chociaż jedną noc, do czasu, aż odholują jej samochód. I co ja miałem zrobić? Zgodziłem się, bo ta jej mina nie dawałaby mi spokoju do końca życia. 

— Obiecuję, że nie będę natrętnym gościem! — odezwała się w aucie, gdy ruszaliśmy spod szpitala. Zerknąłem na nią i kiwnąłem, ale wątpiłem w jej słowa. Ta dziewczyna ewidentnie miała nadpobudliwość ruchową i dużo mówiła. Nie była głośna, ale nieco... No dobrze. Była bardzo męcząca. 

— I mogę coś ugotować, bo jako samotnik pewnie jesz same zupy z proszku — zaproponowała.

— Potrafię sobie zrobić np. kanapkę — zadrwiłem, a ona się zaśmiała.

— A kiedy ostatnio jadłeś kanapkę z kimś, kto nie ma ogona i nie szczeka? — zapytała, a ja spojrzałem na nią.

— Nie pamiętam — byłem szczery. 

Naprawdę nie pamiętałem, kiedy ostatnio jadłem posiłek z innym człowiekiem, i nagle dopadło mnie dziwne uczucie, że chyba całkiem miłe może być jedzenie posiłku z drugą osobą. W dodatku przecież lubię gotować, a kiedyś sprawiało mi wiele radości, że mogłem robić to dla kogoś, a nie tylko dla samego siebie. 

— I wiem, że to wszystko nie jest panu na rękę, ale ja naprawdę się odwdzięczę. 

— Mam na imię Jason.

— Tak, wiem... Wiem o panu, znaczy o tobie, dość sporo — powiedziała, a ja skrzywiłem się. Wtedy dodała: — Znaczy tyle, ile wyczytałam w sieci, a tak naprawdę niewiele tego jest. 

— Zeznania ci się mylą, Sam — zaśmiałem się. 

— To przez ten wypadek. Jestem zestresowana, głodna i zmęczona — dziewczyna poprawiła się nerwowo na siedzeniu. — To było auto mojego szefa. On mnie za to zabije... — dodała cicho.

— Wyrzuci cię z pracy, zabije cię... To jakiś tyran — stwierdziłem. 

— Nieeee... — Sam zaśmiała się nerwowo. — Jest okej, ale rozwodzi się z żoną i ma trudny okres w życiu. Staram się go nie denerwować, no ale...

— Czasami nie powinniśmy spełniać oczekiwań osób, które mają problemy same ze sobą. Przed chwilą przyznałaś, że jesteś zestresowana przez pracę. Warto się tak poświęcać? — zapytałem i zwolniłem, by znowu na nią spojrzeć. 

W końcu odezwał się we mnie męski instynkt, bo pierwszy raz w mojej głowie pojawiła się myśl na temat jej wyglądu. Sam była bardzo piękną dziewczyną. Po wizycie w szpitalu nie miała na twarzy ani grama makijażu i nawet taka lekko pobrudzona krwią wyglądała dobrze. Nie chciałem się gapić, ale to było silniejsze. Zlustrowałem z ukosa jej biust i nogi. Gdybym był starym Jasonem dałbym jej 8/10. Mój wzrok zatrzymał się na butach, które skrywały niewielkie kobiece stopy, a to podwyższyło moją ocenę do dziewięciu punktów. Następnie szybko spojrzałem na jej twarz i nawiązałem kontakt wzrokowy. Wtedy Sam uśmiechnęła się szeroko i musiałem podwyższyć jej wynik do pełnej dziesiątki. 

— Zastanawiasz się, czy nie jestem jakąś psychopatką? — zapytała, bo od razu się zorientowała, że ją oceniałem. Niewielki uśmiech pojawił się na mojej twarzy.

— A jesteś? 

— W mojej rodzinie nie było żadnych chorób psychicznych — odpowiedziała rozbawiona, — No, może jedynie dziadek miał swoje dziwne zachowania, ale był już stary i miał prawo gadać z drzewami — puściła mi oczko, a ja znowu się uśmiechnąłem. 

— U mnie miałby z kim pogadać — stwierdziłem.

— On chyba wierzył, że dusze ludzi po śmierci zostają zaklęte w drzewa. U nas, w ogrodzie rodzinnego domu, rósł taki wielki dąb i dziadek mówił, że w nim jest dusza babci. Stawiał sobie tam krzesło i codziennie z nią rozmawiał. Przynosił jej kwiaty, jadał tam posiłki, przynosił albumy ze zdjęciami i... — Sam nagle zorientowała się, że się rozgadała, ale... Co dziwne, nie przeszkadzało mi to. 

— To bardzo romantyczna historia — powiedziałem.

— Też tak uważam, ale gdy dziadek umarł, mój ojciec kazał ściąć ten dąb. 

— Dlaczego? — skrzywiłem się, choć nie wiedziałem czemu. Dziewczyna zamyśliła się na chwilę, a następnie spojrzała na mnie.

— Dla niego to była głupota. Nigdy nie rozumiał zachowania dziadka, a wręcz go ono wkurzało. Próbuję sobie tłumaczyć, że może po prostu to drzewo źle mu się kojarzyło i przypominało o śmierci rodziców, ale nie wiem... Było mi szkoda tego dębu.

— Dziadek miał wiele racji. Ja też uważam, że drzewa mają duszę — wyznałem niepewnie.

— Naprawdę? — Sam zapytała z niedowierzaniem, a ja kiwnąłem głową. Przyłapałem się na tym, że i tak strasznie się rozgadaliśmy. Nie byłem gadułą, a może po prostu nie chciałem być? W takich chwilach jak ta uświadamiałem sobie, że czasami warto poświęcić drugiej osobie chociaż chwilę. Brak konwersacji nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem. To, że ja tego nie potrzebowałem, nie oznaczało, że mogłem ignorować wszystkich dookoła. Zresztą nie miałem już wyjścia, bo ta dziewczyna miała spędzić noc w moim domu i, co dziwne, nawet się z tego cieszyłem. Miałem nadzieję, że posmakują jej moje słynne klopsy w sosie z grzybów leśnych, które chciałem przyrządzić na kolację. Ja i moje psy bardzo je lubiliśmy. 

Lało już dobrą godzinę, gdy w końcu dojechaliśmy na miejsce. Prognozowałem, na co się zanosi, ale nie spodziewałem się, że poziom wody będzie podnosił się tak szybko. Wiedziałem, że jeśli deszcz będzie padał całą noc, to rano droga w lesie będzie nieprzejezdna, a wtedy Sam zostanie tutaj uziemiona na dobrych kilka dni. Nie chciałem jej jednak martwić, więc niczego jej nie powiedziałem. Z auta szybko przebiegliśmy do domu, ale i tak zdążyliśmy przemóc do suchej nitki.

— Potrzebujesz pewnie jakichś suchych i całych ubrań? — zapytałem, gdy Sam rozglądała się po mojej kuchni. Dom nie był mały, ale ja tak naprawdę korzystałem jedynie z kilku pomieszczeń na parterze. Kuchnia i łazienka oraz sypialnia — to tam toczyło się moje życie. 

— Byłoby miło założyć coś suchego i nieśmierdzącego błotem.

— I pewnie chcesz się umyć — stwierdziłem, a Sam kiwnęła głową. — Okej, poczekaj tutaj, bo muszę włączyć termę.

— Nie masz tu bieżącej ciepłej wody? — zapytała zdumiona.

— Nie, ale mam agregat, który dostarcza mi prąd wtedy, gdy go potrzebuję.

— Okej, a starczy tego prądu, bym naładowała swoją komórkę? — uśmiechnęła się.

— Powinno wystarczyć. 

— A rozpalisz ogień w kominku?

— Przecież jest upał...

— Ale w nocy może być chłodnej, a ja tak lubię taki klimat. Domek w lesie, kominek. Przytrafił mi się krótki urlop i chcę to wykorzystać!

— Zobaczymy — urwałem temat. Tak naprawdę nie używałem kominka poza sezonem grzewczym, bo było to dla mnie bez sensu. Nawet w zimie zdarzały się dni, że w ogóle nie rozpalałem ognia, bo nie czułem takiej potrzeby. Zresztą moje psy nie lubiły gorąca i to chyba głównie ze względu na nie nie zwracałem uwagi na takie sprawy.

Poszedłem na górę, by znaleźć jakąś koszulkę i spodnie dla Sam. Nie miałem tu damskich ubrań, więc moje rzeczy musiały jej wystarczyć. Rozejrzałem się po pokoju, z którego praktycznie nie korzystałem. To była jedna z sypialni, w których nigdy nie spałem. Wyjrzałem za okno, ale nadal lało. „Dobrze, że zrobiłem zapasy na czas” — pomyślałem. Przewidywałem również, że pora deszczowa może odciąć nas od świata na dłużej niż zwykle. Lato było upalne, więc nadchodzące opady musiały być intensywne. Nie wiem czemu, ale nie martwiło mnie to jakoś specjalnie. W dodatku musiałem przyznać przed samym sobą, że ciekawym doświadczeniem będzie spędzenie tego czasu z kobietą. Nadal byłem przecież normalnym facetem. I o ile na co dzień w ogóle nie myślałem o takich sprawach, to w tamtym momencie poczułem, że miło będzie lepiej poznać Sam. Wydawała się być zakręconą młodą kobietą, która miała wysokie ambicje, a jednocześnie niepewnie czuła się w tym, co robiła. Może to była kwestia tego szefa tyrana? Nie miałem pojęcia.

Byłem na schodach, gdy usłyszałem głos mojego gościa. Najwidoczniej już zdążyła podłączyć telefon do ładowania i pierwsze, co zrobiła, to zadzwoniła do swojego szefa.

— Nie krzycz na mnie! — warknęła do telefonu, a po chwili dodała: — Przecież to nie moja wina, że muszę tu siedzieć! Mogłeś sam się tym zająć, a nie mnie tu wysyłać. W dodatku prawie zginęłam, a ty martwisz się o durny samochód, a nie o mnie. Jesteś dupkiem, Tony — znowu zapadła cisza, a mi niezręcznie było wchodzić w trakcie tak emocjonującej rozmowy. Poszedłem więc za dom, by wypuścić z kojca psy, które podczas deszczu uwielbiały biegać po lesie. 

Wciągnąłem głęboko powietrze, które w końcu zaczęło się oczyszczać. Poczułem woń lasu, wilgoć drzew i mchów. Cała ta przestrzeń to był mój dom. Znałem na pamięć każdy skrawek tego miejsca. Każde drzewo, które było materiałem do mojej pracy. Każdy krzew, który dawał mi owoce. Może byłem nieco nieobiektywny, ale dla mnie to był raj. Mój własny, prywatny raj.

Nico i Nasta podniosły się leniwie z legowiska, ale na mój widok zaczęły merdać ogonami. Szczeniaki spały w różnych kątach, ale na szczęście doliczyłem się wszystkich sześciu sztuk. Jeszcze nie wiedziałem, co zrobię z maluchami, ale nie uśmiechało mi się ich sprzedawać, choć byłem świadomy, że byłyby z tego spore pieniądze. Wypuściłem dwa dorosłe husky i głaskałem je przez chwilę. Zostawiłem uchylone drzwi od kojca, poszedłem włączyć termę i wróciłem do domu, gdzie Sam już skończyła rozmawiać. Od razu jednak zorientowałem się, że chwilę temu przestała płakać. Udałem, że tego nie widzę, i dałem jej ubrania, a następnie pokazałem, gdzie jest łazienka. Dziewczyna wymusiła uśmiech i zamknęła się w niej na dobrą godzinę. Najwidoczniej musiała sobie jeszcze popłakać, bo nie zużyła dużo wody, a gdy w końcu przyszła do kuchni, miała jeszcze bardziej czerwone oczy. Ja w tym czasie zdążyłem przygotować prawie całą kolację. Makaron do klopsów właśnie dochodził, a zapach był naprawdę przyjemny. 

— Mam nadzieję, że jesteś głodna — spojrzałem na nią, a Sam wzruszyła ramionami.

— To te twoje kanapki? — zapytała i podeszła do kuchenki. Zajrzała do garnka i powąchała zawartość. — Pachnie dobrze — dodała. Dopiero teraz zorientowałem się, że miała na sobie jedynie moją koszulkę, która, co prawda, sięgała jej prawie do kolan, ale jednak nie zastępowała spodni. Zapewne były na nią o wiele za duże. 

— Jeśli nakryjesz do stołu, to zjemy za pięć minut — powiedziałem i pokazałem, gdzie są talerze i sztućce. Sam chyba dobrze się u mnie czuła. Krzątała się, jakby znała ten dom od zawsze. Chyba intuicyjnie wiedziała, gdzie co leży, bo bez problemu znalazła również szklanki i zajrzała do lodówki po świeży sok. Uśmiechnąłem się, gdy ze zdziwieniem przyglądała się zmywarce i pralce, które miałem w kuchni.

— Myślałaś, że żyję tu jak dzikus bez prądu i nowoczesności? — zapytałem, a ona się zmieszała.

— Nie... Znaczy... Z zewnątrz to wszystko wygląda inaczej, ale w środku jest naprawdę ładnie. Sam robiłeś te meble? — zapytała i stanęła obok mnie przy zlewie, gdy odcedzałem makaron.

— Tak, wszystko praktycznie zrobiłem sam — wyjaśniłem.

— Są piękne. Ten dom ma duszę i ogromnie mi się podoba — stwierdziła ze szczerym zachwytem. — Brakuje tylko poroży jeleni na ścianach — dodała z uśmiechem.

— Nie zabijam zwierząt — odpowiedziałem.

— To dobrze, choć twoje psy naprawdę mnie przeraziły. Są wielkie!

— Są wielkie i potulne jak baranki. Mają chronić to miejsce i nie lubią obcych, ale nie zrobią nikomu krzywdy, gdy ja jestem obok.

— Jak się wabią? — zapytała.

— Nico i Nasta. 

— A szczeniaki?

— Jeszcze nie mają imion.

— Podczas takiej luźnej rozmowy można dowiedzieć się o tobie więcej niż podczas próby wywiadu — zażartowała, a ja się zaśmiałem.

— Siadaj do stołu. Zaraz będzie kolacja — odwróciłem się i pokręciłem głową. Nie wiem czemu, ale od razu polubiłem tę dziewczynę. Miała w sobie tę iskrę, którą ceniłem w ludziach. W jej oczach też było coś niezwykłego. Tajemniczego. Pociągającego. 

Chyba nigdy wcześniej nie widziałem, by ktoś jadł cokolwiek z takim apetytem. Sam poprosiła o dokładkę, a potem o jeszcze jedną. Nie byłem pewny, czy była tak głodna, czy faktycznie jej smakowało. Tak czy inaczej, miło patrzyło się na to, jak cały garnek klopsów zniknął w jeden wieczór. To było coś nowego dla mnie, bo od czterech lat moje wieczory wyglądały zupełnie inaczej. Była praca z drewnem, były psy, byłem ja i moje myśli, a nagle w tym wszystkim pojawiła się Sam. I byłem naprawdę ciekaw, co z tego wyniknie. Miałem dziwne poczucie, że nie muszę się przy niej hamować. Mogłem być sobą i — o dziwo — wierzyłem, że wszystko, co się tu wydarzy, zostanie tylko między nami.

— Mógłbyś mi pokazać kilka swoich rzeźb? — zapytała Sam, gdy wróciłem z auta z zakupami. Deszcz na chwilę zelżał i mogłem przebiec szybko po resztę zapasów. Spojrzałem na nią i pokręciłem głową.

— Nie dziś.

— Ale jutro mnie tu już nie będzie — westchnęła wymownie, a ja uśmiechnąłem się pod nosem, bo doskonale wiedziałem, że spędzimy razem jeszcze kilka dni. Co mnie tak cieszyło? Nie miałem pojęcia. Może w końcu potrzebowałem towarzystwa? A może to męski instynkt podpowiadał mi to, nad czym starałem się panować? Przecież zdawałem sobie sprawę, że nie powinienem zaciągać jej do łóżka. Co by to zmieniło? Nic. Dla mnie nic, a dla niej mogło być czymś innym niż dla mnie. Może ona miała faceta? Męża? Może miała dzieci, za którymi tęskniła? To, że była młoda, nie świadczyło przecież o tym, że nie mogła być matką i żoną. W sumie nawet by to do niej pasowało. Taka młoda przebojowa kobieta, która dzielnie radziła sobie z obowiązkami, które ją przerastały. W mojej głowie już zaczęła układać się jakaś wyimaginowana historia na jej temat. Tylko czy ja chciałem poznać prawdę o Sam? Dowiedzieć się o niej czegoś więcej? Tego nie byłem pewny, ale perspektywa kolejnych kilku dni w jej towarzystwie ogromnie mnie intrygowała. 

Dla mojego gościa przygotowałem pokój na piętrze. Ten, z którego widać było las za domem. Lubiłem ten widok, a zmieniając pościel, uświadomiłem sobie, jak rzadko tam zaglądałem. Wszystko w tym pomieszczeniu było takie bezduszne. Zero przedmiotów osobistych. Zasłony zdecydowanie wymagały odświeżenia. Gdybym wiedział, że będę tam kogoś gościł, to lepiej bym się do tego przygotował. Zdjąłem zasłony, z których uniosła się chmura kurzu. „Ja pierdolę!” — przekląłem. Ewidentnie powinienem tam posprzątać. Próbowałem na szybko powycierać kurz, ale w progu stanęła Sam. Wyglądała na zadowoloną.

— Chyba rzadko zaglądasz do pokoi na piętrze, co? — zapytała.

— Aż tak widać? — skrzywiłem się, bo przecież nie chciałem, by spała w takim syfie.

— Na żyrandolu jakaś rodzina pająków zdążyła uwić sobie ogromną pajęczynę — zaśmiała się.

— Wybacz. Nie spodziewałem się, że będę miał gości. 

— Ale mi to nie przeszkadza. Nie boję się pająków — dodała, a ja przetarłem dłonią zakurzoną komodę.

— Uczulenia na kurz też nie masz?

— Nie, ale chętnie wypiję lampkę wina, bym mogła zasnąć w nowym miejscu. Zawsze mam z tym problem — zaproponowała, ale ja nie miałem w domu żadnego innego alkoholu oprócz whisky, którą czasami popijałem w samotności. 

— Może być coś mocniejszego? — zapytałem, a Sam zgodziła się bez wahania. W dodatku pomogła mi ogarnąć pokój i uchyliła okno, by przewietrzyć pomieszczenie. Znowu było mi głupio, że miałem tam taki syf, ale ona nie wyglądała na zakłopotaną. Chyba naprawdę cieszyła się z tego przymusowego „urlopu”.

Zeszliśmy do kuchni, a wtedy wyjąłem dwie szklanki i nalałem nam whisky. Zaczęliśmy rozmawiać o czymś zupełnie nieznaczącym, a jednocześnie niekrępującym. Nie opowiadałem jej o sobie ani o tym miejscu. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy o sobie prawie nic oprócz tego, jak mamy na imię. I to mi odpowiadało, ale alkohol powoli dodawał nam odwagi. Sam delikatnie zaczęła podpytywać mnie o moje rzeźby, o drewno, o pasję, a ja, nie wyczuwając w tym niczego złego, opowiedziałem jej to i owo. Ona też powiedziała mi o sobie co nieco i gdy zaczęło robić się interesująco, zorientowałem się, że upiłem mojego gościa. Sam bełkotała pod nosem i chichotała. Zasugerowałem, żeby się położyła, a ona na szczęście nie protestowała. Wstała, ale nogi się pod nią ugięły. „Kurwa! I co ja mam z nią zrobić?”.

— Dasz radę sama iść na górę? — zapytałem, ale Sam w odpowiedzi roześmiała się głośno i czknęła. Spojrzała na mnie i znowu wybełkotała coś zupełnie niezrozumiałego. Nie miałem innego wyjścia jak znowu ją niańczyć. Po kilku próbach udało nam się dotrzeć na piętro. Miałem wrażenie, że Sam bawiła się przy tym znakomicie. Ja trochę mniej. W końcu wziąłem ją na ręce, bo też chciałem się położyć. Jej drobne kobiece ciało od razu uspokoiło się w moich ramionach. Jak dziecko, które czuje bliskość matki. Uśmiechnąłem się, bo taka pijana wyglądała naprawdę uroczo. Wszedłem do sypialni i położyłem ją na łóżku. Sam nie miała już kontaktu z rzeczywistością. Okryłem ją i zamknąłem okno, a następnie zapaliłem lampkę stojącą na szafce. Na noc zawsze wyłączałem wszystkie urządzenia elektroniczne w domu, ale tym razem zrobiłem wyjątek. Nie chciałem, by mój gość obudził się w nocy i wystraszył. Następnie zszedłem do kuchni, by ogarnąć lekki bałagan po naszej małej libacji, i udałem się do swojej sypialni. Dopiero wtedy poczułem, jak ogromnie zmęczył mnie ten dzień. Padłem na łóżko w ubraniu i nie miałem siły wstać. „Prysznic wezmę rano” — pomyślałem sekundę przed zaśnięciem. 




Rozdział 3 


Obudziłem się dopiero, gdy świtało. Lubiłem tę porę dnia, bo słońce ogrzewało najniższe warstwy lasu. Bardzo często siadałem wtedy na schodach za domem, by podziwiać widok. Błogi spokój i odgłosy natury totalnie mnie relaksowały. Nie potrzebowałem kawy, by się rozbudzić. W tym miejscu po prostu chciało mi się żyć. Po chwili przybiegły do mnie psy, które całą noc zapewne szwendały się po okolicy. Były mokre i głodne, więc od razu zagoniłem je do kojca i dałem im jeść. Poranek był piękny, ale doskonale wiedziałem, że pora deszczowa dopiero się zaczęła. Chwilę po ósmej znowu zagrzmiało, a po chwili lunęło. Musiałem jednak pojechać i sprawdzić, czy droga jest przejezdna. Wziąłem szybki prysznic i zajrzałem na górę, ale Sam jeszcze spała. Wsiadłem więc do auta i po przejechaniu niecałych dwóch mil wiedziałem, że opady podniosły poziom wód i zalały główną drogę. Ucieszyłem się, że moje przewidywania były trafne. Przez te 


cztery lata nauczyłem się natury tego miejsca. Szybko wróciłem do domu i postanowiłem wykorzystać poranek na nadrobienie pracy przy kolejnej rzeźbie. Przebrałem się w robocze ogrodniczki, które ochraniały głównie nogi i tułów. Było jednak za gorąco, więc zdjąłem koszulkę. Moja pracownia mieściła się w osobnym budynku obok domu. Lubiłem to miejsce, a zwłaszcza proces powstawania rzeźb, który się w nim dział. Czasami jedno omsknięcie dłuta zmieniało wszystko, ale rzadko zdarzały mi się takie przypadki. Tutaj nikt mnie nie rozpraszał, nie przeszkadzał mi, więc prawie zawsze byłem skupiony na pracy. Czasami zajmowało mi to naprawdę dużo czasu. Byłem perfekcjonistą i dopóki nie uznałem, że dana rzeźba jest idealna, to nie traktowałem jej jak skończonego dzieła. Niektóre z nich stały naprawdę długo, a dalej nie były ukończone. 

Właśnie wybierałem narzędzia, gdy w progu mojej pracowni stanęła Sam. Uśmiechała się szeroko i śmiało weszła do środka.

— Więc to tutaj dzieje się „magia” — podkreśliła wymownie ostatnie słowo i rozejrzała się. Chyba była mną zafascynowana albo ja źle odczytywałem jej zachowanie. — Przeszkodziłam ci? — zapytała, bo nie odpowiedziałem.

— Jeszcze nie zdążyłem zacząć.

— Ja właściwie powinnam się już zbierać. Dzwoniłam do szefa i on zorganizował mi transport z miasteczka. Mam tam być koło dziesiątej — Sam znowu się uśmiechnęła, ale ja miałem dla niej złą wiadomość.

— Droga w lesie jest nieprzejezdna, więc dziś na pewno nie dojedziemy do miasteczka — wyjaśniłem.

— Co?! — skrzywiła się.

— Jest pora deszczowa, więc okoliczne rzeki wzbierają i zalewają teren, w tym tę drogę, którą tutaj przyjechałaś, czyli tę samą, którą moglibyśmy jechać do miasteczka.

— Nie da się tam przejść pieszo? — zapytała w panice.

— Skoro samochód nie jest w stanie przejechać, to nie polecałbym kąpieli w rwącej rzece pełnej niebezpieczeństw.

— O Boże... Szef mnie zabije! — Sam aż przyklapnęła na brudnym od wiórów krześle. Za chwilę jednak poderwała się, bo najwidoczniej coś zakłuło ją w tyłek. — Ała! — pisnęła i otrzepała dłonią materiał w tym miejscu. — Ale to znaczy, że co? Nie mamy wody i jedzenia i nas tu zaleje?! — zaczęła panikować, a ja się zaśmiałem. — W dodatku pewnie twoje psy zjedzą nas z głodu, bo też nie będą miały co jeść. 

— Sam, spokojnie, nic...

— I skończy się benzyna i nie będzie prądu i nie będziemy mieli jak powiadomić odpowiednich służb, że tu umieramy! — powiedziała, a ja podszedłem do niej. — Chyba mam atak paniki! — dodała i zaczęła głęboko oddychać, a wtedy położyłem dłonie na jej ramionach.

— Mam zapas jedzenia, wody i benzyny. Nie zaleje nas tutaj, a moje psy nic ci nie zrobią — powiedziałem powoli i wyraźnie. 

— Obiecujesz? — spojrzała na mnie w panice. 

— Tak, a teraz chodźmy do domu, to zrobimy razem śniadanie.

— Okej.

Ruszyliśmy powoli, ale nagle zagrzmiało i Sam uciekła do środka w mgnieniu oka. Rozbawiło mnie to, że tak panikowała. Przecież nic jej tu nie groziło. Czekała chwilę na ganku, aż do niej dołączę, i spojrzała na mnie krzywo.

— Bawi cię moje zachowanie? — burknęła na mnie. Pierwszy raz okazała prawdziwą złość i wyglądała przy tym naprawdę seksownie. Tak, seksownie. Właśnie to słowo najlepiej określało ją w tym momencie. 

— Odrobinę — chciałem ją zbyć, by nie zagłębiać się w te nieodpowiednie myśli.

— Dziwisz mi się? Zostałam tu uwięziona z jakimś obcym facetem, który ma hordę dzikich psów. Rzeka odcięła mi drogę ucieczki, a w dodatku mam kaca, bo z premedytacją mnie wczoraj upiłeś!

— Po pierwsze, sama przyjechałaś do tego obcego faceta. Po drugie, rzeka nie odcięła ci drogi ucieczki, bo nie masz przed czym uciekać. Po trzecie, moje psy nie są dzikie, już ci mówiłem, że są potulne jak baranki. A po czwarte...

— Dobra, wiem! — przerwała mi. — Nie upiłeś mnie. Sama się upiłam, ale to z rozpaczy! — dodała. — Chcę do domu! — zawyła. 

— W takim razie, proszę bardzo — wskazałem ręką w kierunku drogi. — Jeśli masz wóz pancerny albo jakiś ponton, to może uda ci się dostać do miasteczka, ale nie licz na moją pomoc. Kiedyś próbowałem przejechać rzekę dużym jeepem i nie skończyło się to dobrze. Przez własną głupotę prawie utonąłem, a auto szlag trafił.

— Och, naprawdę? — zapytała z przejęciem.

— Tak, a teraz albo wejdziesz do domu i zjemy razem śniadanie, albo stój tutaj i panikuj dalej. 

— A mogę jeszcze o coś zapytać? — Sam podreptała za mną do środka.

— Słucham?

— Długo to potrwa? Jutro będę mogła wrócić do żywych? — powiedziała, a ja zaśmiałem się z jej pytania.

— Droga nieprzejezdna jest najczęściej kilka dni. Dwa, trzy... Może więcej. To nie ode mnie zależy. Chciałaś przymusowy urlop, to masz urlop — droczyłem się z nią.

— Boże... Chyba znowu mam atak...

— Ani mi się waż! — pogroziłem jej palcem. — Nie panikuj, do cholery. NIC. CI. TU. NIE. GROZI! — dodałem poważnie, a ona w końcu nieco się uspokoiła. Dałem jej szklankę wody i zostawiłem ją na chwilę samą, bo musiałem przynieść ze spiżarni trochę produktów na śniadanie. Miałem nadzieję, że omlet z samych białek posmakuje jej tak jak klopsy. Gdy wróciłem, ona znowu rozmawiała przez telefon. Zapewne ze swoim szefem. Tym razem nie miałem zamiaru wychodzić, ale ona nie krępowała się przy mnie rozmawiać. Spojrzała jedynie i pokazała, że za chwilę skończy.

— Dlatego dam znać, gdy droga będzie już przejezdna — powiedziała. — Wiem, dla mnie to też brzmi nieprawdopodobnie, ale przecież sobie tego nie wymyśliłam. Wpisz sobie w Google „tereny zalewowe w okolicy...” — tłumaczyła się dalej. Szczerze? Było mi jej szkoda. Stresowała się tą sytuacją bardziej, niż powinna. Rozumiałem, że może faktycznie bała się tu być, bo nie znała ani mnie, ani otoczenia, ale z mojej strony nie musiała się niczego obawiać. Miałem zamiar zapewnić jej opiekę, a nie uwięzić w piwnicy i głodzić.

— Przepraszam, ale mój szef chyba nie uwierzył w to, co mu powiedziałam — odezwała się do mnie po chwili.

— Nie obchodzi mnie twój szef, Sam — odpowiedziałem. — Omlet z białek? — zapytałem, a ona kiwnęła jedynie głową. Ja zająłem się przygotowaniem śniadania, a ona nakryła do stołu. Miałem dziwne wrażenie, że odetchnęła z ulgą, że rozmowę z szefem ma już za sobą. Przed nią było kilka dni spokoju. Sam, jak każdy człowiek, potrzebowała odpocząć. Najnormalniej w świecie naładować akumulatory i zapomnieć na chwilę o pracy, o obowiązkach i zmartwieniach. Dlaczego tak bardzo chciałem, by miała stąd miłe wspomnienia? Nie miałem pojęcia, ale naprawdę mi na tym zależało. 

Po śniadaniu wróciłem do swoich zajęć, a Sam poszła się przejść. Najwidoczniej bardziej przeżywała tę sytuację, niż mi się wydawało. Pomyślałem jednak, że gdy wróci, pokażę jej moją pracownię i kilka rzeźb. Nigdy wcześniej nie pokazywałem ich nikomu. Wystawiałem je w sieci na sprzedaż, ale nigdy osobiście nie spotkałem się nawet z żadnym kupującym. Miałem tego dnia naprawdę dobry nastrój i chciałem to wykorzystać. Kojarzyło mi się to ze starym Jasonem, który lubił ludzi i towarzystwo. Tego dnia miałem szansę poznać nieco lepiej dziewczynę, która mnie na swój sposób intrygowała. I nie potrafiłem wyjaśnić, dlaczego tak się działo. Akurat kończyłem pracować, gdy Sam ponownie zjawiła się w progu mojej pracowni. Oparła się o belkę przy drzwiach i spojrzała na mnie.

— To ogromny teren — stwierdziła.

— Zapuściłaś się w las? — uśmiechnąłem się i wytarłem twarz bandaną, którą miałem zawiązaną na głowie. 

— Troszkę, ale bałam się za bardzo oddalić. W dodatku chyba znowu zbiera się na burzę.

— Więc chodźmy do domu. Nakarmię psy, wypuszczę je, bo one uwielbiają deszcz.

— A my? Co będziemy robić? — zapytała. 

— Nie wiem? Pomilczymy? — odpowiedziałem, a ona się zaśmiała. 

Zaprowadziłem ją do domu, a sam, tak jak mówiłem, poszedłem nakarmić psy i wypuściłem je z kojca. Po chwili zaczęło grzmieć i padać, ale ja lubiłem taką pogodę. Powietrze było wtedy takie czyste i przyjemne. Poszedłem na tył domu, by posprawdzać okna w piwnicy, gdy przez drzwi od tarasu dostrzegłem Sam, która przechadzała się po moim salonie. Przyglądałem się jej chwilę, gdy z zaciekawieniem zaglądała w każdy kąt. Uświadomiłem sobie, że nigdy wcześniej żadna kobieta nie przekroczyła progu mojego domu. Sam naprawdę była pierwszą, którą wpuściłem do środka. 

— To co? Naprawdę będziemy milczeć? — zapytała, gdy wróciłem do domu. Spojrzałem na nią i opanowałem uśmiech.

— Nie jestem dobrym towarzyszem rozmów.

— Dlaczego? — skrzywiła się słodko.

— Bo nie. Film? — zaproponowałem.

— Okej, byle nie horror o psychopacie, który zabija turystów w środku lasu w tracie burzy — Sam znowu się zaśmiała. Odwróciłem się i również nie potrafiłem opanować uśmiechu, ale na szczęście tego nie widziała.

— To może o krwiożerczych psach? — zadrwiłem, a po chwili oberwałem w głowę poduszką. Spojrzałem na nią. Musiałem mieć naprawdę zabawną minę. 

— Nie bądź złośliwy, Jason.

— To nie leży w mojej naturze — odpowiedziałem i podniosłem poduszkę z podłogi.

— A co leży? — zapytała Sam i ruszyła za mną. Znowu włączył jej się tryb dziennikarki.

— Nieważne. Może ten? — wybrałem z mojej kolekcji „Tańczącego z wilkami”. Uwielbiałem ten film.

— Może jakąś komedię? — Sam stanęła obok i zaczęła przeglądać płyty. — Lubię filmy z Adamem Sandlerem — stwierdziła.

— Nie mam ochoty na komedię — odpowiedziałem. — Może serial? — wyciągnąłem pudełko z pierwszym sezonem „Gry o tron”. To również były moje klimaty.

— Wiesz, że nigdy tego nie oglądałam? — zaśmiała się.

— A to podobno ja jestem dzikusem z lasu.

— Wcale tak nie powiedziałam! — dziewczyna trąciła mnie lekko.

— Ale tak myślałaś, gdy tu jechałaś. Mam rację? — skrzyżowałem dłonie na piersi i spojrzałem na Sam. Była dużo niższa ode mnie i wydawała się taka delikatna.

— Miałam o tobie różne wyobrażenia, ale nigdy nie byłeś w nich dzikusem z lasu — odpowiedziała, ale wbiłem w nią surowe spojrzenie. — No dobra, może w jednej z moich wizji miałeś brodę do pasa i biegałeś z listkiem figowym zamiast majtek, ale to była raczej fantazja niż wyobrażenie — Sam zaczęła się śmiać.

— Fantazja? — uniosłem brew. — Myślałem, że kobiety fantazjują o bogatych i wymuskanych facetach z kaloryferem na brzuchu — dodałem.

— Ty masz kaloryfer — Sam jakby odruchowo musnęła okolicę mojej koszulki w tym miejscu, ale już po sekundzie cofnęła dłoń. Spojrzała na mnie tak przenikliwie, że od razu uciekłem wzrokiem. To było dziwne. Odwróciłem się i zaprosiłem ją przed telewizor. Nie chciałem kontynuować tematu. Zrobiłem popcorn i przyniosłem nam czteropak piwa. W milczeniu zaczęliśmy oglądać pierwszy odcinek serialu i zanim się zorientowaliśmy, skończyliśmy oglądać cały sezon. Był późny wieczór, a my byliśmy strasznie głodni. Serial tak zafascynował Sam, że chciała od razu zacząć oglądać drugi sezon, więc szybko zrobiliśmy kolację i z talerzem kanapek z powrotem zasiedliśmy w salonie przed telewizorem. Mimo że oglądałem ten serial już dwa razy, to w jej towarzystwie miło było obejrzeć go po raz trzeci. Nigdy też nie przepadałem za komentowaniem w trakcie seansu, ale tym razem gadanie Sam w ogóle mi nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, bo Sam tak uroczo to wszystko przeżywała. Koło drugiej w nocy zasnęła, a jej głowa znalazła się na moim ramieniu. Przez chwilę próbowałem oglądać dalej, ale nie mogłem się skupić. Sam bezwiednie się do mnie przytuliła. Zerknąłem na nią. Jej zamknięte powieki drżały lekko, a rzęsy wydawały się z boku jeszcze dłuższe niż normalnie. Co miałem zrobić? Obudzić ją i powiedzieć, by poszła spać do pokoju? Chyba nie chciałem, by szła. Dobrze mi się przy niej siedziało, a w dodatku była taka cieplutka. Westchnęła i wymamrotała coś pod nosem. To było zupełnie do mnie niepodobne. Niepodobne do Jasona, którym byłem od czterech lat. Przecież nie chciałem nikogo w swoim życiu. Było mi dobrze samemu. Więc co ta dziewczyna robiła w moim domu? Czemu oglądałem z nią serial przez pół dnia i nocy? Czemu przytulała się do mnie, a mi się to podobało? Pytania mnożyły się w mojej głowie, ale na razie nie chciałem poznać odpowiedzi. Patrzyłem na moją towarzyszkę i po raz kolejny utwierdziłem się w tym, że była śliczna. Przyznałem przed samym sobą, że chętnie bym... Nie, nie powinienem był tak myśleć. Seks już dawno nie miał dla mnie znaczenia. Nie odczuwałem potrzeby bliskości z jakąkolwiek kobietą. Wystarczyło, że od czasu do czasu sam się zaspokajałem. No dobra, robiłem to często, ale to przecież było normalne. Skoro nie miałem partnerki, to sam musiałem rozładowywać napięcie. Nagle poczułem, że powinienem to zrobić, i to właśnie teraz. Sam westchnęła znowu, a ja zrobiłem się twardy. „Serio?” — pomyślałem. Reagowałem jak nastolatek. Zerknąłem na nią i poruszyłem się nerwowo, a ona się przebudziła. Gwałtownie podniosła głowę i w pierwszej chwili nie wiedziała, co się dzieje. 

— Zasnęłam? — zapytała, poprawiając roztrzepane lekko włosy. 

— Tak, ale już późno, więc to odpowiednia pora, by udać się do łóżka — próbowałem być spokojny, ale w spodniach miałem ciasno. W dodatku moja odpowiedź zabrzmiała dwuznacznie, a przynajmniej ja to tak odebrałem. Sam uśmiechnęła się, a następnie ziewnęła.

— To był fajny dzień — stwierdziła i dodała: — Dziękuję.

— Tak, to był naprawdę fajny dzień — odpowiedziałem, a Sam nagle cmoknęła mnie w policzek. Wzdrygnąłem się, jakby kopnął mnie prąd. Nie poczułem jednak czegoś nieprzyjemnego, wręcz przeciwnie. 

— Wow, strzelasz piorunami — zaśmiała się. 

— Też to poczułaś? — zapytałem głupio.

— Moja babcia często strzelała piorunami, gdy kogoś dotykała. Jako dziecko uważałam ją za czarownicę — odpowiedziała wesoło. 

— Musisz mi kiedyś o niej opowiedzieć. I o swoim dziadku — wypaliłem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale naprawdę chciałem z nią... Rozmawiać. 

— Chętnie, ale teraz naprawdę pójdę spać. 

— Oczywiście — wymusiłem uśmiech, a Sam wstała z sofy i ruszyła w kierunku schodów.

— Czy jutro droga będzie już przejezdna? — zapytała nagle.

— Nie sądzę — odpowiedziałem krótko, a ona zamyśliła się na chwilę. Przyglądałem się jej. Badałem wzrokiem każdy skrawek jej ciała. 

— Ja się z tego cieszę, a ty? — dodała po chwili, a ja wstałem i podszedłem do niej. Stanąłem blisko, by poczuć jej zapach. To było coś nowego, a już go lubiłem.

— Nie wiem, zobaczymy jutro — odpowiedziałem ostrożnie. Nie mogłem pokazać swoich emocji. Nie chciałem tego. 

— Okej, to idę spać — Sam wskazała dłonią w górę schodów. Doskonale wiedziałem, że chciała, bym ją zatrzymał. Byśmy pogadali o czymkolwiek. Nie zrobiłem tego. Musiałem się uspokoić i ogarnąć własne myśli. Oraz erekcję, która cały czas uwierała mnie w spodniach. 

— Dobranoc, Sam.

— Dobranoc, Drwalu — odpowiedziała i uśmiechnęła się do mnie szeroko. Cholera! Musiałem to przyznać: Sam miała najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem. 


Mroczna miłość - T.M. Frazier

Mroczna miłość - T.M. Frazier

"Czasami to, co najpiękniejsze, kryje się w mroku.

Po śmierci jedynej bliskiej osoby siedemnastoletnia Abby nie chce już nigdy więcej trafić do rodziny zastępczej. Postanawia więc ukryć się na złomowisku, gdzie poznaje wytatuowanego motocyklistę, Jake’a.

Jake to niebezpieczny przestępca, który ma na sumieniu wiele mrocznych uczynków. Jednak w sercu nosi także rany, które nie mogą się zagoić.

Choć są różni, łączy ich ciemność, która na zawsze skaziła ich dusze. Z jakiegoś powodu motocyklista wzbudza w Abby uczucia, jakich nigdy nie zaznała.

Czy oboje zaakceptują swoją przeszłość? Czy odkryją, że miłość nie zawsze rodzi się w świetle?" 

T.M. Frazier przyzwyczaiła nam do tego, że jej książki są szokujące, brutalne i pełne mroku. Osobiście uwielbiam to połączenie, bo czasami warto odpocząć od książek pełnych ckliwych frazesów, kwiatków i serduszek. Przyznam się Wam szczerze, że historia Abby i Jake’a mocno mną poruszyła i nie raz mnie zszokowała. Przeczytałam ją już jakiś czas temu, ale jej mrok cały czas siedzi w mojej głowie.

„Mroczna miłość” to powieść, która wchłonęła mnie do swojej mrocznej fabuły już na samym początku. To dobrze napisany romansu z elementami erotyki, który zadziwia, czasami rozśmiesza, wzrusza, ale przede wszystkim napawa lękiem. Ostatnio przejedli mi się przystojniacy z milionami na koncie, więc z ogromną przyjemnością zatraciłam się w brutalnym i niebezpiecznym świecie bohaterów. I Jake i Abby to bohaterowie, którzy nigdy nie mieli lekko. Życie cały czas kopało ich po tyłku i rzucało kłody pod nogi. Gdy się poznali, nic nie zapowiadało, że ich drogi złączą się na dłużej, ale jak wiemy serce nie sługa i zawsze potrafi wygrać z rozumem. Niestety ich życiem nadal rządził mrok, a los kolejny raz postanowił dać im w kość. Czy będzie im dane odnaleźć szczęście? Tego już Wam oczywiście nie zdradzę.

Polubiłam bohaterów, choć nie ukrywam, że czasami miałam ochotę nimi potrząsnąć i sprawić, by nie utrudniali sobie życia. Kibicowałam im i trzymałam kciuki za ich zrodzony w mroku związek. Ich historia jest pełna bólu, rozczarowań oraz brutalności. To mroczny romans, w którym nie znajdziecie serduszek oraz kwiatków, mimo że opowiada historię pięknej i trudnej miłości.

Jeżeli lubicie książki o niegrzecznych pełnych tajemnic mężczyznach, którzy stoją na bakier z prawem. Jeżeli nie przeszkadzają Wam wulgaryzmy, to ta powieść będzie dla Was idealna. To genialna mieszanka romansu i erotyki, w której brutalny świat miesza się z miłością, magnetycznym pożądaniem i wyborami, które potrafią złamać serce.

Polecam!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.
Na krawędzi uczuć - Anna Partyka-Judge (PATRONAT MEDIALNY)

Na krawędzi uczuć - Anna Partyka-Judge (PATRONAT MEDIALNY)

„Sześć kobiet – różnią się wiekiem, charakterem, pochodzą z odmiennych środowisk. Zamieszkują inne strony kraju. Spotykają się przypadkowo; każda z innym bagażem doświadczeń, innym spojrzeniem na życie. Mają jednak wspólny cel, który ma odmienić ich dotychczasowe życie.

Autorka dedykuje tę książkę kobietom silnym i słabym, kobietom odważnym i pełnym strachu, kobietom, które nie przestają marzyć!”

Anna Partyka – Judge ma na swoim koncie już kilka wydanych książek, jednak moja przygoda z jej twórczością rozpoczęła się dopiero teraz. Dobrze wiecie, że lubię poznawać twórczość naszych rodzimych autorów, którzy piszą naprawdę dobrze, więc moje oczekiwania względem tej książki były bardzo duże. Ponadto bardzo zaciekawił mnie opis książki, która owiany jest tajemnicą i zdradza naprawdę niewiele. Już po przeczytaniu kilku stron, wiedziałam, że to świetna książka, która dostarczy mnie niemało emocji. 

W książce poznajemy sześć kobiet: Jowitę, Basię, Martę, Annę, Karolinę i Edytę , które dzieli prawie wszystko, ale łączy je jedno… zdrada. Każda z nich poczuła to niemiłe uczucie na własnej skórze, ale dzięki temu wszystkie  kobiety zmierzają ku wspólnemu celowi, który ma im pomóc odmienić życie. Czy uda im się go zrealizować? Tego już musicie dowiedzieć się sami.

Sześć historii i sześć kobiet, które łączy jeden cel. Muszę się Wam przyznać, że na samym początku obawiałam się, że pogubię się w każdej z historii i będą mieszać się i bohaterki i wydarzenia. Jednak moje obawy były na wyrost, bo autorka opisała wszystko w taki sposób, że nie można niczego ze sobą pomieszać. Wszystko jest klarowne, przejrzyste i co najważniejsze dopracowane w najdrobniejszym szczególe. Każda z kobiet jest dla nas niczym otwarta księga, poznajemy ich słabości, wady, zalety i marzenia. Osobiście polubiłam każdą z nich i w każdej znalazłam cechy, które mam i ja, więc tym bardziej ich historie znalazły drogę do mojego serca.

„Na krawędzi uczuć” to książka pouczająca, mądra i przede wszystkim do bólu prawdziwa. To po prostu prawdzie życie, które często ma słodko-gorzki smak. To wzruszająca powieść o życiu i o zdradzie, której  jakimś stopniu doświadczył każdy z nas. To książka, która odziera ze złudzeń i skłania do wielu poważnych przemyśleń.

Gorąco polecam!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Replika.
Copyright © 2014 Kobiece Recenzje , Blogger