(Nie)idealny blogowy świat

Blogosfera nie jest wcale tak piękna, jak wszystkim się wydaje. Kiedyś na blogu pojawił się post, w którym pisałyśmy o tym, że jest dużo rzeczy, które w tym ''światku" są paskudne (post znajdziecie tutaj). Tym razem poprosiłam znane i lubiane blogerki, żeby same napisały Wam o tym, co je wkurza w blogosferze. Od razu napiszę też, że zgadzam się ze wszystkim, co napisały.

CO MNIE WKURWIA W BLOGOSFERZE?

To, co najbardziej wkurza mnie w blogosferze to kopiowanie czyiś prac i wklejanie do siebie na blogi, jako „własna recenzja”. 
Było wiele przypadków, kiedy polski bloger, bezczelnie skopiował recenzję innego polskiego blogera i wrzucił do siebie na bloga, myśląc „że nikt się nie połapie”. Bo przecież można, bo prawa autorskie nie istnieją, bo chciał pożyczyć „na chwilę”, zanim napisze swoją, a że ma poślizg z egzemplarzami recenzenckimi i zalega to zawsze może przyspieszyć. Wielkie mi halo. 
Podobna rzecz dzieje się ze zdjęciami wstawianymi do opinii, kiedy to bloger przywłaszcza sobie zdjęcie innego blogera tłumacząc się „że przecież znalazł w Google”. Ale mniejsza ze zdjęciami. 
Recenzje to praca, na którą blogerzy poświęcają masę swojego czasu wolnego. Przeczytanie książki to jedno, ale ubranie swojej opinii w słowa, które dotrą do innych, to całkiem inna pieśń. Nie twierdzę, że jest to arcytrudne, ale żeby napisać dobrą opinię trzeba swoje odsiedzieć i naklepać w klawiaturę, połowę trzy razy usuwając, aż dzieło będzie nazwijmy to „znośne” i gotowe do publikacji. Pisanie własnej opinii, może się wydawać sprawą banalną, ale usiądźcie sobie kiedyś do pustej kartki w Wordzie i spróbujcie rozplanować cały post, a do tego zrobić to tak, aby miał sens podczas czytania. 
Kiedy nie ma się pomysłu na opinię, czeka się do słynnej muzy, której na imię „Wena” i dopiero wtedy zasiada się do popełnienia własnego wpisu o książce. 
Tylko po co czekać, skoro można być sprytniejszym od innych i zamiast kopiować recenzję od polskiego blogera, zrobić to samo od zagranicznego, który zamieścił ją na portalu GoodReads?
Przecież nikt w Polsce nie zna angielskiego i na pewno nike się nie połapie, że recenzja nie jest własnoręcznie napisana, a jedynie wrzucona w translator i wklejona na bloga bez sprawdzenia z kuriozalnymi błędami („jego motocykl umarł”). 
Wydawnictwo zadowolone, bo recenzja jest. 
Bloger zadowolony, bo książka się zgadza. 
Fani zadowoleni, bo mają co czytać. 
Szkoda, że wszystko to, jest jednym wielkim oszustwem. 
Jest wiele rzeczy, które w blogosferze irytują mnie wybitnie, ale kopiowanie czyjejś pracy, nieważne czy Polaka, czy Amerykanina, czy Chińczyka to żenada i zachowanie poniżej przeciętnej. Jeżeli nie wiesz, co napisać o książce -nie pisz. Poczekaj, aż będziesz wiedział i wtedy zrób to uczciwie i od serca. 
Albo po prostu nie bierz książek do opinii od wydawnictw i nie oszukuj. 
Szanuj czytelników i miej swój honor. 
Emilia Zaręba
Po drugiej stronie okładki



Jest to temat, na który mam bardzo dużo do powiedzenia, bo przez trzy lata blogowania wiele rzeczy widziałam i z wieloma miałam styczność. Jednak nie chcę Was zanudzać, więc pozwólcie, że wybiorę najlepsze „kwiatki”. 
Wielu czytelników myśli, że bloger/recenzent książkowy ma tak zajebiście! Że przysyłają nam książki, zapraszają na Targi i z pewnością płacą za recenzje. Otóż moi drodzy nie. Wcale tak nie jest. To znaczy oczywiście są osoby zajmujące się tym dla pieniędzy, ale duża część jednak robi to z pasji i potrzeby serca. 
Ale czy wydawnictwa to doceniają? Ano nie wszystkie.
Wśród kolegów „po fachu” (aczkolwiek nie jest to dosłownie mój kolega) mam pewną osobę, która do blogosfery zawitała stosunkowo niedawno, a w swojej „popularności” i ilości polubień na stronie przebija ¾ wydawnictw i ok. 90% autorów. Za to ruch na stronie ma bardzo niewielki. Spytacie pewnie, dlaczego? Cóż, w „internetach” można kupić wszystko – nawet te lajki. Czy w tym przypadku są one przedłużeniem penisa lub silikonem dla ego? A i owszem, tylko nie wiem, po co? Według mnie liczy się to, ile osób potrafi recenzent do siebie przekonać, ile osób czyta jego posty. Ale z moich obserwacji wynika, że wydawnictwa patrzą właśnie na ilość łapek w górę i zdają się nie zauważać, że są one zdobyte na drodze oszustwa, a najprościej mówiąc – to tylko liczba, za którą nie kryją się żadni ludzie. No chyba, że duża część Azji ubóstwia polską literaturę, w co niestety wątpię. Jednak boli mnie fakt, że takie kłamstwa są akceptowane.
Kolejną rzeczą, która mnie niesamowicie wkurzyła jakiś czas temu, było ustawianie konkursów przez wydawnictwo z cyfrą w nazwie. Byłam zainteresowana współpracą z tymże, więc się zgłosiłam, gdy dali ogłoszenie, że poszukują recenzentów do współpracy przy tytule, który mnie interesował. W oczekiwaniu na odpowiedź przeglądałam ich profil w Social Media i natknęłam się na konkurs, w którym zgłosiłam swój udział. Następnego dnia dostałam informację, że chętnie nawiążą ze mną współpracę – ucieszyłam się, że spełniam ich wymagania, mimo że na rynku byłam dopiero od roku. Kilka dni później otrzymałam informację, że konkurs również wygrałam! Kto by się nie cieszył na moim miejscu? Niestety, rzeczywistość okazała się brutalna, bo wygrana w konkursie i nawiązanie współpracy było jednym i tym samym, a zamiast książki do której szukali recenzentów otrzymałam te z konkursu. 
Lecimy dalej? Recenzent jest w bazie wydawnictwa. Często zostaje mu przysłana książka bez chociażby spytania, czy jest zainteresowany tytułem. Jeśli wydawnictwo trafia w gust, to ok. Jeszcze coś może z tego być. Problem jest w momencie, gdy fan romansów i obyczajówek otrzyma powieść fantasy… Ma przeczytać na siłę i napisać recenzję, która najprawdopodobniej nie będzie pozytywna? Zazwyczaj taką książkę przekazuję na konkurs. Ale wydawnictwo po pewnym czasie dopomina się o posty dziękczynne na jej temat i recenzję i zdarza im się strzelić focha, gdy zwróci im się na to uwagę…
Hobbystycznie zajmuję się ręcznym malowaniem porcelany, zakładek i ekotoreb. Te ostatnie swojego czasu przeznaczałam na konkursy – tworzyłam takie, które nawiązywałyby do książki z jej tytułem, z nazwą wydawnictwa. Oczywiście uprzednio kontaktowałam się z osobami z działu promocji, by spytać czy w ogóle byliby zainteresowani czymś takim. Jedni byli bardzo wdzięczni, z radością przyjęli torby i zorganizowali z nimi konkursy (dla mnie była to forma reklamy). Spotkałam się również z kręceniem nosem, wymaganiami dotyczącymi malunków, a nawet z rozpłynięciem się torby w eterze – po prostu ślad po niej zaginął. Wydawnictwo moje grzeczne maile ignorowało, by po pewnym czasie się odezwać jak gdyby nigdy nic i mnie pośpieszać w pewnej sprawie. Cóż, wymagajmy od innych, od siebie samych przecież nie musimy, prawda? 
Mogłabym tak pisać i wymieniać wszystkie wkurzające mnie zagrania z blogosfery jeszcze bardzo długo. Pomijam kradzieże recenzji, zdjęć i podrzucanie sobie „świni” – o tym z pewnością napiszą moje koleżanki po fachu. 
Serdeczności, Magdalena
Czytam w pociągu



Co mnie wkurza w blogosferze? 

Chyba to, że jesteśmy za bardzo przeświadczeni o swojej racji. Niektórym blogerom nie można nic powiedzieć - inaczej zostaniecie nazwani "hejterami". Zauważyłam, że często osoby w blogosferze nie umieją odróżnić hejtu od konstruktywnej krytyki. Sama miałam sytuacje gdzie nie napisałam nikomu "to jest gównem, usuń to", napisałam tylko, że taki pomysł (akurat tutaj chodziło o konkurs pewnego wydawnictwa) "tak pomysł już był, chociaż zdjęcie ładne". Jak zostałam przez to potraktowana? Na profilu tej osoby zaraz pojawiła sie wiadomość, że osoba ją zhejtowała i ona próbowała sie w tym uniewinnić. Oczywiście zaczęła sie nagonka w tym przypadku.

Dużo osób nie umie w tym środowisku przełknąć tego, że coś zrobiło nie tak a mogło zrobić lepiej. Blogerzy nie umieją moim zdaniem czasem zluzować tych przysłowiowych majtek, tylko od razu sie oburzają, że ktoś sie ich czepia. Za bardzo wszystko biorą do siebie i wychodzi jak wychodzi. Niektóre osoby są tak przewrażliwione na punkcie swojej pracy, że najlepiej nic nie mówić aby nie wzniecać niepotrzebnej kłótni. Tak szczerze, bardzo mnie to wkurza bo zazwyczaj konstruktywna krytyka, wytknięcie jakiegoś błędu może pomóc w rozwoju... Ale nie! Niektórzy wolą się unieść honorem. Moja mała rada - zluzujmy wszyscy gacie a wszyscy będziemy zdrowsi 🙂
Emilia Krawczyk, Emczytelnik



Była polecajka, to teraz mamy narzekajkę 😀 


Po czterech latach blogowania mogę o tym naszym książkowo-blogerskim świecie trochę opowiedzieć. Cenię sobie wszystkie blogowe znajomości, miłość do książek naprawdę łączy i łagodzi nieporozumienia. Zdarzają się jednak blogerzy, którzy szargają dobre imię całości i sprawiają, że blogerski świat jest negatywnie odbierany przez innych czytelników. Wiem, że inne uczestniczki gościnnego postu u Sylwii, chcę poruszyć temat kółek wzajemnej adoracji, kradzieży tekstów, nachalnej i nieefektownej promocji. Ja jednak chciałam poruszyć inną kwestię. Mianowicie branie patronatów w ciemno! Dla mnie to niepojęte, a posty na blogowych stronach o treści „mój patronat medialny, właśnie zaczynam czytać, jestem ciekawa tej historii” CHOLERA, to twój patronat medialny jak możesz nie wiedzieć, CO POLECASZ! Jak czytelnik ma zaufać temu blogerowi, skoro on poleca coś, czego nie zna! Jak czytelnik ma zaufać innym blogerom polecającym książki, patronatom, skoro tak wiele osób poleca coś w ciemno. NO LUDZIE!
Justyna Leśniewicz, Książko, miłości moja

2 komentarze:

  1. To, co mnie najbardziej boli to kradzież recenzji czy postów (o czym niedawno było całkiem głośno) oraz właśnie patronaty bez znajomości książek. NIE ZROZUMIEM, naprawdę nigdy nie zrozumiem tych dwóch zachowań. Po co prowadzić wtedy bloga? Książki na sprzedaż, czy ładnie ustawione na półce? Żenada. Wolałabym za własne pieniądze czytać mniej lub iść do biblioteki, niż robić komuś takie świństwo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie boli ten ukryty jad, niby wszystko ok, lubimy się, robimy to samo, łączy nas miłość do książek, a jak przychodzi co do czego to jad aż się leje. Doskonale było to widać na początku roku przy okazji zgłaszania się do akredytacji na WTK. Zrobiła się taka burza jak ogłosili progi, prawie hejt na tych, którzy akredytację dostali... Doprowadzili do takiej sytuacji, że często blogerzy, w tym przez chwilę ja, zamiast się cieszyć, że wejściówkę ma czuło się z tym trochę źle...

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku, będzie nam bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Copyright © 2014 Kobiece Recenzje , Blogger