Zło w zarodku - J.A. Redmerski - Fragment powieści

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Izabel

Dwadzieścia cztery godziny wcześniej…

Wbiegam do środka jako pierwsza, ale Victor i Niklas wchodzą zaraz za mną. W moich oczach lśnią łzy wściekłości. W całym domu jest ciemno; korytarz rozświetla tylko jedno, wyjątkowo słabe światło. W powietrzu unosi się zapach kawy. Doszło tutaj do walki. Dwa kuchenne krzesła leżą na podłodze. Ktoś pociągnął za obrus i zrzucił ze stołu miskę ze świeżymi owocami. Banany, jabłka oraz pomarańcze znajdują się na karmelowych kafelkach.
– Dina! – krzyczę, biegnąc w głąb domu. Przez cały czas trzymam palec na spuście. – Dina, jesteś tu?! – wołam, ale nikt nie odpowiada. 
– Nie ma jej, Izzy – odzywa się Niklas.
– Dina!
– Izabel…
– Zamknij się! – warczę, lecz kiedy tylko odwracam głowę, staję jak wryta i momentalnie się uspokajam. Tym razem to Victor mnie wołał.
Niklas zostawia nas samych i przechodzi przez próg do salonu, by sprawdzić pozostałe pomieszczenia.
Victor natomiast podchodzi bliżej. Mała, ledowa lampka zawieszona na przeciwległej ścianie korytarza oświetla nikłym światłem jedną stronę jego ciała, podczas gdy druga pozostaje w cieniu.
– Posłuchaj mnie. – Kładzie dłoń na mojej szyi. – Musisz się uspokoić. Dina nadal żyje, za to ty, właśnie przez takie emocjonalne podejście, możesz kiedyś zginąć. Popatrz na mnie, Izabel. 
Kiedy unoszę wzrok z podłogi, po moich policzkach spływają łzy. Ocieram skórę pod nosem bokiem dłoni, w której wciąż kurczowo ściskam swoją broń.
– Skąd możesz wiedzieć, czy ona jeszcze żyje? – Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
– Skoro nie ma tu jej ciała, to żyje. Ktokolwiek ją porwał, na pewno czegoś od nas chce. Nie zabije jej, bo Dina jest zakładniczką.
Pamiętam, kiedy to ja byłam zakładniczką… albo raczej Sarai. Sarai była przetrzymywana jako zakładniczka w Meksyku.
Ocieram łzy, jednak nadal przepełnia mnie furia. Nie płaczę przecież ze smutku; płaczę, bo jestem wściekła. Kocham Dinę, tak jakby była moją rodzoną matką. Nie mam pojęcia, kto mógł ją odnaleźć i porwać z kryjówki w New Jersey, ale wiem jedno – ten ktoś zginie z moich rąk. Zamorduję go!
Gdy Niklas zapala światło, rozlega się ciche kliknięcie.
– Jest kolejna wiadomość! – woła.
Przepchnąwszy się obok Victora, pędem ruszam w stronę salonu. Wyrywam Niklasowi małą karteczkę zapisaną ołówkiem i najpierw czytam notatkę w milczeniu, a potem powtarzam ją na głos. 


Na rogu Sześćdziesiątej Szóstej ulicy i Town Street w New Brunswick stoi opuszczony budynek z czerwonej cegły. Spotkajmy się tam dziś o drugiej w nocy. 
PS: Niech Dorian Flynn zadzwoni do swojej byłej żony.

Victor z Niklasem wymieniają między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Patrzę na ukochanego, a potem na jego brata, kiedy nagle kątem oka zauważam ciało leżące na podłodze za kanapą. Tak właściwie to widzę tylko czarny but oraz długą, nienaturalnie wygiętą nogę. Nie mówię jednak ani słowa, bo Niklas i Victor z pewnością już je dostrzegli. To ochroniarz, którego przysłali tu, by dbał o bezpieczeństwo Diny. To, co się tutaj stało, jest więc aż nazbyt oczywiste – porywacz włamał się do domu Diny, zabił jej ochroniarza, a potem z nią uciekł. 
– Czekaj… czyli to… była żona Doriana jest za to odpowiedzialna? – pytam Victora. – Że niby ona porwała Dinę? Kim ona jest? Gdzie mieszka?!
Victor wyjmuje telefon z kieszeni marynarki i przesuwa palcem po ekranie.
– Victor!
Unosi dłoń, by mnie uciszyć, kiedy ktoś po drugiej stronie – zapewne Dorian – odbiera połączenie.
Zaciskam zęby, czekając z niecierpliwością.
– Tak, znaleźliśmy kolejną wiadomość – mówi do telefonu, po czym słowo w słowo powtarza jej treść. – Czy twoja była żona byłaby w stanie…
– Przełącz na głośnomówiący! – przerywam mu prędko, podchodząc o krok bliżej.
Victor bez wahania odsuwa komórkę od ucha, a kilka sekund później w salonie rozlega się głos Doriana.
– Tessa nie poradziłaby sobie nawet z porwaniem pieprzonej chihuahua’y. Nie ma szans, żeby… – Nagle przerywa.
Patrzymy na siebie zaskoczeni.
– Dorian? – odzywam się. Nie jesteśmy pewni, co się dzieje po drugiej stronie połączenia.
Mija jeszcze chwila, ale w końcu znów słyszymy jego głos.
– Zaraz do was oddzwonię – oświadcza, po czym natychmiast przerywa połączenie, nie dając Victorowi powiedzieć ani słowa więcej.
– Co tu się, kurwa, dzieje? – mamrocze pod nosem Niklas. 
Obchodzi skórzaną sofę w swoich czarnych, motocyklowych butach i z bronią wystającą zza paska spodni. Przykuca nad ciałem martwego mężczyzny, a następnie zapala papierosa.
– Co ty wyprawiasz, dupku? – Podchodzę do niego natychmiast i wytrącam mu fajkę z ręki, a ta ląduje na drewnianej podłodze, iskrzy się jeszcze przez chwilę, po czym zaczyna przygasać. – To jest dom Diny, Niklas, a Dina nie pali! Nie będziesz tutaj kopcił, rozumiesz?! Victor zaciska dłonie na moich ramionach, ostrożnie odsuwając mnie w tył.
– Panuj nad tą swoją dziewczyną, co, bracie? – warczy Niklas z wyraźnym niemieckim akcentem, do którego przyzwyczaiłam się już tak bardzo, że ledwo go zauważam.
Mruczy coś jeszcze pod nosem, po czym podnosi papierosa i odwraca głowę w moją stronę. – Wiem, że jesteś wkurwiona, Izzy, ale nie pozwolę, żebyś wyżywała się na mnie.
– Przestań mnie tak nazywać!
– Izabel, twoja kłótnia z Niklasem w żaden sposób nie pomoże pani Gregory – szepcze Victor prosto do mojego ucha. – Uspokój się albo odwiozę cię do Bostonu.
– Nie zrobiłbyś tego – burczę, nawet na niego nie patrząc, choć tak naprawdę wiem, że zrobiłby to bez wahania.
– Będę musiał, Izabel – mówi spokojnie, odsuwając ode mnie swoje dłonie. – Jeśli będziesz podchodzić do tej sprawy zbyt emocjonalnie, to pani Gregory może przez ciebie zginąć. Zapomnij na chwilę o nienawiści do mojego brata i skup się na tym, co istotne, zgoda? 
Spoglądam na Niklasa, który nadal kuca na podłodze i gasi papierosa o podeszwę swojego buta, po czym zaczyna przeszukiwać kieszenie martwego ochroniarza.
– Stałeś się potwornie miękki, bracie – stwierdza, odwrócony plecami do nas. – Pozwalasz, aby kobieta mówiła ci, co masz robić. – Wstaje z podłogi i patrzy Victorowi w oczy. – Nie tym się zajmujemy. Nie ratujemy staruszek ani nie wyrywamy pyskatych suk z rąk meksykańskich baronów narkotykowych. Co będzie dalej, Victor? Kotki, które utknęły na drzewie? Szczeniaczki, które wpadły do kanałów?
Zaciskam zęby, ale nic nie mówię. Na szczęście Victor nie ma problemu z zachowaniem spokoju, bo mając Niklasa za brata, już dawno przyzwyczaił się do takich pyskówek.
– Nie tylko Izabel podchodzi do tej sprawy zbyt emocjonalnie – dodaje Niklas z wyrzutem, po czym znika za rogiem. Chwilę później słyszymy, jak trzaska za sobą tylnymi drzwiami.
Odwracam się, by spojrzeć na ukochanego.
– To nie jest odpowiedni moment – oświadcza, nim mam chociaż szansę się odezwać. Doskonale wie, co chciałabym teraz powiedzieć.
Mimo wszystko ma całkowitą rację. Skupiam więc myśli wyłącznie na Dinie i osobie, która ją porwała. A może porywaczy było więcej?
– Jak myślisz, czego od nas chcą? – pytam, rozglądając się po salonie w poszukiwaniu innych śladów.
– Mogą chcieć wielu rzeczy – odpowiada i przechodzi obok mnie, by samemu przyjrzeć się ciału. Przysiada na podłodze, zupełnie tak, jak przed chwilą robił to jego brat. – Obawiam się, że wrogów nam nie brakuje. 
No cóż… to raczej spore niedopowiedzenie.
Przełykam nerwowo ślinę, a następnie podchodzę do stolika obok kanapy. Stoi na nim ulubiona szklana misa Diny, którą ta zawsze wypełniała słodyczami. Miała ją, odkąd się poznałyśmy, i zawsze wsypywała do niej moje ulubione łakocie. Gdy byłam mała, były to cukierki Sweet Tarts, a kiedy nieco dorosłam, czekoladki z masłem orzechowym Reese’s. Siadam na stoliku obok miski i opieram łokcie na udach, po czym opuszczam głowę, podpierając czoło rękoma. Czuję się wykończona. 
Victor wstaje z podłogi i odwraca się, by na mnie spojrzeć. Kiedy ekran telefonu, który nadal trzyma w dłoni, zaczyna świecić, naciska zieloną słuchawkę i przełącza rozmowę na głośnik.
– Tessa nie odbiera – oświadcza Dorian z wyraźnym zdenerwowaniem. – Jadę do jej domu. Zawiadomię was, kiedy tylko się czegoś dowiem. – Rozłącza się. 
Jestem pewna, że wszyscy myślimy teraz dokładnie to samo. Nawet Niklas, który właśnie wszedł z powrotem do domu i dołączył do nas w salonie.
– To co, chyba mówimy jednak o dwóch porwaniach, hm? – zagaduje.
Victor przytakuje ruchem głowy, po czym chowa telefon z powrotem do kieszeni marynarki.
– To nie jest robota amatorów. – Wzdycha. – Wiedzieli, gdzie znaleźć panią Gregory, chociaż w ostatnim roku przenosiliśmy ją trzy razy. – Wskazuje palcem na ciało. – I raczej wątpię, żeby dowiedzieli się tego od niego.
– Ale dlaczego porwali Dinę i byłą żonę Doriana? – dopytuję.
– Cóż, jedyny wspólny mianownik jest taki, że ty i Dorian jesteście członkami tej samej organizacji. Czegokolwiek chcą ci ludzie, to musi mieć związek z naszym Zakonem.
– Myślisz, że porwą kogoś jeszcze? – Podnoszę się ze stolika.
– Niewykluczone. Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale… no cóż, wszystko zależy od tego, jak wielu z nas ma jeszcze bliskich poza organizacją.
Patrzę na Victora, a następnie na Niklasa i chociaż nie mówię ani słowa, obaj z pewnością wiedzą, o co chcę zapytać.
Niklas kręci głową, zmuszając się do uśmiechu.
– Chyba oboje doskonale wiecie, jak bardzo mam w dupie wszystkich wokół. Jedyną osobą, na której mi zależy, jest mój brat – oświadcza, patrząc mi głęboko w oczy.
Odpowiadam mu równie wymuszonym uśmiechem, po czym odwracam się w stronę Victora.
Ten jednak się nie odzywa. Wszyscy wiemy, że tak jak Niklas nie ma żadnych prywatnych kontaktów.
– A co z Fredrikiem? – pytam, jednak zaraz tego żałuję.
Niklas wybucha śmiechem i kręci z niedowierzaniem głową.
– Ty tak serio, Izabel? – warczy sarkastycznie.
Chciałabym odburknąć mu, że jest dupkiem, ale tym razem nie mogę się z nim kłócić. 
Kilka miesięcy temu Fredrik stracił jedyną osobę, na której mu zależało… jedyną osobę, którą kiedykolwiek kochał. Zabił ją własnymi rękami, był zmuszony pozbyć się jej tak, jak człowiek pozbywa się zarażonego wścieklizną psa. Fredrik Gustavsson jest teraz najmniej zaangażowaną emocjonalnie osobą w całej naszej organizacji i szczerze wątpię, by kiedykolwiek mogło się to jeszcze zmienić. 
Trzy godzimy później siedzimy we trójkę w pokoju hotelowym w New Brunswick w stanie New Jersey, kiedy Dorian ponownie dzwoni do Victora.
– Nie ma jej – oświadcza od razu, próbując powstrzymać drżenie swojego głosu. – Jej dom… ktoś przewrócił wszystkie pokoje do góry nogami i… Kurwa mać, Faust, oni ją porwali!
Nigdy dotąd nie słyszałam, by Dorian reagował na coś w taki sposób. Nie miałam nawet pojęcia, że on był kiedyś żonaty. Przez cały czas trudno mi w to uwierzyć. Nie wyglądał na faceta, który chciałby wiązać się z kimś na stałe.
– Nie znalazłem żadnej pieprzonej wiadomości. Przestali zostawiać za sobą te jebane okruszki…
– To dobrze – przerywa mu Victor. – Jak szybko możesz tu przyjechać?
– Na pewno przed drugą w nocy. Masz to, kurwa, jak w banku!
– W takim razie zobaczymy się na miejscu – oświadcza, ale zanim przerywa połączenie, postanawia dodać coś jeszcze. – Przywieź ze sobą Fredrika.
– Fredrika? Przecież ja nawet nie wiem, gdzie go znaleźć… – Dorian brzmi teraz na jeszcze bardziej zmartwionego. Pewnie boi się, że jeśli będzie musiał szukać swojego byłego partnera, to nie zdąży dotrzeć na spotkanie o drugiej w nocy.
– Po prostu spróbuj go odnaleźć. Jeśli ci się nie uda, to trudno. Przyjedziesz tu sam i jakoś poradzimy sobie bez niego. 
Co prawda Dorian i Fredrik nie są już partnerami, ale obaj nadal przebywają w Baltimore, podczas gdy nowa partnerka Doriana i była agentka CIA, Evelyn Stiles, została przeniesiona przez Victora gdzieś do Francji.
Niklas nie przywykł do oglądania swojego brata w tak pobłażliwym wydaniu, więc przez cały czas na ma twarzy minę, jakby chciał powiedzieć: „Wy sobie chyba, kurwa, żartujecie”. Obserwuję go, kiedy krzyżuje na klatce piersiowej ręce zakryte długimi rękawami czarnej jak noc koszuli, której jak zwykle nie włożył w czarne dżinsy. Niklas zawsze ma na sobie ciemne ubrania i te same, motocyklowe buty. Na tle czarnego ubioru wyróżnia się jedynie jego srebrna sprzączka od paska. Niklas jest jednym z tych zadbanych, ale niechlujnych typów, którzy zawsze mają na twarzy niewielki zarost i nie fatygują się, by układać włosy. To człowiek, który prawie niczym się nie przejmuje, a już w szczególności tym, by zrobić na kimś wrażenie. Co zabawne, mimo to przyciąga do siebie kobiety, tak jak gówno przyciąga muchy. Pod tym względem on i Dorian są do siebie niesamowicie podobni. Ci dwaj mają ze sobą wiele wspólnego, ale dla mnie istnieje pomiędzy nimi jedna, wyraźna różnica: Doriana mogę tolerować, bo on nigdy nie próbował mnie zabić.
– No więc, chyba pozwolenie Fredrikowi na zrobienie sobie krótkiej przerwy nie było najlepszym pomysłem, co? – odzywa się Niklas.
– Najwyraźniej – odpowiada mu Victor, wkładając telefon do kieszeni marynarki. – Ale nie mogliśmy przewidzieć, że stanie się coś takiego. Poza tym nie panikujmy, być może wcale nie będzie nam potrzebny. Miejmy nadzieję, że nie będzie.
Patrzę na zegar stojący na nocnej szafce pomiędzy dwoma podwójnymi łóżkami.
– No cóż, Dorian ma całe cztery godziny, żeby go znaleźć – mówię. – Ale jakoś wątpię, żeby mu się poszczęściło. 
– Ja również – przyznaje Victor. – Jakoś sobie poradzimy, ale… – przerywa na chwilę i uważnie mi się przygląda. – Wiesz, Izabel, pomyślałem, że może ty mogłabyś do niego zadzwonić. Być może Fredrik odebrałby telefon od ciebie…
– Victor, przecież on już za mną nie rozmawia. – Kręcę głową. – Nie gada ze mną od czasu tej sytuacji z Seraphiną i… mówiłam ci już o tym, zresztą więcej niż raz. Cholera, zaczynam się czuć, jakbyś…
– Masz rację, przepraszam – przerywa mi, na co Niklas przewraca oczami. – Nie chodzi mi o zaufanie, Izabel. Jestem pewien, że w tej sprawie mnie nie okłamujesz, ale po prostu mam wrażenie, że mimo wszystko Fredrik nadal mógłby chcieć z tobą porozmawiać. – Nie. Nie będzie chciał – warczę lodowatym tonem głosu, bo w tej sprawie jestem całkowicie pewna swego. Sama wielokrotnie próbowałam porozumieć się z Fredrikiem, ale ten odtrącał mnie za każdym razem. I za każdym razem to tak cholernie bolało. – Wiesz co, Victorze, skoro sam pozwoliłeś mu zrobić sobie wolne, to chyba powinniśmy bardziej martwić się o to, dlaczego nie odbiera telefonów od ciebie.
– Ech, nienawidzę się za to, że to mówię, ale ona ma rację – przyznaje Niklas.
– Jak mówiłem, na razie nie mamy powodów do zmartwień. Jeśli będzie trzeba, to jakoś sobie poradzimy, ale być może nawet nie będziemy potrzebować Fredrika.
Tak, być może nie będziemy, ale jeśli okaże się nam potrzebny, to prawdopodobnie mamy przechlapane.
Fredrik nadal jest ważnym członkiem naszej organizacji – cholera, właściwie jednym z najważniejszych – ale jest przy tym niebezpieczny i niezrównoważony. Nie mówię tutaj o tym, co robi w pracy, bo nadal jest przerażająco dobry w przesłuchiwaniu innych, ale emocjonalnie… no cóż, on już nie ma żadnych emocji. Odkąd stracił Seraphinę, jedyną kobietę, którą kiedykolwiek kochał, która rozumiała go i pomagała mu kontrolować jego żądze oraz zachcianki, Fredrik nie jest już tym samym człowiekiem. Teraz jest ucieleśnieniem ciemności; niebezpiecznym, choć przepięknym mężczyzną, w którego ciele żyje bestia tak przerażająca, że boję się jej nawet ja, chociaż niełatwo mnie przestraszyć.
Nigdy wcześniej sobie tego nie wyobrażałam. Cholera, przecież nawet nie wpadłoby mi to do głowy, ale czuję, że Fredrik mógłby mnie zabić. Nie chodzi o to, że obrał mnie sobie za cel albo że mógłby zaryzykować swoje miejsce w Zakonie Victora, by się mnie pozbyć, ale gdyby z jakiegoś powodu miał mnie torturować czy uśmiercić… no cóż, czuję, że zrobiłby to bez wahania.
Fredrik, którego kiedyś znałam, już nie żyje.
Chwilę później Niklas wychodzi do swojego pokoju, który znajduje się na końcu hotelowego korytarza.
– Izabel… – Victor siada przy stole obok okna. – Musisz być przygotowana na to, co może się tam stać.
– Ale co masz na myśli?
Wstaję z łóżka, na którym siedziałam, i podchodzę bliżej, po czym zajmuję miejsce na pustym krześle naprzeciwko Victora. Ma na sobie swoje eleganckie spodnie oraz białą koszulę. Spoglądam na jego podwinięte rękawy i nabrzmiałe żyły odznaczające się pod skórą, które przebiegają wzdłuż ramion, nadgarstków oraz silnych dłoni spoczywających na blacie.
Wiem, co zamierza powiedzieć, ale mimo to uważnie go słucham. Z każdym kolejnym słowem coraz mocniej martwię się o Dinę.
– Rozumiem, jak bardzo zależy ci na pani Gregory, ale pod żadnym pozorem nie możemy wyjawić porywaczom jakichkolwiek informacji na temat naszego Zakonu.
– Nie negocjujemy z terrorystami – mówię z nutką sarkazmu w głosie. – Jasne, przecież doskonale o tym wiem. Nie zrobię tego, ale też nie mogę pozwolić Dinie zginąć. – Być może nie będziesz miała wyboru – stwierdza ze spokojem, na co z całej siły zaciskam zęby. – Izabel… od początku zdawałaś sobie sprawę z tego, jak wiele ryzykujesz, decydując się na to życie, prawda? Wiedziałaś, że coś takiego może się stać już od dnia, kiedy oficjalnie wstąpiłaś w szeregi naszego Zakonu.
Wzdycham głośno i opuszczam głowę, próbując powstrzymać łzy.
– Tak – szepczę z niepowstrzymanym żalem. Czuję jego dłonie na swoich, ale nie potrafię podnieść na niego wzroku.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pani Gregory wróciła bezpiecznie do domu – obiecuje. – Ale jeśli będziemy musieli wybierać pomiędzy nią i byłą żoną Doriana a bezpieczeństwem naszej organizacji i jej członków, będziemy musieli je poświęcić. Jesteś na to gotowa, Izabel?
Gdy unoszę głowę i patrzę mu w oczy, po moim policzku spływa pojedyncza łza. Z oporem potakuję ruchem głowy, bo nie zdołałabym powiedzieć tego na głos.
To będzie dla mnie najtrudniejszy sprawdzian lojalności. Chciałabym tylko, żeby tak jak poprzedni test, ten również był przygotowany przez Victora. Wtedy mogłabym mieć pewność, że Dinie nic się nie stanie. Tym razem jednak jest inaczej. Czuję to. W głębi serca wiem, że teraz to wszystko dzieje się naprawdę, a Victor nie sprawuje nad tym żadnej kontroli. Nie mamy nikogo w szeregach wroga, tak jak kiedyś Niklasa, który w zeszłym roku współpracował z Willemem Stephensem w Albuquerque. Dina może umrzeć, a ja prawdopodobnie nie będę mogła tego powstrzymać.
Nie. Nie pozwolę jej zginąć. 

ROZDZIAŁ DRUGI

Izabel

Z bronią przy podbródku i Perłą ukrytą w skórzanym bucie, skradam się za Victorem wzdłuż ściany z czerwonej cegły. Okolica, składająca się głównie z opuszczonych budynków, pogrążona jest w ciemnościach. Większość latarni, które kiedyś oświetlały to miejsce, już dawno nie działa. Jedna z nich wciąż miga w oddali, przy skrzyżowaniu, jeszcze bardziej potęgując upiorną atmosferę. Równie dobrze mogłoby tutaj straszyć. Po drugiej stronie ulicy, dokładnie naprzeciwko budynku na rogu Sześćdziesiątej Szóstej i Town Street, stoi ogrodzony plac pełen starych, zardzewiałych samochodów. Większość okien w sąsiednich budynkach ma wybite szyby. To osiedle to jakaś zasrana dziura, najgorsza dzielnica w całym pieprzonym mieście. Wygląda na wylęgarnię domorosłych gangsterów, ćpunów i porywaczy, ale co ciekawe – nie ma tu żywej duszy. Otacza nas jedynie cisza, a w słabym świetle nie porusza się żaden cień. W takich miejscach zwykle widzi się coś podejrzanego… jak jakiś dziwny samochód zaparkowany samotnie gdzieś na rogu… Tutaj natomiast nie ma nic, nawet bezpańskich psów, czy szkodników, przeszukujących śmietniki w polowaniu na ochłapy. 
Nic. Zupełnie nic. 
Skradając się wzdłuż ceglanej ściany, pochylamy się przy każdym oknie, by nikt w budynku nie mógł nas zobaczyć. Victor idzie jako pierwszy, za nim Niklas, potem ja, a na końcu Dorian. 
Nagle Victor przystaje w miejscu, po czym szybkim ruchem palca pokazuje Dorianowi oraz Niklasowi, że mają okrążyć budynek z dwóch przeciwległych stron. Niklas kiwa głową i zmierza na tyły,  a Dorian robi to samo i podchodzi do wejścia od frontu.
Zostajemy we dwoje przy bocznych drzwiach, do których trzeba zejść po trzech betonowych stopniach.
– Ty poczekasz tutaj – oznajmia szeptem Victor, sprawdzając swoją broń.
Natychmiast zaczynam kręcić głową na znak protestu.
– To może być jakaś pułapka – szepcze. – A ty nie jesteś jeszcze na to gotowa.
– Poradzę sobie – mówię równie cichym, ale pełnym złości tonem głosu,  wyjmując przy tym pistolet z kabury przy moim udzie. – Nie możesz przez cały czas trzymać mnie w pieprzonym kojcu. 
Nagle Victor łapie mnie za łokieć i przyciąga w swoją stronę tak blisko, że w sekundę później czuję na policzku ciepło jego przyśpieszonego oddechu.
– Poczekasz tutaj – powtarza niskim, poważnym głosem. – Zrozumiano? – Gdy nie odpowiadam, zaciska palce jeszcze mocniej wokół mojej ręki. – Izabel? – warczy przez zęby.
– Nie! – sprzeciwiam się. – Nie zostanę tutaj!
Na chwilę zapada pomiędzy nami grobowa cisza.
W końcu spuszczam wzrok; nie ze wstydu, ale ze złości i z zawiedzenia.
Kilka sekund później czuję jednak jak Victor wsuwa palec pod mój podbródek i delikatnie unosi moją głowę. Kiedy patrzy mi prosto w oczy widzę, że teraz nie spogląda już na mnie jako Victor, mój szef, ale jako ten drugi Victor… miłość mojego życia.
– Wybacz, chyba nigdy nie przestanę cię tak traktować – mówi. – Po prostu… Gdyby ci się coś stało… No, nie chcę skończyć tak jak Fredrik. – Robi krótką przerwę, podczas której nie odrywa oczu od ceglanej ściany, po czym głośno wzdycha. – Pójdę przodem.
Powoli kiwam głową, a on całuje mnie w usta, a potem schodzi po schodkach. Drewniane drzwi zamykają się za jego plecami, kiedy znika w budynku.
Właśnie dlatego nienawidzę z nim pracować. Wolę już jeździć na misje z Niklasem, chociaż nie znoszę go jak jasna cholera. Nie mogę powiedzieć, żeby Victor dawał mi jakąś taryfę ulgową, w końcu zmusił mnie do przejścia paru okrutnych prób, w których musiałam udowodnić mu swoją lojalność, ale kiedy jesteśmy razem w terenie, często traktuje mnie jak małe dziecko. Na całe szczęście nie robi tego zawsze, tylko wtedy, kiedy ma te swoje złe przeczucia… Po cichu zaczynam się zastanawiać, dlaczego w ogóle tu przyjechaliśmy. Wiem przecież, że nawet jeśli bardzo mnie kocha, sama miłość nie wystarczy, żeby zaryzykował nasze życia, by uratować „staruszkę”. Victor wie, jak ogromnie ważna jest dla mnie Dina i robił wszystko, co w jego mocy, by zapewnić jej bezpieczeństwo w kolejnych kryjówkach, ale mimo to ryzykowanie w ten sposób zupełnie do niego nie pasuje. Mam wrażenie, że wcale nie jesteśmy tu tylko po to, by wyrwać ją z rąk porywaczy. Skoro znów dręczą go te jego złe przeczucia, to z pewnością podpowiadają mu, że to wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Schodzę po schodkach i wchodzę do piwnicy.
Gdy moje oczy przyzwyczają się do ciemności, nigdzie wokoło nie widzę już Victora. Światło wpada do piwnicy jedynie przez malutkie okna przy suficie, jednak są one tak brudne i pokryte grubą warstwą pajęczyn, że całe, całkiem przestronne pomieszczenie, tonie w tajemniczym półmroku. Przy przeciwległej ścianie, za wielkim stosem gruzu i kilkoma starymi rowerami, zauważam kamienne schody. Po mojej prawej znajdują się małe drzwi, a po lewej jeszcze więcej śmieci – kupa rozbitych kamieni, stara instalacja elektryczna oraz deski, które ktoś pozrywał z niskiego sufitu.
Ruszam w stronę schodów, przez cały czas ściskając w ręku broń. Zdecydowanie wolę walczyć nożem, ale coś mi podpowiada, że tym razem pistolet bardziej mi się przyda. Wchodząc na górę po kamiennych schodach, schylam się jednak i przejeżdżam palcami po Perle, która wystaje z mojego wysokiego buta. Musiałam się upewnić, że nadal tam jest. To w końcu moja kompanka, najlepsze przyjaciółka – i to ona zabiła więcej osób niż ja.
Nagle kątem oka dostrzegam czyjś cień poruszający się w szarawym świetle piwnicy. Zamieram w bezruchu na szóstym stopniu i przyciskam plecy do ściany. Nie słyszałam, by ktoś otwierał drzwi od zewnątrz. Na całe szczęście w pomieszczeniu panuje ciemność, a moje czarne, dopasowane ubrania pomagają mi wtopić się w tło. Przed misją odgarnęłam z twarzy długie, kasztanowe włosy i zaplotłam je w ciasny warkocz, żeby mi nie przeszkadzały. Nie poruszam się i oddycham bardzo spokojnie. Ktokolwiek tu jest, nie może wiedzieć, że ma towarzystwo. 
Sekundę później słyszę w oddali cichy zgrzyt gruzu zgniatanego przez podeszwy ciężkich butów i unoszę broń.
– Hej, to tylko ja – szepcze Dorian, unosząc ręce do góry, gdy zauważa, że w niego celuję. – Jezu, ale mnie, kurwa, przestraszyłaś kobieto! – Jego głos jest cichy, ale oddech ciężki i hałaśliwy.
Opuszczam pistolet.
– Nie sądziłem, że ktoś tutaj będzie. Wszedłem tamtędy. – Wskazuje ręką małe drzwi po drugiej stronie piwnicy. – Za tymi drzwiami jest przejście.
– Spotkałeś kogoś?
– Nie, nie ma tu żywej duszy. – Wchodzi na schody. – Nie podoba mi się to. Coś tu śmierdzi, nie wydaje ci się?
– I to jak – przyznaję.
– Gdzie Faust?
– Wszedł tu przede mną, ale nie mam pojęcia, gdzie jest teraz. – Pokonuję kilka kolejnych stopni, zbliżając się do wyjścia z piwnicy. – Nie wiedziałam, że byłeś kiedyś żonaty – zagaduję, ale nie zatrzymuję się ani na chwilę, bo to nie jest najlepszy moment na beztroską pogawędkę o naszych byłych partnerach. Szczerze mówiąc i tak nie miałabym na ten temat zbyt wiele do powiedzenia, bo zanim poznałam Victora, nigdy z nikim nie byłam. No chyba że miałabym nazwać swoim byłym facetem Javiera Ruiza, szefa meksykańskiego kartelu narkotykowego, który przez dziewięć lat przetrzymywał mnie jako swoją niewolnicę. Mogłabym określić go wieloma epitetami, ale z pewnością nie był to mój partner.
– Chyba każdy z nas przeżył coś, o czym wolałby nikomu nie mówić – rzuca Dorian i chociaż wiem, że to wcale nie musiało być nieco bardziej kulturalne określenie na „skończ ten temat”, nie mam zamiaru pytać go o nic więcej. 
Resztę drogi pokonujemy w ciszy. Dopiero gdy docieramy do drzwi, a ja kładę dłoń na zakurzonej klamce i przygotowuję się psychicznie, by ją nacisnąć, Dorian ponownie się odzywa.
– Ona mnie nienawidzi – szepcze, czym całkowicie zbija mnie z tropu.
Oglądam się na niego. Stoi o dwa stopnie niżej ode mnie.
– To nic. Wcale jej za to nie winię. – Wzrusza ramionami, po czym wskazuje głową drzwi. – Ruszajmy.
Mamy szczęście, bo stare zawiasy o dziwo nie skrzypią. Przykucam u szczytu schodów w swoich wysokich, czarnych butach i ostrożnie wychylam głowę zza futryny. Gdyby ktoś czekał tam, by strzelić mi w łeb, z pewnością spodziewałby się mojej głowy nieco wyżej. Schylona, zyskuję nieco czasu, by zobaczyć przeciwnika szybciej niż on zobaczy mnie.
Długi, ciemny korytarz rozwidla się na dwie strony. Tu również nie ma żywej duszy; tylko więcej brudu, śmierci i stert gruzu. Przy jednej ze ścian zauważam przewrócone, metalowe krzesła i coś, co wygląda jak stare biurka albo stoły. Wszędzie na podłodze walają się jakieś papiery.
Wychodzimy cichutko z piwnicy i dochodzimy do rozwidlenia.
– Pójdę tędy – oświadcza Dorian, wskazując w lewo.
Kiwam głową i idę w przeciwnym kierunku. Po obu stronach korytarza znajduje się mnóstwo otwartych na oścież drzwi. Zaglądam przez każde z nich po kolei i widzę pomieszczenia wyglądające jak jakieś stare, zdezelowane sale lekcyjne. Hmm, chyba rzeczywiście widziałam przed wejściem coś, co przypominało bieżnię lekkoatletyczną, a dalej boisko do koszykówki i kilka mniejszych budynków z czerwonej cegły. Właściwie nie byłam pewna, co widzę, bo było ciemno, a wszystko zdążyły już zarosnąć chwasty, ale ten budynek faktycznie mógł być kiedyś szkołą. 
Przechodzę przez korytarz bardzo, bardzo wolnym krokiem. Przystaję przed każdymi drzwiami i upewniam się, że w dawnych salach lekcyjnych nikt się na mnie nie czai. Po chwili dochodzę do zamkniętych, metalowych drzwi z długą, srebrną klamką pośrodku, która tylko czeka, aż położę na niej swoje dłonie i ją nacisnę. Zamiast tego opieram się plecami o jedno zamknięte skrzydło drzwi i odwracam głowę, by zajrzeć do pomieszczenia przez długie, wąskie okienko ciągnące się od klamki aż po samą górę. 
Sąsiednie pomieszczenie oświetla jedynie słabe światło księżyca, wpadające przez świetlik w suficie. W półmroku dostrzegam długie rzędy siedzeń, a po chwili, gdy mój wzrok nieco przyzwyczaja się już do ciemności, zauważam w oddali dużą, pustą scenę. To pomieszczenie to szkolna aula. 
Biorę głęboki oddech i naciskam biodrem klamkę. Kiedy tylko dochodzi do mnie ten charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi, od razu przypomina mi się gimnazjum, a na mojej twarzy pojawia się pełen zniesmaczenia grymas. Upewniam się, że nikogo nie ma w pobliżu, po czym schylona wchodzę cichutko do auli i powoli schodzę w dół przejściem pomiędzy ustawionymi w rzędy krzesłami. Wykładzina na podłodze śmierdzi pleśnią i niesprzątanym od pięćdziesięciu lat brudem. Powietrze jest suche, ale chłodne, a właściwie zimne, bo mamy już prawie listopad. Cuchnie tu jak w każdym opuszczonym budynku, głównie zgnilizną i kurzem.
Nagle zatrzymuję się w pół kroku, kiedy dostrzegam jakiś ruch. W drugim rzędzie… tak, w drugim rzędzie, na krześle przy scenie, siedzi tajemnicza postać. Pochylam się jeszcze niżej i poprawiam ułożenie palca na spuście, w każdej chwili gotowa wystrzelić. Obserwuję otoczenie w ukryciu, czekając na kolejny ruch… Przez chwilę myślę, że być może to tylko mój wzrok płata mi figle w ciemności, ale kiedy się przyglądam, widzę tę postać bardzo wyraźnie. Porusza stopą raz w przód, raz w tył, opierając piętę na wolnym siedzeniu przed sobą. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to wcale nie jest przewidzenie.
Raptem po całej auli roznoszą się dwa głośne trzaski, kiedy Niklas i Dorian wpadają do środka niemal w tym samym momencie, chociaż przez dwa różne wejścia po obu stronach sceny. Unoszą w dłoniach pistolety i celują prosto w postać na widowni.
– Ręce do góry! Podnoś ręce, kurwa, w tej chwili! – wrzeszczy Niklas, podchodząc szybkim krokiem w stronę zajętego krzesła. Jego głos odbija się echem od wysokich ścian. Schylam się i ukrywam za siedzeniami, by póki co pozostać w cieniu na wypadek, gdyby pojawili się nowi przeciwnicy. Jeśli przybiegnie tutaj ktoś jeszcze, zajdę go od tyłu i zaatakuję z ukrycia. 
– Gdzie jest Tessa?! – krzyczy Dorian. Choć z tej odległości nie widzę go zbyt wyraźnie, jestem niemal pewna, że przykłada lufę do głowy tajemniczej postaci. – Jeśli coś jej się stało, rozpierdolę ci mózg na milion jebanych kawałeczków, rozumiesz?! Gdzie ona jest?!
– Odsuń się, Dorian. – Niespodziewanie słyszę spokojny głos Victora. Dopiero teraz go zauważam, kiedy idzie wzdłuż sceny, stukając obcasami eleganckich butów o drewniany parkiet.
Rozglądam się wokół siebie w poszukiwaniu cieni na ścianie i nasłuchuję kroków z korytarza, jednak nic nie widzę i zupełnie niczego nie słyszę. Czyżby ta osoba była tutaj całkowicie sama? To niemożliwe. Nie kupuję tego. Victor też na pewno spodziewa się tu kogoś jeszcze. My w końcu nie przyszliśmy tutaj sami. Na zewnątrz czeka na nas czworo naszych ludzi, którzy obserwują okolicę z dachów sąsiednich budynków. Przed naszym przyjazdem sprawdzili to miejsce, ale niczego nie znaleźli. Wokół starej szkoły nie ma żywej duszy. Czyżby nikt nie ukrywał się w ciemnościach, by zastrzelić nas, kiedy tylko stąd wyjdziemy?
Gdy postać wstaje powoli z krzesła, dostrzegam w półmroku jej długie, niemal białe, blond włosy. Kobieta unosi ręce do góry. Choć nie widzę jej twarzy, mam przeczucie, że złośliwie się uśmiecha. 
W końcu wstaję z podłogi i ruszam w stronę przejścia. Gdy schodzę w dół powolnym krokiem, Niklas unosi głowę, ale Dorian nie odrywa swojego wściekłego wzroku od kobiety i nie opuszcza broni ani na sekundę.
Napotykam wzrokiem spojrzenie Victora. Ukochany kiwa do mnie głową z wyraźną aprobatą.
Nagle, w ułamku sekundy, tajemnicza kobieta zaciska palce na oparciach siedzeń w pierwszym rzędzie i podciąga swoje szczupłe ciało w górę, aż jej stopy odrywają się od podłogi. Jednym, błyskawicznym kopniakiem wytrąca broń z ręki Doriana. Pół sekundy później jej drugi, ciężki but uderza go w twarz z przyprawiającym mnie o mdłości chrzęstem. Dorian upada na ziemię. Powietrze przeszywa pojedynczy, głośny strzał, a błysk światła rozświetla przez chwilę twarz Niklasa, po czym jego pistolet również przelatuje przez aulę i uderza w ścianę. Kobieta przeskakuje przez siedzenia i sprawnie ląduje w przykucniętej pozycji na środku przejścia. Kiedy tylko wstaje na nogi, Niklas uderza ją z pięści, aż ta upada plecami na siedzenia po drugiej stronie widowni.
Podbiegam do nich, ściskając w ręku swoją broń i w pośpiechu wyjmując ukryty w bucie nóż. Mam ogromną ochotę zatopić ostrze w tej pierdolonej szmacie.
Jasne włosy powiewają za jej plecami, kiedy wyskakuje ponad siedzenia, łapiąc za ich oparcia dla zachowania równowagi. Kopie Niklasa raz, potem drugi… za trzecim udaje jej się trafić czarnym butem dokładnie w sam środek jego klatki piersiowej i tym samym posłać go aż na środek przejścia. Suka rzuca się na niego, wymachując pięściami. Uderza go w głowę, kiedy Dorian łapie ją od tyłu i odciąga na bok. Niklas wstaje na nogi dokładnie w momencie, kiedy kobieta wali tyłem czaszki w twarz Doriana, przez co ten od razu uwalnia ją z uścisku. Suka kopie Niklasa prosto w żołądek, po czym błyskawicznie wymierza Dorianowi cios w samą szczękę. Z jego nosa tryska krew; w słabym świetle wydaje się całkowicie czarna.
Wkraczam do walki, przykucając i wysuwając stopę daleko przed siebie, by jednym kopnięciem pozbawić ją równowagi. Blondynka upada na plecy, po drodze uderzając głową w podłokietnik. Siadam na niej okrakiem i chcę przytknąć nóż do jej szyi, jednak ona blokuje ramieniem moją rękę i wytrąca Perłę z silnego uścisku. Uderzam ją więc z pięści. W szczękę, w policzek, w nos… Po trzecim ciosie kostki moich palców ociekają krwią. Nagle jednak brakuje mi powietrza. Szmata musiała unieść nogi i teraz zaciska łydki wokół mojego gardła. Niespodziewanie to ja ląduję na podłodze…
Nasze role się odwracają. Czuję ból jej uderzeń na twarzy, a mój wzrok staje się coraz bardziej mętny, zmysły są otępiałe… Jedyne, co jestem w stanie teraz zrobić, to podnieść ręce i zacisnąć palce na jej włosach. Ciągnę za nie tak mocno, jakbym próbowała je wyrwać. Po chwili obie tarzamy się po podłodze. Ciągnięcie za włosy to popisowy numer awanturniczych suk z podrzędnych barów, a nie kobiet, które naprawdę potrafią walczyć, ale tym razem nie miałam innego wyboru.
Blondyna uderza mnie z pięści. Odwdzięczam jej się tym samym.
– Gdzie jest Dina?! – wrzeszczę.
Wybucha śmiechem i podnosi się na nogi, ale nagle znów upada na podłogę, gdy Dorian wykręca jej rękę za plecami, po czym przysiada na niej i przygniata kolanem jej krzyż, by nie mogła się ruszyć.
Kobieta śmieje się coraz głośniej. Słyszymy chlupotanie krwi, która zebrała się w jej ustach. 
Niklas wyjmuje pasek ze swoich spodni i związuje nim nadgarstki blondyny. Robi to tak mocno, że z pewnością blokuje dopływ krwi.
Następnie razem z Dorianem łapią kobietę za ramiona i podnoszą ją z ziemi.
Staję tuż przed nią i po raz pierwszy patrzę szmacie prosto w oczy. Jej włosy są brudne i posklejane krwią. Odstają w nieładzie wokół zakrwawionej, owalnej twarzy. Jej uśmiech jest złośliwy, ale i pełen ekscytacji. Ta suka wygląda tak, jakby cała ta scena rozegrała się dokładnie tak, jak sobie to zaplanowała, i w jakiś chory sposób sprawiła jej dziką przyjemność.
Unoszę pięść i jeszcze raz uderzam ją w twarz. Głowa blondynki odskakuje w tył, jednak kiedy kobieta otrząsa się z zaskoczenia, znów posyła mi promienny, szeroki uśmiech. Nie przestaje nas prowokować.
Niklas trzyma ją z całych sił, za to Dorian odsuwa się na bok. Jestem pewna, że ma ogromną ochotę ją zamordować. Dokładnie tak samo jak ja.
– Jeśli umrę – odzywa się kobieta – to ta stara suka zdechnie razem ze mną.
Jeszcze raz rzucam się na nią z wrzaskiem, ale Victor zaraz łapie mnie za rękę i bez słowa ciągnie w tył.
– Gdzie ona jest?! – powtarzam. – Co ty jej, kurwa, zrobiłaś?!
Uśmiech na czerwonych ustach staje się iście diabelski. Dopiero teraz zauważam, że są pomalowane krwistoczerwoną szminką, która w czasie walki rozmazała się po policzkach i podbródku.
Blondynka wypluwa krew na podłogę i przejeżdża językiem po zębach, jakby chciała sprawdzić, czy któryś z nich nie zaczął się ruszać.
Victor staje pomiędzy nami, pewnie na wypadek, gdybym znowu chciała ją zaatakować.
– Kim jesteś? – pyta spokojnym, choć nieznoszącym sprzeciwu tonem głosu.
Kobieta wyszczerza jeszcze bardziej białe, choć pobrudzone krwią zęby.
– Och, jedno z was doskonale wie, kim jestem – odpowiada tajemniczo, mierząc wzrokiem każde z nas z wyjątkiem Niklasa, który wciąż stoi za jej plecami. – A gdzie ten od przesłuchań, sadysta od tortur? Nasz interes dotyczy go w równym stopniu co was. – Mruga do Victora. – No a ten obślizgły skurwiel, którego zatrudniłeś w roli hakera? Ten, który zdobywa dla was wszystkie informacje? Nie lubię się powtarzać, ale sprawa dotyczy was wszystkich.
– A co to za sprawa? – dopytuje Victor.
Kobieta przechyla głowę na bok, jakby się namyślała.
– Hmm, dowiesz się, kiedy będziemy już w komplecie. Potrzebuję wszystkich sześciu rycerzy okrągłego stołu – drwi. – Och, no i muszę wziąć kąpiel. Będę potrzebowała czystych ubrań, ciepłego posiłku – tylko błagam, posiłku, a nie jakiegoś gówna z baru szybkiej obsługi – no i kieliszka wina.
Niklas z Dorianem spoglądają wymownie na siebie nawzajem, potem na mnie, a na końcu na Victora. 
Sekundę później Niklas ciągnie sukę za włosy z taką siłą, że jej głowa przechyla się w tył, odsłaniając gardło. 
– Kim ty, kurwa, jesteś, ty popierdolona szmato?! 
– Och, skarbie, nie tak ostro, bo jeszcze się w tobie zakocham. – Śmieje się w głos.
Niklas ciągnie ją jeszcze mocniej, ale ona nawet się nie krzywi.
– Mam na imię Nora – oświadcza. – I z racji tego, że to ja mam teraz nad wami przewagę, to wszystko, czego w tym momencie możecie się dowiedzieć. 

2 komentarze:

Drogi Czytelniku, będzie nam bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Copyright © 2014 Kobiece Recenzje , Blogger